Położenie Polski między oceanem a wielką masą lądu nadało klimatowi naszego kraju pewną specyficzność, tak zwaną przejściowość. Z nią wiąże się kontrastowość, widoczna zwłaszcza wiosną lub jesienią. Wystarczy wtedy odbyć podróż z Suwałk do Wrocławia, by na własne oczy uświadomić sobie, jak bardzo klimatycznie odmienne są poszczególne regiony.
Jest 21 kwietnia 2022 roku. Wyjeżdżam o poranku ze Skierniewic leżących w centrum Polski. Jest zimno, temperatura wynosi sześć stopni Celsjusza, pada deszcz, więc odczuwalna to jakieś trzy stopnie. Szczękam zębami i zastanawiam się, gdzie jest wiosna. Za chwilę majówka, a drzewa wokół gołe, tylko na nielicznych gałęziach drżą w deszczu rachityczne listki. Kwiecień w tym roku jest wyjątkowo nieprzyjemny.
Podróżuję na południowy zachód. Po drodze, gdzieś za Ostrowem Wielkopolskim, na drzewach jest więcej liści, a pola są zazielenione. Po godzinie 12 wysiadam z pociągu we Wrocławiu, a pół godziny później z tramwaju numer 9 przy skrzyżowaniu ulic Sienkiewicza i Wyszyńskiego. Przede mną rozciąga się widok na drzewa Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Większość jest zielona lub obsypana białymi i różowymi kwiatami. Ta zieleń jest tak cudna, że zachowuję się jak japoński turysta i muszę ją sfotografować. Choć w zawodzie meteorologa pracuję od ponad 20 lat i jestem świadoma różnic klimatycznych między poszczególnymi regionami Polski, to jednak doświadczenie na własnej skórze tak dużej zmiany w pejzażu, w ciągu zaledwie kilku godzin, jest jak podróż z jednej strefy klimatycznej do drugiej.
Takie różnice klimatu są widoczne w naszym kraju właśnie wiosną. Okres wegetacyjny w Polsce, czyli ta część roku, podczas której roślinność może się rozwijać dzięki dostatecznej ilości wilgoci i ciepła, rozpoczyna się, gdy średnia dobowa temperatura powietrza utrzymuje się powyżej pięciu stopni. Najszybciej, bo przed 25 marca, roślinność budzi się do życia na Dolnym Śląsku, Ziemi Lubuskiej oraz w okolicach małopolskiego Tarnowa. Na Nizinie Wrocławskiej okres wegetacyjny jest jednym z najdłuższych w kraju i trwa średnio 250 dni, natomiast najpóźniej zaczyna się na Pojezierzu Mazurskim oraz w górach, bo po 15 kwietnia. W przypadku Suwałk, uznawanych za polski biegun zimna, wegetacja trwa tylko 150-160 dni.
Skąd tak duże różnice? Otóż stąd, że Polska, ten mały fragment ziemskiego globu, jest areną ciężkich starć w atmosferze.
Młot oceanu, kowadło kontynentu
Wszystko zaczęło się dawno temu, gdy formował się klimat Europy.
"Na początku nie było Europy. Przez pięć milionów lat był tylko długi, pełen zatok półwysep bez nazwy, osadzony na froncie największej na świecie masy lądu, niby rzeźbiona figura na dziobie okrętu. (…) Na zachodzie rozciągał się nieprzebyty jeszcze ocean. Na południu leżały dwa otoczone lądem i połączone ze sobą morza, usiane wyspami, pełne zatok i własnych półwyspów. Na północy ogromna polarna czapa lodowa pokrywała morze i ląd, rosnąc i kurcząc się na przemian na przestrzeni stuleci jak monstrualna, zlodowaciała meduza" - opisywał brytyjski historyk Norman Davies.
Między tym nieprzebytym oceanem a masą lądu, między Atlantykiem i Azją, kształtowany był właśnie nasz kawałek ziemi. Geograficznie Polska trwa więc w mocnym uścisku wielkiej wody z wielkim lądem, a geopolitycznie pozostaje między Zachodem a Wschodem, w kleszczach historii pisanej raz pod wpływem jednej, raz drugiej strony świata.
Już ponad 100 lat temu Wacław Nałkowski stwierdził, że to właśnie położenie Polski między oceanem a wielką masą lądu nadało klimatowi naszego kraju pewną specyficzność, tak zwaną przejściowość. Z nią wiąże się kontrastowość, widoczna zwłaszcza wiosną lub jesienią. Wystarczy wtedy odbyć podróż z Suwałk do Wrocławia, by na własne oczy uświadomić sobie, jak bardzo klimatycznie odmienne są poszczególne regiony. Już w 1904 roku Eugeniusz Romer mówił o tym, że "kraina Polski ma swój odrębny, swoisty, polski klimat", który "staje się nie tylko ku zachodowi, ale i ku północy coraz bardziej oceanicznym, a ku wschodowi i ku południu coraz bardziej kontynentalnym". Krzysztof Kożuchowski, reprezentujący nowe spojrzenie na klimat Polski, zwraca uwagę na rzecz starą jak świat, czyli na położenie Polski w strefie klimatycznej umiarkowanej, gdzie dominuje cyrkulacja strefowa powietrza, wymuszona przez ruch obrotowy Ziemi. Tym samym kraj nasz wydaje się tkwić między młotem i kowadłem Matki Natury wykuwającej nasze pogody. Młotem jest ocean, kowadłem - kontynent.
O każdej porze roku jesteśmy albo pod wpływem atlantyckich wirów niżowych, albo wyżów znad Rosji i Skandynawii, jednak położenie Polski sprawia, że wpływ Atlantyku jest potężniejszy niż kontynentu. To za jego sprawą polska zima w ostatnich dekadach stała się deszczowo-śnieżna, z falami kilkudniowego mrozu. Cały obszar kraju dostał się do sektora ciepła stanowiącego anomalię termiczną strefy między 50. a 55. stopniem szerokości geograficznej północnej. W półroczu chłodnym, gdy Atlantyk staje się źródłem ciepła dla zachodnich części Europy, temperatura w Polsce wzrasta ku zachodowi o 0,3 stopnia Celsjusza na jeden stopień długości geograficznej. W półroczu letnim, gdy kontynent szybko się nagrzewa i staje się cieplejszy od oceanu, temperatura nad Polską wzrasta ku wschodowi, ale słabiej, bo o około 0,1 st. C na jeden stopień długości geograficznej. Pomimo tego lato coraz częściej jest kontynentalne - upalne, suche, z burzowymi przerywnikami.
"Bruzda"
Klimatolodzy od dawna porządkują wiedzę i sporządzają przeróżne regionalizacje klimatu Polski. Jedną z najlepszych stworzyli w latach 70. Wincenty Okołowicz i Danuta Martyn. Badacze wyznaczyli "bruzdę", która biegnie z północy na południe przez środkową Polskę. Wyróżniona przez nich granica klimatyczna między Zachodem a Wschodem obejmuje regiony: Nadwiślański, Kujawski, Łódzki oraz Małopolski. Tam właśnie trwa starcie morza z lądem za pośrednictwem atmosfery.
Morskie masy powietrza kształtują klimat oceaniczny o dużej wilgotności, większym zachmurzeniu, silniejszych opadach występujących w ciągu całego roku (a szczególnie w jego chłodnej połowie), łagodniejszej zimie i chłodniejszym lecie. Klimat ten cechuje się niewielkimi amplitudami, czyli różnicami rocznymi temperatury, i może taki być również w głębi lądu, jeśli występuje tam duża częstotliwość napływu morskiego powietrza. Klimat kontynentalny nad lądami jest zupełnie inny. Cechują go duże różnice temperatury zarówno między latem a zimą, jak i między nocą a dniem. Lata są upalne, zimy - surowe i mroźne. Wygaszeniu ulegają wpływy oceanu na pogodę, maleje wilgotność powietrza oraz ilość opadów. To w kontynentalnych masach zimą panuje siarczysty mróz, a latem - rekordowe fale upałów.
Przebieg granicy między dominacją mas morskich i mas kontynentalnych nigdy nie był stały. Klimat morski, podobnie jak demokracja europejska, coraz bardziej prze na Wschód, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, wraz z ocieplaniem się Atlantyku. Oddziaływanie klimatyczne wielkich powierzchni oceanicznych na kontynenty było przez lata obiektem badań polskiego klimatologa Andrzeja Marsza, który podkreślał, że 70 procent powierzchni naszej planety zajmuje woda, a obszary lądowe stanowią pewnego rodzaju zakłócenie wodnego charakteru powierzchni Ziemi.
W tym duchu Marsz w 1995 roku opracował wskaźnik oceanizmu klimatu, oparty o amplitudę roczną temperatury powietrza, która jest mniejsza w klimacie morskim, a wyższa - w kontynentalnym. Wyznaczył więc granicę między klimatem kontynentalnym a suboceanicznym, biegnącą nad Warmią, Kujawami, Wielkopolską i Dolnym Śląskiem, pokazując, że wschód, południe i centrum kraju cechują się różnicami temperatury w ciągu roku podobnymi do tych w głębi kontynentu, a jedynie zachód i północny zachód kraju pozostają w strefie łagodniejszego, mniej zmiennego termicznie klimatu morskiego. Najbardziej oceanicznymi stacjami meteo w Polsce zostały Śnieżka w Karkonoszach i Rozewie nad Bałtykiem. Natomiast miejscem najbardziej kontynentalnym został Strzyżów nad Bugiem na Podkarpaciu. Wskaźnik dodatkowo umożliwia pokazanie, jak w kolejnych okresach zimowych przesuwa się w głąb lądu wpływ ciepłego oceanu.
Polska "kraina łagodności"
W strefie klimatu suboceanicznego znalazł się południowy zachód Polski z najszybciej w kraju rozkwitającą roślinnością. Geologicznie należy do kawałka płyty tektonicznej, który oderwał się od kontynentu Gondwana jakieś 350 milionów lat temu. Wraz ze słoneczną Hiszpanią, Francją, południowymi Niemcami i Czechami dobił do portu, którym była Laurazja, czyli dawny kontynent obejmujący dzisiejszą Europę Północną, Wschodnią i Azję. I do dziś Śląsk stanowi jakby osobny kawałek naszego kraju. Poeta Johann Wolfgang Goethe nazywał go "fascynującą krainą, która tworzy szczególnie piękną i zmysłową całość". Inny poeta, Heinrich Mühlpfort, nazwał go "szmaragdem Europy", a piewca wielobarwności regionu Jan Hahn pisał o nim jak o "zielonym szmaragdzie, zawierającym jednak znaczące żółte i niebieskie kryształki, jak barwy pól rzepaku i lnu".
Przytulna i ciepła Nizina Śląska rozciąga się malowniczo między Sudetami a Wałem Trzebnickim. Chronią ją wzniesienia. U stóp Sudetów rozłożyła się Kotlina Jeleniogórska, słoneczna Dolina Królów z pałacami i ogrodami. Śląsk to miejsce, w którym osadnictwo tętniło od zarania dziejów. W czasach wspaniałej kultury łużyckiej, jeszcze przed Cesarstwem Rzymskim i Chrystusem, to jej "grupa śląska" zdecydowanie dominowała pod względem gospodarczym i duchowym. Region wyróżniał się w całej środkowej Europie wysokim poziomem życia ludności. Magnesem przyciągającym osadników była urodzajna ziemia, szczególnie nadodrzańskie czarnoziemy i właśnie łagodny klimat. Sumy opadów w roku wahają się tu dziś od 550 mm na niżu do 1000 mm w górach. Cały region jest zarówno ciepły, jak i wilgotny, czemu zawdzięcza nazwę. Śląsk bowiem wywodzi się od słowa "ślągwa", które oznaczało dawniej miejsce wilgotne i mgliste. Rekord ciepła w regionie ustanowiony został 8 sierpnia 2015 r. w obserwatorium meteorologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, gdy termometr wskazał 38,9 stopnia Celsjusza.
Region porastały dawniej bogate wilgotne lasy liściaste, nawet w górach, które kojarzą się na ogół z ciemnymi lasami iglastymi. Na szczególną uwagę zasługują przytulne Góry Sowie, gdzie w szczytowych partiach uchowały się do dziś naturalne, dorodne lasy bukowe, fragment dawnej Puszczy Sudeckiej. W regionie wprawdzie dużo jest monokultury świerkowej, zajmującej miejsce dawniej wyciętych pierwotnych lasów mieszanych, liściasto-iglastych. To zresztą piękne góry o klimacie niespecjalnie górskim, należące według wskaźnika oceanizmu Marsza właśnie do strefy suboceanicznej. Opady roczne sięgają tu nawet 1000 mm, a wiosną i jesienią występuje charakterystyczny ciepły wiatr fenowy. Zarówno ten kawałek Śląska, jak i cały region, można określić mianem "krainy łagodności".
Gdzie jest inny świat? Tuż za rogiem
Sąsiednia Wielkopolska, pod względem klimatu, jest jakby w kontrze. Kraina ta, według regionalizacji Okołowicza, należy jeszcze do atlantyckiej strefy wpływów, a według Marsza - już głównie do kontynentalnej. Niegdyś pokryta gęstą puszczą wśród jezior i rozlewisk rzek, stanowi dziś najsilniej ogrzewający się i schnący region kraju. Właśnie w Wielkopolsce oraz na Kujawach i północno- zachodnim Mazowszu najsłabiej pada. Obszary te leżą w cieniu opadowym Pojezierza Pomorskiego i otrzymują rocznie poniżej 500 mm opadów, a bywa że poniżej 400 mm. W roku 2018 suma roczna opadów w Poznaniu wyniosła zaledwie 370 mm. Wycięcie ogromnych połaci lasu i założenie ciągnących się kilometrami pól zdeformowały klimat regionu. Bo las działał tam kiedyś jak pompa wodna. Wysychaniu lądu zapobiegała stała dostawa wody, którą zapewniały chmury tworzące się nad morzami i pchane przez cyrkulację powietrza. Wprawdzie im dalej w głąb lądu, tym bardziej robi się sucho, a chmury kończą żywot, "ale na szczęście są przecież lasy" - jak podkreśla niemiecki leśnik Peter Wohlleben i życie nie musi skupiać się w wąskim pasie nadmorskim. Deszcz osiada na ziemi i drzewach, które chłoną tysiące metrów sześciennych wody, by oddać ją atmosferze w procesach parowania i oddychania. Tworzą się chmury i dalej płyną w głąb lądu. Leśna pompa wodna działała w Europie tak dobrze, że w czasach prehistorycznych puszcze takie jak Białowieska rosły daleko w głębi kontynentu, a deszcz podtrzymywał życie tysiące kilometrów od oceanu.
Od średniowiecza, kiedy lasy wycinane były masowo na budowę oraz ogrzanie osad, grodów i miast, zaszła wielka zmiana na nizinach europejskich. Podczas gdy w początkach średniowiecza Polska porośnięta była lasami w około 75 procentach, to już w początkach odrodzenia lasy pokrywały 50 procent terenów kraju. Dziś rolnicze tereny Wielkopolski i Kujaw nawiedzają latem burze pyłowe. Region zresztą jest pogodowym paradoksem. Podczas gdy chłodna część roku jest deszczowa, oceaniczna, to wiosną aura "przestawia się" o 180 stopni na kontynentalne lato. I wystarczy tylko, że w kwietniu, maju spadnie zbyt mało deszczu, by w lipcu dwa bezopadowe tygodnie wpędziły region w tarapaty.
Następna stacja: Warszawa
W naszej podróży na wschód między polskimi strefami klimatycznymi przemierzyć musimy Nizinę Mazowiecką, gdzie leży Warszawa. Miasto najbogatsze w kraju, ale w opady atmosferyczne dość ubogie. Średnie roczne sumy wynoszą około 500 mm, z czego większość to letnie opady burzowe, punktowe, podtapiające często Wisłostradę. Z rolniczego punktu widzenia Nizina nie jest rozpieszczana, ale paradoksalnie tereny te to prosperujący dobrze już w okresie międzywojennym region sadowniczo-ogrodniczy. Ważne stały się sady jabłoniowe, za sprawą między innymi Kazimierza Morawskiego z Małej Wsi, jednego z pionierów sadownictwa na Mazowszu. Stąd eksportowano na Zachód smaczne polskie jabłka, każde owinięte w cienki pergamin. Wtedy też ukształtował się fenomen okołowarszawskich miejscowości uzdrowiskowych i letniskowych. Dzięki otaczającym stolicę na ogół suchym lasom sosnowym, klimat aglomeracji uznany został za bardzo korzystny. Dowiedli tego klimatolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Według klasyfikacji Okołowicza Nizina Mazowiecka leży w strefie klimatu przejściowego umiarkowanego ciepłego, gdzie okres wegetacyjny trwa 200 dni. Najczęściej płyną nad regionem morskie masy powietrza (przez około 60 proc. dni w roku) oraz kontynentalne (około 30 proc. dni w roku), przewietrzające dobrze samą stolicę dzięki szerokim arteriom komunikacyjnym i Dolinie Wisły. Pod względem termicznym klimat określany jest jako wilgotny kontynentalny z łagodnym latem. Ten łagodny kontynentalizm Warszawy odzwierciedla się w przewadze tak zwanych niemeteotropowych zmian ciśnienia atmosferycznego, szczególnie latem. To oznacza, że od czerwca do września mało jest wielkich zawirowań w pogodzie i przyjemnie jest spędzać wakacje w podwarszawskich lasach i na uroczych letniskach.
"Kraina surowości"
Tylko na wschodzie naszego kraju ludzie i przyroda przyzwyczajeni są od dawna do surowego klimatu kontynentalnego. Cechuje się nim Suwalszczyzna, kraina fizyczno-geograficzna o najdłużej trwającej w Polsce zimie (oprócz gór). To region leżący na przeciwnym biegunie łagodnego Śląska. Przewagę w napływie mas powietrza stanowią tam te o cechach nabytych daleko w głębi kontynentu. Objawia się to dużymi różnicami w temperaturze - latem bywa gorąco, za co odpowiadają masy powietrza z głębi Rosji czy Kazachstanu, a zimą - zimno w masach znad Syberii lub Arktyki. Zima trwa tu nawet trzy razy dłużej niż na zachodnich krańcach Polski.
Podczas gdy średnia roczna temperatura powietrza oscyluje wokół sześciu stopni, to na zachodzie kraju, w Dolinie Odry, osiąga prawie dziewięć stopni. Na Suwalszczyźnie zima zaczyna się w listopadzie i trwa nieprzerwanie do marca, a przez jedną trzecią roku (ponad 120 dni) temperatura spada poniżej zera stopni. Okres wegetacyjny jest o jakieś sześć tygodni krótszy niż na Dolnym Śląsku. Jak zauważył podróżujący z upodobaniem po Polsce Tomasz Zubilewicz, "kiedy w okolicach Głogowa rolnicy prowadzą już prace na polach, to w Suwałkach leży jeszcze śnieg, a lód schodzi z tamtejszych jezior pod koniec kwietnia". Lato termiczne trwa tam średnio 70 dni, jak w rosyjskim dowcipie: "u nas jest tylko dziewięć miesięcy zimy, a potem tylko lato i lato". Gdy zimą rozwija się wyż nad Skandynawią i Rosją, mieszkańcy żartują, że "powieki zamarzają w trakcie mrugania". Jednak to nie Suwałki, ale wieś Wiżajny, położona 25 km na północ, uważana jest za prawdziwy biegun zimna. Tam bowiem odnotowuje się temperaturę powietrza zwykle niższą niż w stacji synoptycznej w Suwałkach. Ponoć w roku 1928 zima utrzymywała się tam do czerwca...
Uważa się, że rekord zimna w Suwałkach padł 11 stycznia 1940 roku, gdy termometry wskazywały -41 stopni Celsjusza. Jednak pomiary meteorologiczne prowadzone w czasie II wojny światowej budzą dziś poważne zastrzeżenia. Tak samo jak uznanie Suwalszczyzny za biegun zimna Polski. Bo owszem, to tu notuje się największą liczbę dni z temperaturą poniżej zera, ponad 50 rocznie, a także najniższe średnie temperatury w lecie, ale region jest tylko nizinnym polskim biegunem zimna.
Jeden kraj, a 80 stopni Celsjusza różnicy
"Łowca mrozu" Arnold Jakubczyk uważa, że prawdziwym biegunem zimna jest Hala Izerska lub Kotlina Orawsko-Nowotarska. O palmę pierwszeństwa w walce o miano najzimniejszego miejsca w kraju walczą też Stuposiany w Bieszczadach. Bo tu właśnie, pod samą wschodnią granicą kraju, klimat jest superkontynentalny. Średnia roczna temperatura powietrza wynosi tu aż 8,1 st. C, więc jest dużo wyższa niż na Suwalszczyźnie. I choć mróz dłużej utrzymuje się w Suwałkach, to jednak w Stuposianach, leżących w specyficznej dolinie nad Wołosatką, padają rekordy zimy. W roku 1996 termometry wskazały -37 stopni C. "Podobno w latach 60., kiedy to jeszcze nie prowadzono pomiarów, słupek rtęci wskazał tu pewnej nocy 41 kresek na minusie!" - donosi portal mojebieszczady.eu. To o tyle istotne, że jest to pomiar podobny do najbardziej wiarygodnego rekordu zimna Polski, odnotowanego 10 lutego 1929 roku, gdy w Żywcu zmierzono -40,6 st. C.
Jeśli więc przyjrzeć się rekordom temperatury powietrza w Polsce - odnotowanym w lipcu 1921 roku na Śląsku Opolskim ponad czterdziestu stopniom ciepła i odnotowanym na Górnym Śląsku ponad czterdziestu stopniom mrozu - widać, że nawet na niewielkim obszarze kraju pogoda potrafi być wyjątkowo ekstremalna. A to nie wszystko.
Co dalej? Pogoda w Polsce będzie się wściekać
Rozważania o skrajnościach klimatu Polski można zakończyć, cytując wybitnego brytyjskiego profesora literatury J.R.R. Tolkiena: "Świat się zmienił. Mówi mi to woda, mówi mi to ziemia. Wyczuwam to w powietrzu".
Od lat klimatolodzy alarmują o zmianach w naszym świecie. Rośnie temperatura powietrza na Ziemi, rośnie ilość ciepła gromadzonego w głębokich wodach Oceanu Atlantyckiego. Dla naszego kawałka świata jest to istotne, gdyż cyklony szerokości umiarkowanych, te z huraganowym wiatrem, rodzące się na Atlantyku, są często bardzo silne i coraz dalej wnikające w głąb Eurazji. "Są wyznacznikami nowej ery" - jak podsumowała Friederike Otto we "Wściekłej pogodzie". Możliwe więc, że w przyszłości zaczniemy posługiwać się nową regionalizacją klimatu Polski, opartą o wskaźniki "bezpieczeństwa", pokazujące, który region jest najbezpieczniejszy, a który cechuje się pogodą najbardziej nieprzewidywalną. Bo zaczyna się era ekstremalnych zdarzeń pogodowych. Coraz więcej polskich badaczy atmosfery uważa, że zimą czekają nas ulewy i wichury, a latem - susze i upały przerywane nawałnicami z trąbami powietrznymi. Pogoda będzie "przeskakiwać" od oceanicznej i sztormowej do kontynentalnej i suchej. Wiosenne susze będą przechodzić w letnie powodzie. To już się zdarzało, bo zmiany klimatyczne zaczęły przekształcać Europę Środkową, a pożary suchych lasów i łąk stają się realnym zagrożeniem na dużą skalę. Sama przejściowość naszego klimatu jest normalna, dyskusje toczą się o skalę przyszłych zjawisk z tym związanych.
"Charakter ludzi jest jak klimat"
Geofizyk profesor Teodor Kopcewicz stwierdził kiedyś, że "nasz kraj leży w strefie klimatu umiarkowanego o nieumiarkowanych zmianach pogody". I kiedy tak przyjrzymy się losom Polski położonej w środku lądu, w pasie przejściowym między Europą Zachodnią a Europą Wschodnią i Azją, to trudno nie poddać się idei determinizmu geograficznego i myśli, że charakter ludzi jest jak klimat, w którym mieszkają, jak pogoda, z którą się zmagają. Bo nieumiarkowanie i kapryśność polskiego klimatu da się porównać z mentalnością Polaków. Często postrzegano nas jako ludzi o "niezrównoważonym usposobieniu, którym trudno dogadać się ze sobą", o "gorących głowach, pozbawionych rozsądku". Tak przynajmniej pisały o nas w XIX w. szacowne pisma brytyjskie i rosyjskie. "Ha!" - zawoła niejeden Polak - "jeśli żyje się w kraju, w którym w niedzielę sypie śnieg, a już w środę grzeje słońce i temperatura wzrasta do 22 stopni, to jak posiadać zrównoważone usposobienie i nie być trudnym we współżyciu? No jak?!".
Autorka/Autor: Arleta Unton-Pyziołek
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock