Kilkadziesiąt kilometrów od Gorzowa Wielkopolskiego, na terenie gminy Witnica w niewielkiej odległości od domostw usytuowane są trzy fermy norek. Mieszkańcy Pyrzan, z którymi rozmawiali reporterzy, mają około pół kilometra do hodowli i plagę much w domach. Materiał programu "Uwaga!" TVN.
Chociaż rok temu burmistrz miejscowości zapewniał, że problem zniknie, niewiele się zmieniło.
11 lepów na dzień
- Jest taki dzień, że nawet jedenaście lepów idzie - mówi jeden z mieszkańców Pyrzan. - Jesteśmy niewolnikami tutaj przez fermy - dodaje. A inna kobieta wspomina, jak uciążliwe okazywały się owady w upalne dni. - Budynki były tak oblepione tymi muchami, że elewacja była czarna. Tak wygląda wylęg much - mówi.
W najgorszej sytuacji jest jednak pani Magdalena, mieszkanka sąsiedniej wsi Białczyk, której dom znajduje się pomiędzy dwiema fermami oddalonymi około trzystu metrów od jej zabudowań. - Zanim idziemy spać, codziennie działa odkurzacz i łapiemy te muchy odkurzaczem. Nikt nie będzie się truł muchozolem - opowiada.
"Mamy największe skupisko obornika"
Rok temu reporterzy "Uwagi!" TVN odwiedzili burmistrza Witnicy. Zapewniał, że problem zna i się nim zajmie. Po tej wizycie zamówił ekspertyzę, która miała wyjaśnić, skąd pochodzą muchy. Mieszkańcy przez kolejny rok musieli zmagać się z insektami, a doktor Agata Piekarka, która przygotowała opinię w tej sprawie, ostatecznie potwierdziła ich przypuszczenia. Ustaliła, że obornik, który pochodzi z ferm norek, jest siedliskiem wylęgu larw.
- Mamy największe skupisko obornika, które te muchówki lubią. Właśnie ten typ, który jest stale zasilany odchodami zwierząt - wyjaśnia Agata Piekarska i dodaje, że jej zdaniem dotychczasowe działania ferm w zakresie zwalczania tych owadów nie były wystarczające. Jak podkreśla, z problemem nie radzi sobie żadna z trzech ferm, które znajdują się w okolicy.
"To jest moja prywatna mucha"
Zdaniem pani doktor fermy nastawione są głównie na walkę z dorosłym owadem, a nie jego larwą rozwijającą się w oborniku norek. Tym samym hodowcy zmagają się ze skutkiem, a nie przyczyną, a podejmowane próby walki z jeszcze rozwijającym się owadem są chaotyczne i jej zdaniem mało efektywne. Jeden z hodowców sam przyznaje otwarcie, że nawet nie próbuje uporać się z larwami, bo u niego na fermie much w ogóle nie ma.
- Właściciel małej fermy tłumaczy, że to są muchy z dużej fermy, a z dużej fermy tłumaczą się, że to są muchy z małej fermy - komentuje pani Magdalena ze wsi Białczyk.
- Mucha była, jest i będzie. I tego się nie przeskoczy - odpowiada jeden z właścicieli fermy, do którego udaje się dodzwonić reporterowi "Uwagi!". - Mnie mucha w tych ilościach, w których ona jest, nie przeszkadza - twierdzi. Ale gdy reporter dodaje, że obecność larw much w odchodach z jego fermy została stwierdzona naukowo, właściciel fermy stwierdza: - Wie pan, to jeszcze może być na tej zasadzie: to jest całkiem moja prywatna mucha. Jeżeli ktoś ją znalazł, proszę o zwrot. Życzę spokojnego dnia. Do widzenia.
I dodaje: - Niech dbają o porządek u siebie, nie będą mieli muchy.
"Tak nie powinno być"
Burmistrz Witnicy, z którym reporterzy "Uwagi!" chcieli porozmawiać, nie znalazł na to czasu. Ostatecznie na spotkanie zgodził się Artur Rosiak, pracownik urzędu gminy.
- Zgadzamy się z ludźmi, że tak nie powinno być. Chcemy to skończyć, po to była ta ekspertyza - wyjaśniał. - Jest umówione spotkanie z mieszkańcami, będzie tam omawiany problem. Docelowo planujemy też zebrać przedstawicieli służb sanitarnych i ochrony środowiska, wszystkie te podmioty, które pojawiają się w ekspertyzie, i wspólnie ustalić z nimi, co powinni zrobić, żeby temu zaradzić - zapowiada Rosiak.
"Znaleźć nić porozumienia"
- Jest mi przykro, że takie sytuacje mają miejsce - komentuje Kamil Chojnicki z Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych i zastrzega, że nie wszystkie hodowle wyglądają w ten sposób. - Jestem po rozmowach z hodowcami i wszyscy zgodnie zadeklarowali chęć współpracy i doprowadzenia do sytuacji, żeby tego typu historie się nie pojawiały - zapewnia.
Spośród trzech ferm znajdujących się w gminie Witnica przedstawicielka tylko jednej z nich zgodziła się na oficjalną rozmowę przed kamerą. - My póki co nie zauważyliśmy jakiegoś większego problemu, aczkolwiek nie znamy wyników - podkreśla Magdalena Małecka. Zapowiada, że gdy tylko pojawią się odpowiednie zalecenia, jej ferma się do nich zastosuje. - Jeżeli ekspertyza jest sporządzona przez fachowców, to nie będziemy mieć innego wyjścia. Poza tym chcielibyśmy znaleźć nić porozumienia między mieszkańcami a hodowcami - dodaje.
Autor: //now / Źródło: UWAGA! TVN