Pytania o odpowiedzialność za katastrofę ekologiczną w Odrze padają w pierwszej kolejności pod adresem Wód Polskich, instytucji odpowiedzialnej za nadzór nad polskimi rzekami. Spółkę już dwa lata temu kontrolowała Najwyższa Izba Kontroli i - jak mówi jej rzecznik - "wnioski były negatywne". Chodziło o brak odpowiedniego finansowania, a także odpowiednich kadr. - Nie da się z Warszawy zarządzać tym, co tutaj, w naszej wspólnocie, jest pod ręką - mówi Elżbieta Anna Polak, marszałek województwa lubuskiego. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Państwowe Gospodarstwo Wodne "Wody Polskie" miało być nowoczesną instytucją, wygląda jednak na to, że Prawo i Sprawiedliwość zafundowało Polakom twór z głębokiego PRL-u.
- Coraz większa centralizacja, coraz większe oddalenie od ludzi i chyba również oddalenie od rzeki rozumianej nie jako kanał dla barek, ale naturalny ekosystem - mówi Krzysztof Smolnicki z koalicji "Czas na Odrę".
Spółka powstała cztery lata temu. Przejęła kompetencje samorządów, Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej oraz siedmiu regionalnych zarządów gospodarujących wodami.
Czytaj także: Kto doprowadził do śnięcia ryb w Odrze?
- Wód Polskich nie stworzono po to, aby lepiej i bardziej skutecznie zarządzać ochroną i gospodarką wodną w Polsce, tylko po to, żeby wyrzucić starych urzędników, starych prowadzących, starych prezesów i powołać na to miejsce swoich pracowników, swoich ludzi - komentuje profesor Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej.
W ten sposób powstał strukturalny kolos zatrudniający ponad 6500 osób. Zdaniem samorządowców centralizacja w przypadku rzek przyniosła same straty. - Widać, że nie da się z Warszawy zarządzać tym, co tutaj, w naszej wspólnocie, jest pod ręką - mówi Elżbieta Anna Polak, marszałek województwa lubuskiego.
Wody Polskie i ich "grzech pierworodny"
Jak Wody Polskie opiekują się rzekami, wszyscy zobaczyli na przykładzie Odry. Te wypowiedzi zdymisjonowanego prezesa Przemysława Dacy dzielił zaledwie jeden dzień.
Jeszcze 10 sierpnia Daca zapewniał, że "zaobserwowano tylko parę egzemplarzy śniętych ryb". Następnego dnia mówił już o "co najmniej dziesięciu tonach martwych ryb" i że "doszło do naprawdę bardzo poważnej katastrofy ekologicznej".
Dwa lata temu do spółki przyszła Najwyższa Iza Kontroli. Kontrolerzy na Wodach Polskich nie zostawili suchej nitki. - Wnioski były negatywne. Wody Polskie powstały z grzechem pierworodnym w postaci braku odpowiedniego finansowania, a także odpowiednich kadr, które mogły zapewnić prawidłowe funkcjonowanie tej instytucji - mówi rzecznik prasowy NIK Łukasz Pawelski.
Setki milionów złotych z budżetu państwa
Spółka miała być finansowana z opłat za usługi wodne, ale koniec końców otrzymuje także setki milionów złotych z budżetu państwa. Znaczne nieścisłości pojawiły się w sprawozdaniu finansowym z pierwszego roku działalności. - Sprawozdanie było czterokrotnie zmieniane, a poszczególne wersje, jeśli chodzi o rachunek zysków i strat, różniły się o ponad 100 milionów złotych. W pierwotnej wersji zysk szacowano na poziomie 95 milionów złotych, natomiast kolejna wersja zawierała straty na poziomie 38 milionów złotych - wylicza Łukasz Pawelski.
Eksperci przypominają o protestach pracowników Wód Polskich, którzy narzekali na niskie zarobki na poziomie 3000 złotych. - Tak naprawdę jest chyba pięciu czy sześciu wiceprezesów Wód Polskich, jest sporo dyrektorów, którzy zarabiają względnie wysokie pensje, natomiast pracownicy są bardzo słabo opłacani. Widząc indolencję, widząc nieprofesjonalność tych pracodawców i prezesów, bardzo wielu prezesów odeszło - zauważa profesor Zbigniew Karaczun.
Samochody za 30 milionów złotych
Jednak wtedy władze spółki, zamiast podwyżkami, zajęły się wymianą samochodów. Kilkaset aut, w tym luksusowe SUV-y - w sumie za 30 milionów złotych. - Brakuje środków i kompetencji eksperckich w tej instytucji. Jednocześnie instytucja kupuje 300 nowych samochodów - komentuje Krzysztof Smolnicki.
Same Wody Polskie w październiku 2021 roku pochwaliły się kontrolami instalacji wodnych. Pod lupę wzięto 20 tysięcy firm, które odprowadzają ścieki do rzek, siedem tysięcy nie miało odpowiednich pozwoleń. - Jeżeli ktoś wypuścił toksyczne substancje do Odry albo jakiejkolwiek innej rzeki, a to się dzieje, to dlatego, że wie, że może to zrobić w naszym kraju - mówi Marta Gregorczyk z Greenpeace Polska.
Wody Polskie przekazały też w 2021 roku, że najwięcej trucicieli rzek jest między innymi w województwie dolnośląskim.
Czy to mogło mieć wpływ na katastrofę ekologiczna w Odrze? Wody Polskie nie opowiedziały w środę na żadne nasze pytania.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24