Uchodźcy, którzy wracają z Polski do Ukrainy. Dlaczego podejmują taką decyzję, mimo że trwa rosyjska agresja?

Straż Graniczna 2 maja oprawiła ponad 18 tysięcy osób, jadących z Polski do Ukrainy
Ilu Ukraińców będzie chciało zostać dłużej w Polsce? Szefernaker o rządowych szacunkach
Źródło: TVN24

Bardzo dziękujemy za gościnę, za serdeczność, ale pora do domu - mówią Ukraińcy, którzy podjęli decyzję o powrocie z Polski do ojczyzny, mimo trwającej tam wojny i rosyjskich ataków. Tłumaczą, że tam są potrzebni - w rodzinie, w miejscu pracy, przy odbudowie. Są tacy, którzy jadą pochować swoich bliskich. I tacy, którzy wiedzą, że choć wyjechali z normalnych miast, wracają w gruzy. - My jesteśmy tam potrzebni, bo z nami Ukraina jest silna, nie bez nas - podkreślają.

Według informacji Straży Granicznej od początku wojny, od 24 lutego, z Polski do Ukrainy odprawiono 900 tysięcy osób. 2 maja - to najnowsze dostępne dane - w kierunku tym granicę przekroczyło 18,3 tysiąca osób. To niewiele mniej niż tego samego dnia wjechało z Ukrainy do Polski - tych było 18,6 tysiąca.

Przyjechał tylko na święta, wraca do "matki, starowinki"

Na dworcu w Przemyślu uchodźcy wracający do domów w Ukrainie czekają razem z tymi, którzy przyjechali z Ukrainy do Polski. Na pierwszy rzut oka trudno odgadnąć, kto w którym kierunku zmierza - zauważa reporterka PAP. - Choć ci wyjeżdżający są chyba mniej zagubieni - mówi wolontariuszka Agata, która pomaga na dworcu od początku wojny. Wtedy peronu piątego, z którego odjeżdżają pociągi do Lwowa i dalej, szukali przede wszystkim mężczyźni, wracający, by pójść na front. Teraz niemal ich nie ma wśród pasażerów - kto miał wrócić, by walczyć, ten wrócił.

Pan Aleksander, który czeka na poranny pociąg do Lwowa z jedną podręczną torbą, to emeryt. Był w Polsce tylko kilka dni. - Córkę tu mam i wnuki. Ona pracę znalazła, dzieci do szkoły poszły. Ja wdowiec jestem, ale mam matkę, starowinkę, więc nie wyjadę - tłumaczy. Z rodziną spędzić chciał tylko kilka świątecznych dni.

Pani Masza upycha w bagażu kanapki, które dostała na drogę dla siedmioletniej Oleny i trzyletniego Bogdana. Mówi, że gdyby bomby zaczęły lecieć, wróci do Polski, ze względu na dzieci. Ale wierzy, że nie będzie musiała wracać, bo niedługo Ukraina będzie wolna. - Ja wam bardzo dziękuję za gościnę, za serdeczność, ale pora do domu - podkreśla. Opowiada, że w jej miasteczku, kilkadziesiąt kilometrów od Lwowa, jest spokojnie.

Wracają, bo "są potrzebni"

Na przejściu granicznym w Medyce nie brak osób, które wracają samochodami z wiarą, że to już na stałe i z całym dobytkiem, tak jak uciekały. - Pracuję w gastronomii, szefowa dzwoniła, że jestem potrzebna. Wracam, bo potem mogę pracy nie znaleźć - mówi pani Ludmiła ze srebrnego opla. Jej mieszkanie w Żytomierzu jest całe, choć w dom obok trafił pocisk. W mieście, jak dowiedziała się od rodziny, wszystko po trochu zaczyna działać. Komunikacja jest, sklepy czynne.

Panowie Wołodymyr i Anton wracają do Ukrainy po krótkim pobycie w Polsce, na który dostali specjalne pozwolenie. Prowadzą auto, które służyć ma obronie cywilnej, wiozą też dary. - Nie każda wyjeżdżająca osoba jest uchodźcą wracającym do domu. Ale rzeczywiście, z dnia na dzień przybywa tych, którzy wracają, mówiąc, że u nich jest spokojnie, a wojna się niebawem skończy - potwierdza jeden ze strażników granicznych.

Wyjechała z normalnego miasta, wraca w gruzy

Ci, którzy wyjeżdżają, zdają sobie sprawę z ryzyka. - Rozmawiałam z ludźmi, którzy wracają do domów, choć tych domów fizycznie już nie ma. Zostały zbombardowane. Ale oni i tak chcą wracać - opowiada Agnieszka, wolontariuszka z przemyskiego dworca.

- Orkowie spali w moim domu - mówi pani Tania spod Kijowa. Orkami nazywani są rosyjscy najeźdźcy. - Sąsiadów zabili, przyjaciół, kolegów straciłam. Ale wracam, bo trzeba Ukrainę odbudować. Posprzątam mieszkanie, a jak trzeba będzie, to i będę gruz nosić. My jesteśmy tam potrzebni, bo z nami Ukraina jest silna, nie bez nas - przekonuje. Mimo to trochę boi się, co zastanie. Wyjechała z normalnego miasta, wraca w gruzy.

Polska para, pani Marta i pan Tomek, przywieźli na dworzec panią Olę, która z dziećmi u nich mieszkała. - Zniechęcaliśmy ich do powrotu. Tłumaczyliśmy, że mogą mieszkać dalej, ale Ola się uparła. Bo rodzice, bo mąż, bo domem zająć się trzeba... - mówi pani Marta. - Bardzo się martwię, oni są z Borodzianki... - dodaje. Borodzianka w obwodzie kijowskim została zniszczona przez rosyjską armię.

Pani Natalia z Charkowa, na oko nastolatka, zapytana, dlaczego wraca, milczy chwilę. Potem wyznaje: - Ojca mi zabili, muszę go porządnie pochować.

Ruski mir
Dowiedz się więcej:

Ruski mir

Czytaj także: