Nie ukrywam, rozmawiałem o tym z ludźmi z kierownictw partii politycznych tworzących tę koalicję - mówił w "Kropce nad i" w TVN24 Włodzimierz Cimoszewicz, pytany o ewentualny start w wyborach do europarlamentu z pierwszego miejsca warszawskiej listy Koalicji Obywatelskiej. - Nie chcę się na ten temat przesądzająco wypowiadać, bo listy muszą być uzgodnione, zatwierdzone i ogłoszone - zastrzegł były premier, ale przyznał, że jego kandydowanie jest "prawdopodobne".
Włodzimierz Cimoszewicz pytany był we wtorek w "Kropce nad i" w TVN24, czy będzie "jedynką" na listach Koalicji Europejskiej w Warszawie w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. W ramach tej koalicji wspólne listy kandydatów wystawią Platforma Obywatelska, Nowoczesna, Sojusz Lewicy Demokratycznej, Polskie Stronnictwo Ludowe oraz Zieloni.
"Kwestia najbliższych kilku dni"
- To jest, jak rozumiem, prawdopodobne. Nie ukrywam, że rozmawiałem o tym z ludźmi z kierownictw partii politycznych tworzących tę koalicję - odparł były premier.
Jak tłumaczył, "to było potwierdzane przez Grzegorza Schetynę [przewodniczącego PO - przyp. red.], który co prawda stosował taką ostrożnościową formułę, mówiąc o prawdopodobieństwie rzędu 90 do 99 procent".
- Nie chcę się na ten temat przesądzająco wypowiadać, bo listy muszą być uzgodnione, zatwierdzone i ogłoszone - dodał. Podkreślił, iż ma wrażenie, że "to kwestia najbliższych kilku dni".
"To jest po prostu trudniejsze"
Cimoszewicz pytany był również, czy jego zdaniem Koalicja Europejska nie zwleka zbyt długo z ogłoszeniem nazwisk, które umieści na czele list do Parlamentu Europejskiego. Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło swoje "jedynki" już 19 lutego.
- Pamiętajmy, że w PiS-ie o jedynkach, dwójkach decydował jednoosobowo jeden człowiek, a tutaj mamy do czynienia z kilkoma partiami, rozmaitymi środowiskami, które muszą to ze sobą uzgodnić - wyjaśniał gość "Kropki nad i".
- To jest po prostu trudniejsze, zrozumiałe, że to jest proces trochę dłuższy - podkreślił Cimoszewicz.
"PiS może postępować w sposób sprzeczny z zasadami praworządności"
Były premier odniósł się także do braku decyzji o wszczęciu postępowania w związku z zawiadomieniem austriackiego biznesmena Geralda Birgfellnera, który oskarża prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o oszustwo w związku z planowaną budową biurowca w Warszawie.
- Około trzech lat temu, kiedy wielu z nas zaczęło rozumieć, że zmiany wprowadzone w ustroju naszego państwa, de facto przez PiS i pana Kaczyńskiego, zmierzają do stworzenia systemu autorytarnego, było wiadomo, że taki system przejmowania kontroli nad sadownictwem służy nie tylko represjonowaniu przeciwników, ale czasami przede wszystkim ochronie samych siebie - mówił w "Faktach po Faktach" Cimoszewicz.
- Po to, żeby taki prokurator nie ośmielił się oskarżyć naczelnika państwa, po to, żeby taki prokurator nie był zbyt dociekliwy, jeśli chodzi o postawienie zarzutów czy oskarżenie kogoś bliskiego - kontynuował.
- Jesteśmy już dziś w kraju, w którym PiS może postępować w sposób sprzeczny z zasadami praworządności, bo stworzył sobie sytuację albo faktyczną albo personalną w wyniku czystek, albo stworzył tego typu niby podstawy prawne - ocenił.
- To, za co Ziobro i Kaczyński powinni być pociągnięci do odpowiedzialności za lata 2005 - 2007, czyli chodzenie przez Ziobrę, ówczesnego prokuratora generalnego do (Jarosława - red.) Kaczyńskiego, ówczesnego premiera po to, aby dyskutować, kogo zatrzymać, kogo aresztować i w jaki sposób to przeprowadzić, dziś stało się legalne w tym sensie, że dostosowali sobie prawo do takiej praktyki (…) i dzisiaj pan Ziobro może iść do pana Kaczyńskiego albo pan Kaczyński może przyjechać do pana Ziobro - wskazał.
"Ktoś mu te bzdury powiedział"
Włodzimierz Cimoszewicz odniósł się także do reakcji prezesa PiS na podpisaną w połowie lutego przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego tzw. deklarację LGBT. Podczas konwencji PiS w Jasionce pod Rzeszowem 9 marca Jarosław Kaczyński mówił, że w niektórych miejscach w Polsce ma być zastosowana "pewna specyficzna socjotechnika". W jej centrum - według Kaczyńskiego - "jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci", która "ma się zacząć w okresie 0-4, czyli od urodzenia do czwartego roku życia".
Cimoszewicz, komentując te słowa, ocenił, że "mamy do czynienia z człowiekiem, który po raz kolejny w sposób zupełnie instrumentalny i cyniczny próbuje stworzyć obraz wroga, straszyć tym obrazem swoich zwolenników lub ludzi zdezorientowanych tylko po to, żeby złowić ich w swoją polityczną sieć".
- Chociaż ja jestem bardzo krytycznie nastawiony do działalności pana Jarosława Kaczyńskiego w wielu obszarach (…), to nie uważam, że należy do tych czterdziestu procent naszego społeczeństwa, które nie umieją przeczytać tekstu ze zrozumieniem. On po prostu założeń Światowej Organizacji Zdrowia nie czytał, tylko ktoś mu te bzdury powiedział - stwierdził.
Cimoszewicz mówił, że "tak długo, jak w naszym społeczeństwie będziemy mieli wysoki odsetek ludzi którzy są łatwowierni, (…) to będziemy mieli problem". Stwierdził także, że "to Kaczyński jest inicjatorem, ale realizatorami tego typu inicjatyw czy projektów politycznych są ci, którzy na to głosują".
Autor: mjz//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24