Po powodzi niewiele im zostało. Niektórzy nie mają domu, rzeczy osobistych i pieniędzy. Może doczekają się odszkodowania, ale może będą musieli jego część oddać. Bo są firmy i kancelarie, które biorą nawet 40 procent tego, co ubezpieczyciel wypłaca.
Powodzianie wpierw walczyli z wodą, a teraz walczą z czasem, żeby odbudowę swoich domów skończyć przed zimą. A do tego potrzebują pieniędzy. I tych od rządu, i tych z ubezpieczenia.
O te ostatnie nie zawsze jest łatwo. - Przyszli, popatrzyli, pofotografowali i poszli. A pomocy nie ma – tak wizytę agentów ubezpieczeniowych wspomina pani Ewa Warda z Bogatyni.
Procent od katastrofy
Dlatego na miejscu często pojawiają się wysłannicy kancelarii specjalizujących się w załatwianiu formalności związanych z ubezpieczeniami.
Jak zapewniają, jeśli kwota odszkodowania jest za niska, to są w stanie ją podbić. Tyle, że każą sobie słono płacić. - Są firmy, które biorą 30-40 proc., ale myślę, że 15-18 proc. nie jest wysoką prowizją – mówi Dominika Janek z kancelarii odszkodowawczej we Wrocławiu
15 proc. prowizji zapłaci m.in. pan Tomasz Szydełko , który stracił w powodzi cały dobytek. - Do momentu podpisania polisy jesteśmy klientami, a potem złem koniecznym – mówi.
Ubezpieczyciele tłumaczą, że wcale nie wstrzymują pieniędzy, a procedury muszą trwać. Zwłaszcza przy tak masowej katastrofie. - Pokutuje mit, że otrzymanie odszkodowania jest czymś skomplikowanym i trudnym. Być może kiedyś tak było. Teraz każdej firmie zależy na jakości świadczonych usług i każda firma, jeśli jeśli tylko jest podstawa do wypłaty odszkodowania, to stara się jak najszybciej to zrobić - mówi Michał Witkowski, rzecznik prasowy PZU, największego polskiego ubezpieczyciela.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn