- To kolejny żenujący artykuł. Wszystko odbywało się zgodnie z prawem - broni się Marcin Dubieniecki - prawnik, a prywatnie zięć Lecha Kaczyńskiego. Według dziennikarzy "Super Expressu", przyjął on kilkadziesiąt tysięcy złotych za przygotowanie wniosków o ułaskawienie przestępcy skazanego na 11 lat więzienia. Na dowód gazeta publikuje fakturę wystawioną przez kancelarię ojca Dubienieckiego.
- Nie mam sobie kompletnie nic do zarzucenia. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem - powiedział Dubieniecki w radiu TOK FM.
Jego zdaniem, artykuł "Super Expressu" pojawił się w momencie, w którym "próbuje się odwrócić uwagę od rzeczy ważnych, które są w państwie, poprzez zaśmiecanie pierwszych stron gazet informacjami, które nie mają żadnego znaczenia".
Zięć byłego prezydenta nie widzi żadnych podstaw do zarzucania mu nieetycznego działania. - Nie brałem pieniędzy za jakąkolwiek obietnicę ułaskawienia, ale za rzetelnie wykonaną prace na rzecz klienta. Było dla mnie oczywistą sprawą, że byłby konflikt interesów, gdybym to ja składał wniosek - a to klient sam składał wniosek. Trudno mi mówić o konflikcie - wyjaśniał Dubieniecki.
Dodał, że nie ma sobie nic do zarzucenia i ironizował, że - będąc zięciem prezydenta - najlepiej, żeby "sprzątał ulice, a nie wykonywał ten zawód".
Sprawa Krzysztofa S.
Historia współpracy Marka (ojciec) i Marcina Dubienieckich z Krzysztofem S., przestępcą odsiadującym wyrok 11 lat więzienia, zaczęła się w 2008 roku. Wtedy to właśnie S. skontaktował się z poleconym mu przez współwięźnia zięciem byłego prezydenta. Według "Super Expressu" cel był jeden: Dubienieccy mieli pomóc mu w wyjściu na wolność poprzez przygotowanie prośby o ułaskawienie.
Zięć Lecha Kaczyńskiego sprawiał ponoć wrażenie bardzo pewnego siebie. - Od samego początku zapewniał mnie, że dzięki tym pismom wyjdę na wolność - mówi gazecie Krzysztof S.
O prawniku, teściu i pieniądzach
Pierwsze pieniądze trafiają na konto kancelarii Marka Dubienieckiego w połowie stycznia 2009 roku. Najpierw dwa tysiące, kilka dni później cztery, w końcu 20. Ostatnią ratę siostra S. przekazuje zięciowi byłego prezydenta RP z ręki do ręki w warszawskim hotelu Marriott na Okęciu.
Kancelaria przygotowuje pisma: - "Na mocy art. 560 par. 1 K.P.K. wnoszę o przeprowadzenie postępowania o ułaskawienie mojej osoby poprzez zawieszenie orzeczonej wobec mojej osoby kary pozbawienia wolności na okres próby wynoszący 10 lat". (...) "Proszę Pana Prezydenta o skorzystanie wobec mojej osoby z prawa łaski poprzez zawieszenie pozostałej do odbycia kary" - cytuje ich treść "Super Express".
O etyce
Ale działania nie przynoszą spodziewanego przez skazańca efektu. Krzysztof S. nie wychodzi z więzienia. Pod koniec roku kancelaria Dubienieckich wystawia faktury: na sześć i 20 tysięcy złotych. W punkcie szóstym tej drugiej można przeczytać, że należność została naliczona m.in. za "przygotowanie trzech projektów pism kierowanych przez Krzysztofa S. do Kancelarii Prezydenta".
- To ewidentny konflikt interesów. Adwokat nie powinien podejmować się spraw, których załatwienie zależy od kogoś z jego bliskich. To po prostu nieetyczne i dwuznaczne zachowanie – komentuje całą sprawę były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. Tego samego zdania jest prof. Piotr Kruszyński, jeden z najlepszych polskich karnistów oraz członek Naczelnej Izby Adwokackiej. Ale Marek Dubieniecki (autorom tekstu w "Super Expressie" nie udało się skontaktować z zięciem L. Kaczyńskiego) na temat "etyki" ma swoją teorię: - Etyczne jest to, co jest w interesie mojego klienta. Dla mnie on jest najważniejszy - przyznaje w rozmowie z gazetą.
Źródło: "Super Express"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, "Super Express"