Ostatnie spotkanie z ukochanym, spacer z psem babci "Rudego" w godzinę "W", informacja, która nie dotarła na czas... Ostatnie chwile przed wybuchem powstania warszawskiego, kiedy przeplatały się ze sobą napięcie i nadzieja, wspominają prof. Halina Dziatko "Grażyna", prof. Jan Tadeusz Ebert "Ryś" i prof. Leszek Kosiński "Orzeł".
28 lipca 1944 roku, piątek. 16-letnia Halina Dziatko "Grażyna", uczennica Prywatnej Szkoły Chemicznej Pelagii Szymonikowej i uczestniczka tajnych kompletów prowadzonych przez profesorów Żeńskiego Gimnazjum Państwowego im. Juliusza Słowackiego w Warszawie, idzie ulicami Śródmieścia.
Blisko od roku służy jako sanitariuszka w patrolu sanitarnym 3 Rejonu "Ratusz". Tego dnia Zofia Bratkowska "Doktor Barbara", która dowodzi jednostką, wydaje rozkaz: "Grażyna" ma złożyć meldunek na ulicy Sosnowej, gdzie znajduje się jeden z punktów zbornych.
Po drodze spotyka "Krajana". To Rafał Białecki, jej chłopak. Poznali się w szkole. Bardzo imponuje dziewczynie: jest dwa lata starszy, uczestniczy w konspiracji, posługując się dokumentami z fałszywym nazwiskiem – Kramer, służy w "Parasolu", który już wtedy był legendarnym batalionem.
"Grażyna" nie może powiedzieć "Krajanowi", dokąd i po co idzie – dla ich własnego bezpieczeństwa takie są konspiracyjne zasady. Nie widzieli się od kilkunastu dni. Halina wie, że Rafał jest zazdrosny – na praktykach w szpitalu dziewczynę zagadywali towarzyscy studenci medycyny. Wreszcie mogą chwilę porozmawiać. Rozchodzą się w zgodzie i dobrym nastroju. – Do zobaczenia po wojnie – powiedział Rafał.
Już nigdy więcej się nie zobaczą. 19 sierpnia Rafał poległ w powstaniu, walcząc pośród ruin getta warszawskiego. Pani Halina – dziś Strzelecka, profesor nauk farmaceutycznych – opowiada mi o tym 79 lat później.
"Krajan" został pochowany przy ulicy Długiej 13/15. W kwietniu 1945 roku jego ciało zostało przeniesione na Cmentarz Wojskowy na Powązkach.
"Grażyna" dostarcza meldunek na Sosnową. Zamykają się drzwi. Sanitariuszka słyszy zza nich jęk zawodu. – Głośne "ojej" – wspomina. To najpewniej z meldunku, młodzi ludzie dowiadują się, że to jeszcze nie teraz.
Dzień wcześniej pułkownik Antoni Chruściel "Monter", dowódca Okręgu Warszawa AK, wydał rozkaz mobilizacji żołnierzy Armii Krajowej. 28 lipca po południu odwołał alarm.
W stolicy – a mówią o tym wszyscy moi rozmówcy – od kilku dobrych dni panuje napięcie. 23 lipca Halina Dziatko jest w tłumie na Nowym Świecie: warszawiacy przyglądają się wycofującym się ze wschodu oddziałom Wehrmachtu. Niemieccy żołnierze są brudni, zmęczeni, wleką nogę za nogą. – To był fantastyczny widok – wspomina. Nastolatka posłała im ironiczny uśmiech, rzuciła pod ich adresem zgryźliwy komentarz. Warszawę opuszcza nawet Ludwig Fischer, gubernator warszawskiego dystryktu Generalnego Gubernatorstwa.
Za chwilę sytuacja się zmieni: wróci nie tylko Fischer, który wyda warszawiakom polecenie kopania rowów (wyprzedzając: nie stawią się), ale marsz z zachodu na wschód rozpoczną nowe siły, w tym Dywizja Pancerno-Spadochronowa "Hermann Göring", a Hitler ogłosi Warszawę miastem twierdzą. Obok napięcia pojawi się strach. Mama i brat pani Haliny wyjechali za miasto. Wrócą na powstanie.
W ostatnich godzinach przed wybuchem powstania jest bardzo gorąco. Sanitariuszka widzi na ulicach młodych mężczyzn w długich płaszczach. Chowali pod nimi broń. "Grażyna" jest wśród zmobilizowanych, rozpoznaje znajome twarze, w tym "Sacharynę": tak w jej klasie mówiło się o wychowawczyni, ponieważ matematyczka Jadwiga Markiewicz "Jaga" była zawsze urocza i uprzejma.
Oczekując na wybuch powstania, paczka 16-latki dyskutuje o szansach: trzech kolegów jest przekonanych, że dadzą radę, jeden – przyszły mąż pani Haliny – nie jest optymistą.
Spacer z jamnikiem w godzinę "W"
1 sierpnia 1944 roku, wtorek, godzina 17.00. W godzinę "W" 13-letni harcerz, a w powstaniu strzelec Armii Krajowej Jan Tadeusz Ebert "Ryś" wyprowadza na spacer jamnika babci Jana Bytnara "Rudego", którą się na co dzień opiekuje. Mieszkają obok siebie: "Ryś" przy alei Niepodległości 157, a dziesięć lat starszy "Rudy", bohater konspiracji, pod numerem 159. Jan Tadeusz Ebert po latach doceni drobiazgowość twórców filmu "Akcja pod Arsenałem" (reż. Jan Łomnicki, 1977): rodzina "Rudego" ma tam jamnika.
Kiedy "Ryś" wyszedł z psem, zobaczył biegnących ulicą mężczyzn. Jego ojciec, co głęboko utkwiło mu w pamięci, odgłosy pierwszych strzałów skomentował, mówiąc: "To prowokacja sowiecka". Kiedy dziś przywołuje tę scenę, zastanawia się, czy rozumiał wówczas to słowo.
Dobę wcześniej, 31 lipca, około godziny 19.00 w kamienicy przy ulicy Filtrowej 68 "Monter" podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania. Jeszcze rankiem tego dnia wcale nie było to pewne. Decyzja zapadła po południu na odprawie przy ulicy Pańskiej 67, w której udział oprócz "Montera" wzięli generał Tadeusz Komorowski "Bór", komendant główny Armii Krajowej, generał Leopold Okulicki "Niedźwiadek", generał Tadeusz Pełczyński "Grzegorz" oraz delegat Rządu RP na Kraj oraz wicepremier Rządu RP na Uchodźstwie Jan Stanisław Jankowski "Soból".
Na godzinę "W" zmobilizowanych zostało 60 procent sił. Ojciec pana Jana był w grupie, do której informacja nie dotarła na czas.
Mój rozmówca z pierwszych dni powstania zapamiętał moment, w którym niemiecki podpalacz z Brennkommando, polewający benzyną kolejne mieszkania, pozwolił jego mamie wbiec na czwarte piętro, krzycząc: "Aber schnell!" ("Tylko szybko!"). Matka w rozciągnięte na podłodze prześcieradło wrzuciła kilka sztuk ciepłej odzieży i albumy ze zdjęciami z dzieciństwa syna. – W tak dramatycznym pośpiechu wykazała niezwykłą wyobraźnię, co może okazać się cenne, jeśli uda się przeżyć – mówi pan Jan.
Zdjęcia zresztą przetrwały wojnę na ziemi w schronie – oglądam je w domu pana Jana. Wśród nich są dwa wywołane po powstaniu – zainteresowany już wtedy fotografią przyszły profesor Politechniki Warszawskiej uwiecznił w kadrze unoszące się nad modernistycznymi kamienicami przy alei Niepodległości dymy płonącej Warszawy.
Znać każdą dziurę w płocie
15-letni Leszek Kosiński "Orzeł" jest w konspiracji od 1943 roku (Szare Szeregi, najmłodsza grupa "Zawiszacy"). Informacja o wybuchu powstania – podobnie jak do taty "Rysia" – nie dociera do niego na czas. Kiedy rozmawiamy o ostatnich dniach lipca 1944 roku, na kolanach profesora chrapie maleńki Lobo – piesek po wypadku, któremu wraz z żoną dał dom.
"Orzeł", podobnie jak jego rówieśnicy, nie miał wątpliwości, że powstanie wybuchnie. Nowe umiejętności zdobywał w zawiązanej przy szkole Giżyckiego drużynie "Zawiszaków" (okolice Królikarni). Z jednej strony, ćwiczenia harcerskie (śpiew, opowieści, wymiana informacji) budowały poczucie wspólnoty, z drugiej – miały praktyczny wymiar: poznawał miasto, każdą dziurę w płocie i każdy dach w okolicy, tak by stać się przewodnikiem dla "chłopców z lasu", czyli dla tych, którzy walczyć przyjdą spoza Warszawy. Na Mokotowie i w centrum stolicy ćwiczył przeprowadzanie przez miasto "na niby" – choć czy cokolwiek wówczas mogło być "na niby"? Sam wykorzysta tę wiedzę w czasie powstania jako łącznik w pułku "Baszta" – roznosił wówczas "Biuletyn Informacyjny”, przekazywał meldunki oraz hasło i odzew, dzięki którym powstańcy mogli się wywoływać.
W lipcu 1944 roku, oprócz tego, że bierze udział w ćwiczeniach, nastolatek opiekuje się chorą mamą – tak jak obiecał tacie. Sen z powiek mamie "Orła" spędzały nocne zbiórki za miastem. Ojciec, major lotnictwa, był w tym czasie w Anglii, gdzie dotarł przez Rumunię, Francję, Maroko i Gibraltar. Zostanie tam po wojnie.
W domu została Rudziunia – wiewiórka – jak z popularnej w II Rzeczpospolitej bajki, którą chłopiec dostał jeszcze przed wojną: przeżyje powstanie ukrywana niekiedy albo za bezpieczną pazuchą mamy, albo w szafie. "Orzeł" zobaczy ją biegającą po firance, kiedy wróci z obozu w 1945 roku.
W ostatnich dniach przed powstaniem wyczuwa napięcie, kiedy składa meldunki po swoim zadaniu polegającym na obserwacji ruchu wojskowych ciężarówek. Udziela mu się przekonanie o rychłej klęsce Niemców. Widzi młodych Polaków, którzy – jak się później okazało – szli po broń do jednego z domów w okolicy, w której mieszkał. Wreszcie 1 sierpnia słyszy strzały. Wciąż nie wie na pewno, czy to już. Trzeciego dnia kończy się jego cierpliwość: udaje się do Królikarni, skąd trafia do Komendy Placu "Baszty" – potrzebują łącznika. – Tak zostaliśmy żołnierzami AK, powstańcami. Pełni oczekiwań oraz nadziei, że się przydamy, że odegramy rolę.
Kontakt z dowództwem Szarych Szeregów, na który czekał przed wybuchem powstania, pozostając – jak sam mówi w "mitycznej siatce alarmowej" – został nawiązany z końcem sierpnia, kiedy jego drużyna przejęła służbę w poczcie powstańczej na Mokotowie.
Autorka/Autor: Estera Flieger
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Powstania Warszawskiego