Najpierw był gołębnik. Na 11. piętrze w bloku na warszawskiej Ochocie. Bywało trudno, ale jeszcze współczuli, jeszcze pomagali. Jeszcze udało się dogadać i posprzątać. Ale problem wrócił. - Od kilku lat wszystko co znosi, upchane jest w mieszkaniu do sufitu - załamują ręce. Ręce opadły też mężczyźnie, który wylicytował mieszkanie: miało być puste i zamknięte. A w czasie pandemii nie może go nawet posprzątać.
- Ciężko było już wtedy, gdy pojawił się gołębnik, 10 lat temu - wspomina anonimowo sąsiadka uciążliwej lokatorki. Mieszka na tym samym, 11. piętrze w bloku przy Alejach Jerozolimskich. - Smród odchodów odczuwalny był szczególnie latem - dodaje. Po sąsiedzkiej interwencji ze starszą panią udało się jednak dogadać. Mieszkanie wyczyszczono, a sąsiedzi odetchnęli.
Nie na długo. Kobieta zaczęła przynosić śmieci. - Od kilku lat wszystko, co znosi, jest upchane, aż po sufit. Ona tylko stoi w drzwiach i dorzuca następne rzeczy. Nie mieszka tam, bo tam nie da się mieszkać - opowiada sąsiadka. - Kuchnia, przedpokój i duży pokój wypełnione są różnymi gratami i odpadami. Latem nie można wytrzymać. Nawet przy otwartym oknie na półpiętrze. Smród ciągnie się nawet kilka pięter do dołu!
Na początku sąsiedzi chcieli pomagać. - Kiedyś zostawiała nam na wycieraczce jakieś rzeczy do przechowania, nie miała lodówki. Ale to też stało się dla nas uciążliwe. A przecież ktoś powinien otoczyć ją opieką...
"Reagują, gdy wychodzi robactwo"
To historia, jakich w miastach nie brakuje. Zwykle starsza osoba, zwykle bardzo samotna. Przestaje sobie radzić z codziennym funkcjonowaniem, a potem - a może właśnie dlatego - zaczyna gromadzić wszystko, co wpadnie jej w ręce. Najpierw po prostu nie wyrzuca, z czasem zaczyna znosić. Sytuacja trwa latami, dopóki sąsiedzi - początkowo niczego nieświadomi - nie poczują problemu. Choć czasem to nie zapach jest pierwszy. - Zdarza się, że sąsiad z dołu zobaczy jak z żyrandola płyny ciekną do jego mieszkania. Albo wychodzi robactwo i dopiero wtedy sąsiedzi się interesują - mówi Łukasz Macander z firmy Vector, która specjalizuje się w sprzątaniu zapuszczonych mieszkań. Tylko w zeszłym roku miał około 70 takich zleceń w całej Polsce. W Warszawie około 15.
Widział już niejedno. - Mieszkanie w Warszawie. Pracowaliśmy dwa dni. Pełno puszek, alkoholu, butelek z moczem. Śmieci było do pasa, do tego fekalia, pluskwy - opisuje. I opowiada, jak wygląda praca jego ekipy: - Robimy dezynfekcję, żeby się czymś nie zakazić. Zakładamy maski, kombinezony, czasem butle tlenowe z maskami, bo inaczej nie da się wytrzymać. Jak odkryje się pierwszą warstwę, to wszystko buzuje. Śmieci wytwarzają temperaturę, kisną i robi się fetor. Podstawiamy pojemniki i ładujemy to wszystko, czyścimy. Podłogi zrywamy do zera, bo całość jest już przesiąknięta tymi płynami, rozkładem. Dezynfekujemy i usuwamy zapach.
Koszt takiej operacji? Nawet kilkanaście tysięcy złotych. Sprzątanie może potrwać tydzień. Z trzypokojowego mieszkania wyjeżdża czasami 12 kontenerów. - Śmieci, ubrania, drewno, meble, jakieś bibeloty. Wszystko, co pod ręką. Kiedy jest gorąco, nie da się wytrzymać. Smród jest porównywalny do tego, jakby się zamknąć w upalny dzień w śmietniku - dodaje Macander. Nie ukrywa, że zdarzają się jeszcze gorsze odkrycia. - Zdechłe koty, psy, które gniją pod stertą śmieci. Ostatnio znaleźliśmy takiego psa w Gdańsku, leżał w wannie. Właściciel go zagłodził a później sam zmarł.
Na sprawców tych problemów patrzy jednak nie z odrazą, a ze współczuciem. - To są ludzie, którzy potrzebują pomocy. To są mieszkania osób samotnych, które nie mają pomocy ze strony rodziny. Choć bywa i tak, że rodzina chce pomóc. Mieliśmy przypadki, że pomogli, my posprzątaliśmy lokal, ale po dwóch latach problem zaczynał się od nowa - rozkłada ręce. I zauważa: - W Polsce brakuje przepisów, które regulowałyby sytuację uciążliwego lokatora. Jeżeli jest to mieszkanie prywatne, zostaje tylko sąd. Ale to długa droga.
"Królestwo swoich bogactw"
O to, czy policja interweniowała w Alejach Jerozolimskich, zapytaliśmy Annę Wójcik, rzeczniczkę komendy na Ochocie. Przekazała nam, że "dzielnicowy wielokrotnie podejmował próby kontroli wskazanego adresu - w lokalu nikogo nie zastano". Policja poinformowała też o sytuacji ochocki Ośrodek Pomocy Społecznej. Tam z kolei powiedziano nam, że kobieta nie jest pod ich opieką. Ale urzędnicy zapewnili, że jeszcze raz spróbują nawiązać z nią kontakt. Miesiąc później dowiedzieliśmy się, że wciąż nie udało się jej odnaleźć. Wszystko wskazuje, że na Ochocie już nie mieszka, choć prawdopodobnie wciąż znosi tam śmieci. W straży miejskiej i na policji usłyszeliśmy, że w takich sprawach skuteczny może być jedynie sanepid i sąd. Policja może tylko asystować.
Jak w marcu 2018 roku na Gocławiu. W jednym z mieszkań przy Rechniewskiego spółdzielnia - po sporze z lokatorem - w końcu dopięła swego. Na drodze sądowej wywalczyła możliwość wejścia do mieszkania, aby uprzątnąć bałagan, a potem przeprowadzić dezynfekcję i deratyzację. Właściciel był jednak szybszy i po kilkunastu latach wziął się za porządki. Przed blokiem stanął kontener, do którego wsypywano odpady, również z uginającego się pod nimi balkonu. Sprzątanie trwało kilka dni.
- Taka osoba często nie zdaje sobie sprawy z uciążliwości. Nie przeszkadza jej ani brud, ani smród, ani robactwo. Potrafi w tym swoim środowisku tak się odnaleźć, że nie zwraca uwagi na pogryzienie przez robaki ani to, że przez odcięcie wody nie może korzystać z toalety - opisuje Małgorzata Zabrzyjewska z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie. Też nie raz widziała takie mieszkania i wie, że właściciele zwykle bronią ich jak "królestwa i swoich bogactw". - Na tyle jesteśmy jako inspekcja sanitarna obyci z takimi widokami, że mało co robi na nas wrażenie. Najgorsza była toaleta totalnie zanieczyszczona fekaliami i całe mieszkanie w fekaliach - wspomina.
I dodaje, że czasem opór właściciela okazuje się... pomocny. Wspomina sprawę z ulicy Zaruby, gdzie sanepid złożył wniosek do sądu. - Poszła dalej dlatego, że była odmowa wpuszczenia nas do mieszkania. Zgodnie z artykułem 38 Ustawy o państwowej inspekcji sanitarnej "kto utrudnia lub udaremnia działania organów inspekcji sanitarnej, podlega karze grzywny bądź sankcji karnej" - podkreśla. Ale zastrzega, że na drogę sądową sanepid wkracza rzadko. Częściej podejmuje kroki takie, jak monitowanie właściciela lub administratora budynku o potrzebie uprzątnięcia śmieci.
- Kiedyś mieliśmy taką sprawę na Żoliborzu, około 15 lat temu. Też spektakularna. Negocjacje trwały, łącznie z psychologami i spółdzielnią mieszkaniową, dwa lub nawet trzy lata - podkreśla i dodaje, że żeby zrobić coś z uciążliwym sąsiadem, trzeba działać wielokierunkowo. Nie liczyć tylko na inspekcję sanitarną. - My mamy niewielkie kompetencje w tym zakresie. Inne służby, właściciele czy współwłaściciele też muszą w swoim zakresie podejmować działania. Dobrze jest też powiadomić nadzór budowlany - to też jest służba, która zajmuje się oceną sposobu użytkowania danego lokalu - radzi. I dodaje: - Mamy do czynienia z uciążliwością sąsiedzką. Chodzi o zapachy, robactwo. To mogą być pluskwy, karaluchy, myszy czy szczury.
Przyznaje jednak, że procedury, która szybko i sprawnie pomoże załatwić taki problem, po prostu nie ma, a każda sprawa jest inna. I zawsze skomplikowana. - W dobie koronawirusa tego typu zgłoszeń jest mniej - zauważa na koniec rozmowy Zabrzyjewska.
"Niepotrzebnie to zrobiłem"
Tymczasem na Ochocie pandemia tylko skomplikowała sytuację. O tym dowiedzieliśmy się jednak dopiero, gdy w zarządzającej blokiem Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej Pracowników Służby Zdrowia udało nam się ustalić, że uciążliwa sąsiadka nie jest już właścicielem spółdzielczego prawa do mieszkania. Nie płaciła czynszu, więc zostało ono zlicytowane.
Udało nam się też dotrzeć do nowego właściciela prawa do lokalu. Zgodził się na rozmowę pod warunkiem, że nie podamy jego nazwiska. - Niepotrzebnie to zrobiłem! Kupiłem kota w worku. Nic nie było w tym całym protokole odbioru, że mieszkanie jest w takim stanie! - złości się. - Miało być puste i zamknięte. Później okazało się, że jest z lokatorką i jeszcze zawalone śmieciami. Oprócz tego, do środka przez otwarte okna wlatują gołębie - załamuje ręce.
Jak zaznacza, mieszkanie cały czas było otwarte, a kobieta dorzucała kolejne śmieci. Z formalnego punktu widzenia nie ma prawa do lokalu, ale wciąż go zajmuje. Mimo że w mieszkaniu nie da się mieszkać, a była lokatorka najwyraźniej żyje gdzieś indziej, nowemu właścicielowi zostaje tylko droga sądowa, na końcu której jest eksmisja. Ale w okresie pandemii nawet wygrana nic nie zmieni - od marca zeszłego roku eksmisje są wstrzymane.
Spółdzielnia oficjalnie sprawy komentować nie chce, ale między wierszami wskazuje, że mieszkanie ma właściciela, który może robić, co chce. Ten jednak boi się wydawać pieniądze na sprzątanie, bo była już lokatorka może wrócić z kolejnymi śmieciami. - Sąsiedzi? Nie wiem jak tam żyją, bo to jest tragedia! - przyznaje.
Pandemia wstrzymuje procedury
Krzysztof Pietrzyk, rzecznik prasowy Krajowej Rady Komorniczej uważa, że wstrzymanie eksmisji w czasie pandemii nie było dobrym pomysłem. - Apelowaliśmy, by każdą sprawę rozpatrywać indywidualnie. Mamy informacje, że w skali Polski za tą decyzją ustawodawcy stoją ludzkie dramaty, bo jest wielu prawowitych właścicieli, którzy nie mogą odzyskać nieruchomości. A wielu dłużników to wykorzystuje - przekonuje. - Dzisiaj możemy jedynie stać z założonymi rękoma. W czasie pandemii możliwa jest jedynie dobrowolna wyprowadzka - podkreśla.
Pietrzyk wskazuje, że w sprawie z Ochoty spółdzielnia mogłaby zrobić więcej, bo ma prawo interweniować, gdy sąsiad staje się uciążliwy dla innych. - Ale trzeba mieć na to solidne dowody, na przykład odnotować kiedy i ile razy wzywano policję - zastrzega komornik. Członka spółdzielni można eksmitować dopiero po pozbawieniu członkostwa. To oznacza równocześnie brak tytułu prawnego do mieszkania, a wtedy o eksmisję może wystąpić sama spółdzielnia. W Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej Pracowników Służby Zdrowia usłyszeliśmy w końcu, że "w sprawie coś się dzieje", a protokół dokumentujący zły stan mieszkania został spisany w asyście policji. Dla mieszkańców bloku w Alejach Jerozolimskich nic to jednak nie zmienia - póki nie ustaną pandemiczne ograniczenia, śmieci dalej będą zalegać w mieszkaniu na 11. piętrze.
Autorka/Autor: Katarzyna Kędra
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl