Na oddział dziecięcej onkologii nie przychodził jako odwiedzający któregoś z małych, ciężko chorych pacjentów. Przychodził żeby kraść. Brał, co się trafiło: laptop, komórka. Wpadł przez przypadek. Policjantom podał się za własnego brata. Kłamał, bo wiedział, że od kilku miesięcy jest poszukiwany listem gończym za ucieczkę z więzienia. Odsiadywał tam wyrok za... kradzież.
Do Łodzi przyjechał z Małopolski. W okradaniu chorych miał sporą wprawę. Policja przypuszcza, że od prawie roku okradał szpitale i hospicja - miedzy innymi w Krakowie i Wrocławiu. Wpadł na dziecięcym oddziale onkologii łódzkiego szpitala im. Marii Konopnickiej.
Początkowo wszystko szło "zgodnie z planem". 33-latek wykorzystał moment, w którym sala, gdzie przebywały chore dzieci, była pusta i otwarta. Wszedł, zabrał dwa laptopy o wartości około czterech tysięcy złotych, schował je do plecaka i wyszedł. Przy wyjściu z oddziału został jednak zdemaskowany.
Ja, czyli mój brat
W pogoń za uciekającym 33-latkiem rzucił się przypadkowy mężczyzna, który przebywał wtedy na oddziale i usłyszał krzyki. Do 40-latka przyłączyły się jeszcze inne osoby. Złodzieja udało się dogonić i obezwładnić.
Nie miał przy sobie dokumentów. Policjantom przedstawił się jako 36-letni mieszkaniec powiatu będzińskiego na Śląsku. Szybko okazało się, że podał dane personalne swojego brata, bo sam był poszukiwany listem gończym. Naprawdę urodził się trzy lata później i mieszka w powiecie olkuskim w województwie małopolskim.
Za co był poszukiwany? Rok temu 33-latek odsiadywał wyrok za kradzieże. Był jednym z tych więźniów, którzy wykonywali prace poza więzieniem. Z jednej z robót już nie wrócił.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24