Zapowiadany przez Prawo i Sprawiedliwość projekt ustawy, która wprowadziłaby jawność zarobków w NBP i górną granicę zarobków dla osób na kierowniczych stanowiskach, komentują w piątek politycy. Jan Mosiński z PiS zastrzegł, że przy tworzeniu przepisów trzeba uważać "żeby nie wylać dziecka z kąpielą". - Informuję pana posła, że dziecko jest już dawno poza wanną - odpowiedział mu Cezary Tomczyk z Platformy Obywatelskiej.
Dyskusja o zarobkach w NBP rozpoczęła się po tym, jak pod koniec grudnia "Gazeta Wyborcza" napisała o zarobkach dwóch współpracowniczek prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego. Chodziło o szefową departamentu komunikacji i promocji Martynę Wojciechowską oraz dyrektor gabinetu prezesa NBP Kamilę Sukiennik. "GW" doniosła wówczas, że zarobki Martyny Wojciechowskiej wynoszą około 65 tysięcy złotych wraz z premiami, dodatkowymi dochodami i dodatkami.
W środę rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości Beata Mazurek zapowiedziała, że PiS przedstawi projekt ustawy, która wprowadzi jawność wysokości wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim zarówno obecnie, jak i za poprzednich zarządów oraz ustali górną granicę zarobków dla osób zajmujących funkcje kierownicze w NBP. Własne propozycje regulacji tej kwestii mają też: Platforma Obywatelska i Kukiz'15.
PiS: trzeba rozmawiać. Platforma: PiS coś kręci
Jan Mosiński z PiS ocenił, że o nowych przepisach w sprawie zarobków w Narodowym Banku Polskim "trzeba rozmawiać nie tylko w gronie polityków, ale też ekspertów i pracowników, być może delegowanych także z NBP". - To musi być takie wspólne działanie, żeby nie wylać dziecka z kąpielą - przekonywał poseł partii rządzącej.
Cezary Tomczyk z PO w odpowiedzi na te słowa orzekł: - Wydaje się, że PiS coś kręci.
- Na początku miało być tak jawnie, fajnie, a potem okazuje się, że jak przychodzi do szczegółów, to ktoś nie chce uchwalić ustawy - zauważył. - Jeżeli pan poseł Mosiński mówi, że trzeba uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą, to informuję pana posła, że dziecko jest już dawno poza wanną - skomentował parlamentarzysta opozycji.
Tomczyk zwrócił uwagę, że projekt PiS miałby dotyczyć tylko wynagrodzeń zarządu NBP, nie obejmując pensji dyrektorów departamentów w tej instytucji.
O projekcie PiS mówił też partyjny kolega Tomczyka, Krzysztof Brejza.
- My poprzemy rozwiązania ustawowe - nawet jeżeli nie będzie to projekt Platformy, tylko skopiowany projekt innego klubu - pod warunkiem, że będą tam ujawnione zarobki dyrektorów - zapowiedział poseł.
"Jeżeli w bankach ujawniamy zarobki, to we wszystkich"
Szef gabinetu politycznego premiera, polityk PiS Marek Suski pytany, czy zarobki dyrektorów w NBP powinny być jawne, odparł, że "we wszystkich bankach powinny być jawne".
- Według mnie w ogóle zarobki wszystkich ludzi sprawujących władzę powinny być jawne, jeżeli chodzi o kierownicze stanowiska - dodał.
Według niego zasady te powinny być stosowane również w bankach prywatnych. - Jeżeli w bankach ujawniamy zarobki, to we wszystkich - stwierdził. Argumentował to tym, że "w banku państwowym zarobki są pochodną zarobków w bankach prywatnych".
"PiS udowadnia, że nie chce powiedzieć nic"
Sławomir Neumann z Platformy Obywatelskiej ocenił, że już dziś, nie czekając na nowe przepisy, "nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jedna czy druga pani pokazała swojego PIT-a z zeszłego roku i pokazała swoje zarobki". - Żadne RODO czy ustawa tego nie zabrania - zauważył.
- Prezes NBP i te panie (będące dyrektorami w NBP - red.) nie chcą ujawnienia zarobków - mówił.
Piotr Apel (Kukiz'15) zwrócił uwagę, że obecnie "to o pensje dyrektorek, a nie zarządu jest całe zamieszanie". Na tym tle uznał, że propozycja nowych przepisów zapowiadana przez partię rządzącą oznacza, iż "Prawo i Sprawiedliwość po raz kolejny udowadnia, że tak naprawdę nie chce powiedzieć nic".
Dwie konferencje
Na środowej konferencji prasowej zastępca dyrektora departamentu kadr w NBP Ewa Raczko zapewniła, że "żaden z dyrektorów w NBP nie otrzymuje powszechnie i nieprawdziwie podawanego w mediach miesięcznego wynagrodzenia w wysokości ok. 65 tys. zł bądź wyższej". W środę zastępca dyrektora Departamentu Kadr NBP Ewa Raczko poinformowała, że "żaden z dyrektorów w Narodowym Banku Polskim nie otrzymuje wynagrodzenia w wysokości około 65 tysięcy złotych bądź wyższej". Powiedziała, że "przeciętne wynagrodzenie brutto na stanowisku dyrektora w NBP ustalone w oparciu o PIT wyniosło w 2014 roku 38 098 zł. W 2015 roku - 37 110 zł, w 2016 roku - 37 381 zł, w 2017 roku - 37 069 zł, w 2018 roku - 36 308 zł".
Tymczasem jak podał portal OKO.press związana z PiS Sylwia Matusiak, która w NBP pełniła funkcję szefowej Departamentu Edukacji i Wydawnictw (DEiW) w pół roku zarobiła 273 188 złotych, czyli jej średnie zarobki w tym czasie wynosiły 45 531 złotych miesięcznie.
Zastępca dyrektora departamentu kadr w NBP Ewa Raczko podkreśliła, że środki na wynagrodzenia w NBP stanowią część ogółu środków NBP i nie pochodzą z budżetu państwa. - Nie są to środki publiczne w rozumieniu ustawy o finansach publicznych. Oznacza to, że budżet państwa nie jest obciążony kosztami gospodarki własnej NBP - twierdziła Raczko. Nie podała jednak, ile zarabiają współpracownice prezesa NBP, o których pisały ostatnio media.
Także w środę prezes NBP Adam Glapiński mówił, że "ustawę o jawności wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim podpisze obydwoma rękoma". Jak dodał, aby mógł to zrobić, trzeba ją najpierw uchwalić.
- W tej chwili, jak to zrobię, to mi wejdzie RODO - powiedział. Stwierdził także, że we wszystkich bankach prezes zarabia więcej niż prezydent czy premier. - Ustawa o Narodowym Banku Polskim mówi, że punktem odniesienia są wynagrodzenia w systemie bankowym - dodał.
Glapiński stwierdził też, że w mediach "szczególnie się uczepiono dwóch pań dyrektor" i że było to "haniebne, brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami". Jak dodał, dyrektor departamentu komunikacji i promocji Martyna Wojciechowska "jest wśród 14 dyrektorów, które zarabiają podobnie".
Autor: mjz / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24