Czy dzieci można zabrać rodzicom jeśli w domu jest biednie? To pytanie od kilku dni, po nagłośnieniu przez media historii 11-letniego Sebastiana, zadaje sobie wiele osób. Wątpliwości nie ma siostra Małgorzata Chmielewska, która od lat pomaga samotnym ojcom i matkom. - To jest po prostu przestępstwo. I to popełniane przez urzędników od wielu lat - ocenia. W przyszłym tygodniu to właśnie urzędnicy zdecydują czy Sebastian będzie mógł wrócić do domu.
Na razie chłopak cały czas przebywa w domu dziecka. Trafił tam w połowie lutego. Prosto ze szkoły, w której był ostatni raz przed feriami. Pracownice opieki społecznej weszły na jedną z lekcji z nakazem sądowym. To właśnie Miejski Ośrodek Opieki Społecznej wystąpił do sądu o zajęcie się "problemem 11-letniego Sebastiana".
Na czym on polega? Najkrócej - na tym, że w domu się nie przelewa. Nie ma przemocy, nie ma patologii. Jest biednie i panuje bałagan. Nauczyciele ze szkoły Sebastiana w Bystrzycy Nowej mówią o jego silnej więzi z matką. Tą samą, którą panie z OPS nazywają "niezaradną życiowo", a nawet "leniwą". Kobieta cierpi na depresję. Problemy ze zdrowiem ma też ojciec Sebastiana.
W którym domu lepiej?
To właśnie na te fakty wskazywali pracownicy socjalni gdy mówili o konieczności zabrania 11-latka do domu dziecka w Lublinie. - Dzięki temu pobytowi zobaczy trochę innego życia, inaczej zacznie funkcjonować, nabierze innych nawyków - przekonuje Urszula Sawecka, pełniąca obowiązki kierownika Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzyżewicach.
We wtorek (2 marca) nad tym, jak pomóc rodzinie Sebastiana, mają w domu dziecka zastanawiać się przedstawiciele gminy, pracownicy szkoły chłopca, Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej i przedstawiciel wojewody. Dwa dni później rodzice 11-latka stawią się w jego sprawie w sądzie, na rozprawie. Mimo kłopotów zdrowotnych deklarują, że będą na pewno. "Bo przecież muszą". - To nasz syn - mówią.
W podobnej sytuacji jest w Polsce wiele dzieci i ich rodziców. Bo choć prace nad zmianami w przepisach, na końcu których zamiast domów dziecka są rodziny zastępcze, nabierają tempa, to decyzje o zabieraniu rodzicom dzieci ze względu na trudne warunki domowe są wydawane coraz częściej.
- Jeśli odbiorą mi dzieci, to będzie koniec. To moje życie, moja cała rodzina - mówi pan Henryk, który też boi się, że właśnie przez brak pieniędzy ktoś zabierze mu 11-letniego syna i 6-letnią córkę. Pani Aldona spod Bydgoszczy czeka z kolei na powrót dwóch synów do jej domu - właśnie z domu dziecka, gdzie trafili "przez biedę". - Czy bieda to przestępstwo? - pyta dzisiaj.
"Czym zajmują się pracownicy socjalni?"
- Nie. Przestępstwo, i to od wielu lat, popełniają urzędnicy, którzy decydują o zabieraniu dzieci tylko z powodów materialnych rodziny - odpowiada jej siostra Małgorzata Chmielewska, która od lat prowadzi domy dla bezdomnych, chorych, samotnych matek i ojców oraz noclegownie dla kobiet i mężczyzn.
- W Polsce nie ma polityki społecznej. I to jest skandal. Zamiast wydawać pieniądze na domy dziecka, można byłoby je wydać na pomoc materialną rodzinie - dodaje. Siostra ubolewa też szczególnie nad tym, że dzisiaj obowiązki pracowników opieki społecznej ograniczają się głównie do rozdzielania pieniędzy i wypełniania urzędowych druków. - Kompletnie nie mają czasu na zajmowanie się tym, do czego zostali powołani: na towarzyszenie ludziom, którzy potrzebują wsparcia na dłużej, lub krócej - zauważa.
Wyliczenia starosty lwóweckiego Artura Zycha pokazują, że kierunek, o którym mówi siostra Chmielewska może być słuszny. Na pewno jest tańszy. Starosta wyliczył, że miesięczne utrzymanie jednego dziecka w podległych mu domach dziecka kosztuje 2,5 tysiąca złotych. Utrzymanie w domu rodzinnym, w godnych warunkach, kosztowałoby przynajmniej tysiąc mniej. - Jedyne przeszkody, by tak działać, to przeszkody formalne, czyli prawo, które umożliwiałoby takie rzeczy - podkreśla.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24