Tu-154M mógł zostać zniszczony w wyniku zamachu - pisze niemiecki dziennikarz śledczy Juergen Roth w swojej książce o katastrofie smoleńskiej "Zamknięte akta S". Dziennikarz ma opierać się na notatce Federalnej Służby Wywiadowczej Niemiec. Jednak rzecznik BND twierdzi, że takiego dokumentu w zasobach służby nie znaleziono, a sama służba nigdy nie twierdziła, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Dzisiaj publikacja Rotha trafia do niemieckich księgarń.
Zdaniem autora książki z dokumentu Federalnej Służby Wywiadowczej Niemiec (BND) ma wynikać, iż w Smoleńsku mogło dojść do zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych.
Niemiecki dziennik "Stuttgarter Zeitung" napisał, że z notatki z marca 2014 roku, na którą powołuje się Roth wynika, iż zamach na prezydenckiego tupolewa miał zostać przeprowadzony przez delegaturę FSB w ukraińskiej Połtawie. Zamach miał zlecić generałowi rosyjskich służb Jurijowi D. wysoki rangą polski polityk.
"Czy w związku z tym powinienem zignorować dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND)? Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: 'Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy" - czytamy we fragmencie książki.
'Pozostałego przebiegu zdarzeń dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji - mimo podjęcia intensywnych działań - nie udało się wyjaśnić, ponieważ nie można wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł' - wynika z dokumentu, który cytuje Roth. "Jak to bywa ze wszystkimi informacjami BND, można im wierzyć lub nie. Jednak te pasują do układanki z faktów i poszlak, co pozwala sądzić, że powyższe informacje wywiadowcze nie zostały wyssane z palca" - pisze dziennikarz.
W wywiadzie dla "Bilda" Roth twierdzi, iż w sporządzonym w marcu 2014 roku dokumencie, skierowanym do przełożonego, funkcjonariusz wywiadu informuje, że "wiodący oficer rosyjskiego FSB" umieścił na pokładzie prezydenckiej maszyny kilka ładunków TNT ze zdalnie sterowanymi zapalnikami. Rosyjski agent wspierany był przez polskich pomocników na lotnisku w Warszawie.
Jak zaznaczył Roth w wywiadzie dla "Bilda", to "jedna z wielu innych przesłanek".
Sceptyczne podejście do raportu
Dziennikarz zastrzega, że do raportu trzeba podchodzić - jak zawsze w takich przypadkach - sceptycznie. Zaznacza, że autorem dokumentu jest jednak "od dawna dobrze znany i będący w służbie czynnej agent posiadający znakomite kontakty w polskich i rosyjskich kołach rządowych i wywiadowczych". Jak podkreśla Roth, raport opiera się na dwóch niezależnych od siebie źródłach z Polski i Rosji. Oba źródła opisują szczegółowo proces umieszczenia materiału wybuchowego - czytamy w "Bildzie.
Zdaniem Rotha motywy sprawców są oczywiste. Prezydent Lech Kaczyński był "zaciekłym przeciwnikiem Kremla i (Władimira) Putina". Jak dodaje, Kaczyński sprzeciwiał się podpisaniu umowy z Gazpromem. Wśród powodów, które skłoniły stronę polską do rzekomego tuszowania sprawy, niemiecki dziennikarz wymienił "serdeczne relacje" pomiędzy Putinem a Donaldem Tuskiem. "Od początku pojawiły się też w polskiej polityce głosy: nie chcemy wojny w Rosją. Lepszy jest szybki wynik (dochodzenia), aby zapobiec konfliktowi" - tłumaczy Roth. "A przecież w sprawozdaniach rosyjskich i polskich władz śledczych można wykazać niezliczone błędy i nonsensy, a nawet nieprawdziwe zeznania" - dodaje dziennikarz.
"BND nigdy nie zareagował"
Roth zaprzeczył, jakoby niemieckie służby specjalne brały udział w tuszowaniu sprawy. Zwrócił jednak uwagę, że jego zdaniem BND nigdy nie zareagował na "wysoce wybuchowy" raport swego agenta. Roth zaznaczył, że nie może całkowicie wykluczyć warunków pogodowych i błędu pilota jako przyczyn katastrofy. "Jednak moje informacje, jak również informacje niezależnych naukowców wskazują na to, że wcześniej (przed upadkiem samolotu) doszło do wybuchu na pokładzie. Wrak maszyny został następnie świadomie zniszczony i leży do dziś, podobnie jak czarna skrzynka, w Moskwie" - mówi Roth. Zdaniem Rotha wszystkie okoliczności katastrofy w Smoleńsku nie zostaną zapewne nigdy wyjaśnione. "Nikt nie chce jeszcze bardziej przycisnąć Putina, który już teraz grozi bombą atomową" - konkluduje dziennikarz.
"Dokumentu nie znaleziono"
BND już w zeszłym tygodniu zdementował informacje Rotha. Rzecznik niemieckiego wywiadu oświadczył, że niemieckie służby nigdy nie reprezentowały stanowiska, iż w Smoleńsku doszło do zamachu, a tym bardziej nigdy nie informowały w tym duchu rządu Niemiec.
W rozmowie z gazetą "Stuttgarter Zeitung" rzecznik BND Martin Heinemann przekazał, że rozpoczęto poszukiwania dokumentu z marca 2014 roku, ale nie został znaleziony. Dodał, że dokument może być fałszywy, ale nie jest w stanie tego na razie stwierdzić.
Takie samo stanowisko rzecznik BND zajął odpowiadając na pytania TVN24 o publikację Rotha. Heinemann poinformował, że dokumentu, na który powołuje się Roth, "mimo przeprowadzonych natychmiast poszukiwań w całym naszym zasobie" nie znaleziono. Podkreślił, że BND nigdy nie mówił o zamachu w Smoleńsku.
"Nie wierzę, że taka jest hipoteza niemieckich służb"
Do twierdzeń autora książki "Zamknięte akta S" odniósł się w zeszłym tygodniu w "Kropce nad i" w TVN24 były Szef Urzędu Ochrony Państwa Gromosław Czempiński.
Jak ocenił, osoby odchodzące ze służb czy będące poza służbami mają swoje interpretacje. - Chcą być czynni na zewnątrz, pokazują, że mają więcej wiedzy niż rzeczywiście mają, chcą być atrakcyjni dla dziennikarzy, dla polityków, stąd dają swoją interpretację - mówił.
Gen. Czempiński zauważył, że informacje Rotha mogą pochodzić od informatorów z Polski lub z Rosji. - Ale w to, że taka jest hipoteza niemieckich służb, nie wierzę - dodał.
"Nie ma odgłosu wybuchu"
Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych podkreślił we wtorek w „Kropce nad i”, że do wypadku doszło wskutek splotu błędów popełnionych przez załogę i kontrolerów, a nie zamachu. Dodał, że opublikowany we wtorek nowy zapis rozmów w kokpicie Tu-154M nie wnosi nic nowego do ustaleń prokuratury dotyczących przyczyn katastrofy.
- Wiemy jednak to samo, co w 2011 r., kiedy zaczynaliśmy prace: nie ma odgłosu wybuchu, nie ma żadnego zestrzelania, samolot jest sterowany przez załogę praktycznie do samego zderzenia z brzozą - powiedział.
Od lat budzi kontrowersje
Juergen Roth jest jednym z najbardziej znanych niemieckich dziennikarzy śledczych, który od lat budzi liczne kontrowersje. Znany jest z poruszania szczególnie wrażliwych i budzących emocje tematów, zwłaszcza powiązań władzy ze światem przestępczym, biznesem lub służbami specjalnymi. Krytycy zarzucają Rothowi rozpowszechnianie niesprawdzonych informacji, wielokrotnie był też pozywany przez osoby, o których pisał swoje materiały, m.in. przez byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera oraz szefa MSW Bułgarii Rumena Petkowa.
W 2007 roku wzbudził kontrowersje utrzymując, że informacje o otruciu dioksynami Wiktora Juszczenki, lidera ukraińskiej opozycji podczas tzw. Pomarańczowej Rewolucji, to kampania dezinformacyjna państw Zachodu.
Autor: js/ja,gak / Źródło: TVN24, Stuttgarter Zeitung, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PKBWL