Na kary więzienia w zawieszeniu skazał w poniedziałek Sąd Rejonowy w Białymstoku dwie osoby oskarżone w procesie związanym z wypadkiem autokaru z licealistami k. Jeżewa (Podlaskie). W katastrofie ponad 9 lat temu zginęło trzynaście osób. Wyrok jest nieprawomocny.
Skazani to właściciele agencji turystycznej, która wynajęła autokar. Prokuratura zarzuciła im szereg nieprawidłowości związanych z działalnością firmy. Sąd orzekł za to kary: dla mężczyzny Romualda Z. dwóch lat, dla kobiety Ireny Z. - roku i ośmiu miesięcy więzienia, w obu przypadkach w zawieszeniu na cztery lata. Wymierzył także kary grzywny.
Jeden kierowca miał padaczkę, drugi - cukrzycę
Jednocześnie sąd uniewinnił oskarżonych od zarzutu sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy kierowców. Kierowcy ci z powodów zdrowotnych nie powinni byli uzyskać uprawnień zawodowych do prowadzenia autokarów i ciężarówek. Okazało się bowiem, że mężczyzna prowadzący w chwili wypadku pojazd miał padaczkę, a jego zmiennik - cukrzycę.
Sąd uznał, iż postawiony przez prokuraturę zarzut jest "za daleko idący". Sędzia Marek Dąbrowski uzasadniał, że w działaniu właścicieli biura "nie było znamienia bezpośredniości".
"Odbyłam już swój wyrok"
Obojga oskarżonych nie było na procesie. Jedna z ówczesnych licealistek podróżujących feralnym autobusem była tym zawiedziona. - Lepiej by było, gdyby mogli nas przeprosić. Zabrali nam dzieciństwo, byliśmy nastolatkami, maturzystami, to był nasz czas do bycia beztroskim, zostało nam to zabrane, gwałtownie i nieoczekiwanie, nikt nam tego nie zwróci. Za to mam do nich żal - powiedziała Ewa Czyńska.
Współwłaścicielka firmy turystycznej podkreśla, że "nikt specjalnie tych kierowców nie wysłał, żeby ci licealiści zginęli". - Nikt nas nie pytał, jak my żyjemy przez ostatnie dziewięć lat, jak ta firma funkcjonuje, czy mamy co jeść, co do garnka włożyć. Ja swoje też już przeżyłam i swój wyrok odbyłam. Dajcie nam spokojnie dożyć do końca - powiedziała reporterowi TVN24.
Ponad 40 rannych
30 września 2005 roku w pobliżu wsi Jeżewo autokar wiozący maturzystów z Białegostoku na pielgrzymkę do Częstochowy zjechał na przeciwny pas ruchu, zderzył się czołowo z ciężarową lawetą i stanął w płomieniach. Wśród ofiar było dziesięcioro uczniów, kierowca autokaru i jego zmiennik oraz kierowca ciężarowej lawety. Ponad 40 osób zostało rannych.
Sąd próbował w trakcie procesu jednoznacznie ustalić, czy ryzykowny manewr wyprzedzania podjęty przez kierowcę autokaru to wynik wyłącznie jego lekkomyślnego zachowania, czy też może w momencie wyprzedzania miał on atak epilepsji i nie panował nad pojazdem. Uzasadniając wyrok, sędzia Marek Dąbrowski przyznał, że wciąż nie ma pewności, czy był to atak epilepsji, czy jednak brawura kierowcy. Mówił, że "domyśla się", że mógł to być atak choroby, ale jeżeli jest "szczypta niepewności", a tak jest w tej sprawie, to nie można odrzucić też wersji o ryzykownym manewrze wyprzedzania.
We wrześniu 2009 roku prawomocnie zakończył się pierwszy proces m.in. w sprawie lekarki, która wydała kierowcy autokaru zgodę na wykonywanie zawodu, podczas gdy okazało się, że miał on epilepsję - chorobę uniemożliwiającą taką pracę. Kobieta została skazana na karę więzienia w zawieszeniu i czasowy zakaz wykonywania zawodu. Sąd przyjął jednak, że między jej zaniedbaniami a wypadkiem nie ma związku przyczynowo-skutkowego.
Autor: eos//rzw / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Sianecki | Archiwum Faktów TVN