Impreza z okazji przeprowadzki do nowego mieszkania skończyła się dla Rafała i Damiana ciężkimi obrażeniami ciała i śpiączką. Młodzi mężczyźni oparli się o barierkę balkonową i runęli z nią w dół. Jak się okazało, zamiast do ściany budynku, barierka została przymocowana do styropianu. Kto odpowiada za ten błąd i dlaczego nikt nie zauważył fuszerki? Materiał "Uwagi" TVN.
Do zdarzenia doszło w czasie imprezy z okazji przeprowadzki do nowego mieszkania na jednym z płockich osiedli. Jej uczestnicy, Rafał i Damian, otworzyli drzwi balkonowe, by zapalić papierosa i oparli się o metalową balustradę.
- Nagle oberwała się. Widziałem jak obaj spadają nogami do góry - relacjonuje Kacper Szczutowski, w którego mieszkaniu doszło do tragedii.
Jak dodaje, od razu wybiegł na zewnątrz. - Pod jednym z tych kolegów leżała balustrada, a na nim leżał jeszcze ten drugi kolega. To wyglądało jak skok do wody na główkę na basenie - mówi mężczyzna. - Był taki moment, kiedy spodziewałem się najgorszego - przyznaje.
"Ogromny szok i niedowierzanie"
Dwaj 22-letni mężczyźni trafili do szpitala w Płocku. Ze względu na obrażenia, lekarze zadecydowali o wprowadzeniu ich w stan śpiączki farmakologicznej. Zostali już z niego wybudzeni.
- To był ogromny szok i niedowierzanie, jak zobaczyłam syna. Miał twarz całą we krwi - relacjonuje Justyna Kordek, matka Rafała.
- Na pewno oczekuję za to cierpienie, które syn przeżywa i cała rodzina, nie tylko moja, ale także i kolega i jego rodzina, żeby ktoś poniósł za to konsekwencje - podkreśla.
Jak mówi matka Damiana Ewa Dziurlik, lekarz przekazał, że syn ma "poobijane płuca, trzymilimetrowy krwiak w głowie, uszkodzone serce, w środku krwiaki.
Przymocowane do styropianu
Blok, z którego wypadli mężczyźni, pod koniec ubiegłego roku przeszedł termomodernizację. Choć nie było tego w projekcie, firma budowlana zdemontowała barierki przy pięciu wyjściach balkonowych na pierwszym piętrze budynku. Następnie nałożyła na starą elewację kilkunastocentymetrową warstwę ocieplenia i ponownie zamontowała barierki. Mocowania balustrad nie zostały jednak przedłużone, dlatego po remoncie sięgnęły jedynie do głębokości styropianu, a nie jak to było pierwotnie - wgłąb ściany.
Potwierdza to powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Płocku Zbigniew Gołębiewski. Zaznaczył, że demontaż i ponowny montaż balustrady nie był ujęty w pozwoleniu na budowę, ani nie był odnotowany w dzienniku budowy.
- Odpowiedzialną za to osobą jest kierownik budowy. Jest procedura określona w prawie budowlanym, że inwestor jest zobowiązany odebrać prace zgłoszone przez niego. Zawsze to powinno być skwitowane protokołem odbioru wykonanych robót. Inwestor powinien być świadomy tego, co odbiera - tłumaczy Gołębiewski.
Jak mówi, Janusz Pawłowski, wiceprezesa zarządu Mazowieckiej Spółdzielni Mieszkaniowej wykonawca ma obowiązek zgłoszenia nietypowych robót. - Takiego zgłoszenia nie dokonał - deklaruje.
Dodaje, że inspektor zauważył, że balustrady były demontowane i zakładane ponownie, ale w chwili odbioru nie było już możliwości sprawdzenia jakości wykonanych prac. Przyznaje jednak, że być może roboty nie powinny zostać odebrane.
"Powiedział, że jest mu przykro"
Ocieplenie bloku wykonywała firma budowlana z Aleksandrowa Kujawskiego. Jej wiceprezes pełnił w czasie prac remontowych funkcję kierownika budowy.
- Wydawało nam się, że zrobiliśmy super wszystko dobrze. Stało się, jak się stało - mówi mężczyzna i dodaje, że to błąd majstra, który źle wyliczył, jak długie mają być kotwy, by balustrada doszła do ściany. - Powiedział, że jest mu przykro, że nie przemyślał - mówi.
Wiceprezes pytany, czy czuje się odpowiedzialny, odpowiada: - Pewnie.
Autor: js//plw / Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga" TVN