|

Tylko ryba nie utonie. Nie wyłączaj mózgu

Zaczyna się od zachłyśnięcia, kończy bolesną śmiercią
Zaczyna się od zachłyśnięcia, kończy bolesną śmiercią
Źródło: Shutterstock

W trzech centymetrach wody, w ciszy, w niespełna 20 sekund utonie dziecko. Zanim tonący dorosły straci przytomność, może minąć nawet pięć minut. Serce przestanie mu bić po minucie siódmej. Śmierć w wodzie boli. Na dno pociągnie każdego, nawet tego, co kocha. A tych, co zostali, strąci na dno rozpaczy. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jezioro Dąbie, Szczecin. Łódka, którą płynęło siedem osób, przewróciła się do góry dnem. W zamkniętej kabinie była dziesięcioletnia dziewczynka. Kiedy została już wyciągnięta na brzeg, było za późno. 

Zalew Bachmaty, Dubicze Cerkiewne. Mężczyzna wskoczył do wody, ale na powierzchnię już nie wypłynął. Z toni wydobył go dopiero płetwonurek. Reanimacja nie przyniosła rezultatu.

Jezioro Czerniakowskie, Warszawa. Spacerowiczów przeraził mężczyzna unoszący się na wodzie, nie dawał znaków życia. Niedługo potem strażacy wyłowili jeszcze jedno ciało.

Zalew w Poraju, okolice Częstochowy. Nieprzytomny mężczyzna był na brzegu reanimowany kilkadziesiąt minut. Lekarz stwierdził zgon.

Tylko w zeszły weekend utonęło 17 osób
Tylko w zeszły weekend utonęło 17 osób
Źródło: TVN24 Łódź

To pięć z kilkunastu dramatów, do których doszło tylko w ten weekend. Statystyka: siedem zgonów w sobotę, dziesięć w niedzielę.  

Od kwietnia w Polsce utopiło się już 196 osób.

Apele, kampanie społeczne - w ocenie tych, którzy co roku śmierci w wodzie odnotowują - ratownicy, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa - nie przynoszą pożądanego efektu, wprost: nie docierają.  

Może historie tych, których bliscy stracili życie albo zdrowie w wodzie, zadziałają na wyobraźnię. "Dopóki ktoś przez to nie przejdzie, to nie zrozumie" - mówią.

W przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców w Polsce statycznie toną dwie osoby. W reszcie UE ofiar jest proporcjonalnie dwukrotnie mniej.
W przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców w Polsce statycznie toną dwie osoby. W reszcie UE ofiar jest proporcjonalnie dwukrotnie mniej.
Źródło: NIK

PŁYWACZKA

Historia osiemnastoletniej Dominiki

SIERPIEŃ 2016

Opowiada Anna, matka

Domofon zadzwonił przed północą. Pomyślałam, że Dominika źle wpisała kod i zamiast otworzyć sobie drzwi do klatki, obudziła cały dom. Ale domofon dzwonił.

- Tak?

- … z policji… Dominika… proszę otworzyć - tyle zrozumiałam.

Policjantów było dwóch.

- Dominika wypadła z łódki, jest w ciężkim stanie. Jej kolega utonął. Musi pani jechać z nami do szpitala, żeby potwierdzić jej tożsamość – powiedział jeden z nich.

Jak?… Przecież trenowała pływanie. "Duży talent" - mówili trenerzy. To nieporozumienie… Jeszcze ostatnio z nią rozmawiałam, że chce być ratowniczką.

"Córuś. To, że pływasz nie znaczy, że to bezpieczne. Jak ktoś tonie, to może pociągnąć cię na dno" - tak jej mówiłam.

Szpital.

O Boże.

Ona!

- Była bardzo długo reanimowana. Jest w śpiączce farmakologicznej. Musimy czekać - tłumaczył lekarz.

Przez co nad wodą przeszła moja córka? Wiem niewiele. Ze znajomymi pojechała do domków nad jeziorem. Była z chłopakiem, o rok starszym, Robertem. Ona pływaczka, on nie umiał pływać i bał się wody. Lekarz stwierdził jego zgon już na plaży.

Wcześniej wylegiwali się nad wodą. Był jeszcze kolega Roberta, Łukasz. Jako jedyny wyszedł z eskapady bez szwanku, chociaż też nie umiał pływać. W pewnym momencie położyli się w łódce. Kołysała się przy pomoście. Łukasz mówił, że nawet się nie zorientowali, że odpłynęli na kilka metrów od brzegu. Jak podniósł głowę, to się wystraszył. Nie mieli wioseł, a na dnie łódki ujrzał wodę. Potem okaże się, że to była zwykła deszczówka. Ale strach zrobił swoje. Łódka się przewróciła.

Do pomostu, którego można się było złapać, było blisko. Łukasz jakoś do niego dotarł. Gdy chwytał ręką drewnianą konstrukcję, ostatni raz słyszał krzyk Roberta. Mignęło mu, że Dominika próbowała mu pomóc. Że łapczywie łapał powietrze. Tonął.

Krzyki usłyszeli ludzie w pobliskich domkach. Dość szybko przybyła pomoc. Dominika leżała z twarzą w wodzie. Płuca wytrawnej pływaczki nie pozwoliły jej iść na dno. Roberta, niemal z dna, wyciągnięto, gdy już nie żył.

Z Dominiką już nigdy nie porozmawiałam. Pierwsze trzy miesiące były obiecujące. Ale potem gasła. Bardzo chorowała, kontakt z nią był coraz mniejszy. Po długiej walce zmarła pod koniec 2018 roku.

Nieważne, jak pływasz. Kiedy znajdziesz się obok tonącej osoby, to ona może zrobić ci krzywdę. Nawet jeżeli bardzo cię kocha. Ta opowieść dużo mnie kosztowała. Chcę jednak, żeby inni byli świadomi tego, ile kosztować może kilka sekund beztroski nad wodą...

TONĄŁ W KARETCE

Historia sześcioletniego Kostka Suszkewicza

CZERWIEC 2012

Opowiada Zoryana, matka

Tamtego dnia Kostek był u dziadków. Nad zalew w Krasnobrodzie pojechał z wujkiem. Długo sobie zadawałam pytanie, co dokładnie stało się, zanim Kostek znalazł się w wodzie. Na pewno był na molo.

Kostek jest mądrym chłopcem, nie miał tendencji do ryzykowania. Nie wiem, czy ktoś go wystraszył, czy go popchnął. Fakt jest taki, że był w wodzie. Wszystko to działo się wtedy, kiedy na chwilę zniknął z oczu wujka.

Kostka dryfującego pod lustrem wody bez ruchu zauważył któryś z mężczyzn na molo. Wskoczył do wody i wyciągnął go na brzeg. Syn się ocknął, zwymiotował. Wydawało się, że nie stało się nic strasznego - ot, wszyscy najedli się strachu. Nad zalewem po chwili pojawiła się karetka, zwykła, transportowa.

Na oczach ratowników całkiem przytomny Kostek zaczął "odpływać" - tracił przytomność. Po kilku chwilach była już bardziej specjalistyczna karetka - "erka". Syn był nieprzytomny, kiedy na sygnale ruszyli do szpitala.

W drodze doszło do wtórnego utonięcia. Woda w płucach Kostka podrażniła pęcherzyki płucne, doprowadziły do obrzęku. Wymiana gazowa stała się niemożliwa, syn się znowu dusił.

Jego serce zatrzymało się na 12 minut. Mózg został silnie niedotleniony. Lekarze przez dwa kolejne dni mówili, że mamy być gotowi na najgorsze, bo syn przeszedł przez zapaść mózgową.

Przez kolejny rok i trzy miesiące był w śpiączce.

Dzisiaj Kostek ma już czternaście lat. Kontaktuje się ze światem za pomocą systemu cyber-oko (komputer interpretuje ruchy gałki ocznej i pozwala na sterowanie w ten sposób obiektami na ekranie - red.). Niedawno poznał swojego braciszka, który ma siedem miesięcy. Lekarze nie dają nam nadziei, że w przyszłości Kostek będzie samodzielny. Ja jednak wierzę. Kostek już kilka razy udowadniał medykom, że jest silniejszy, niż można przypuszczać.

Ostatnio pojechaliśmy z całą rodziną nad morze. Siedziałam obok Kostka na plaży. Przy brzegu bawił się kilkuletni chłopczyk, którego ojciec włożył w "dmuchańca" unoszącego się na wodzie. Ojciec na sekundę odwrócił głowę, a pływająca zabawka z jego dzieckiem nagle się odwróciła do góry dnem.

Sekunda!

Co potem stało się z tym dzieckiem? Pewnie nic, bo ojciec szybko je wyciągnął z wody. Dziecka nie da się upilnować, taka jest prawda. Trzeba jednak próbować. No i nie ma co atakować opiekunów za to, że są tylko ludźmi.

Utonięcie wtórne to - jak mówi profesor Piotr Kuna, pulmonolog z Łodzi - jedna z konsekwencji tego, że do płuc dostaje się woda.     - Część płynu zostaje przez człowieka wykrztuszona, część jednak zostaje w płucach. A to może doprowadzić do dramatycznych, niebezpiecznych dla życia konsekwencji - mówi prof. Kuna.     Do wtórnego utonięcia dochodzi - jak mówi ekspert - przede wszystkim po zakrztuszeniach wodą słodką. Dlaczego?     - Do bezpośredniego zagrożenia życia prowadzi proces, który uczniowie poznają na pierwszych lekcjach chemii. Chodzi o osmozę - czyli wyrównywania stężeń dwóch roztworów - mówi Kuna.    I tłumaczy: jednym z płynów jest woda (słodka), drugim jest krew. Membraną pomiędzy nimi są płuca.    - Na skutek osmozy woda przenika do krwiobiegu, a składniki krwi przenikają do pęcherzyków płucnych. Dochodzi do obrzęku, który ogranicza, a nawet uniemożliwia wymianę gazową - mówi profesor Kuna.    Rozwój obrzęku trwa od kilkunastu minut do kilku godzin.    - Upiorność tego procesu polega na tym, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, że ten proces może wystąpić u osoby, która zachłysnęła się wodą. To, czy do procesu dojdzie, zależy przede wszystkim od tego, ile wody pozostało w płucach pacjenta - zaznacza rozmówca tvn24.pl. 
WTÓRNE UTONIĘCIE - ATAKUJE, KIEDY CZŁOWIEK CZUJE SIĘ JUŻ BEZPIECZNY 

CZTERDZIEŚCI MINUT

Historia sześcioletniej Alicji

Czerwiec 2020

Opowiada Daria, matka

Ala jest autystyczna. Uwielbia biegać. A raczej uwielbiała, do momentu wypadku. Wiedzieliśmy, że jej nie upilnujemy, dlatego po przeprowadzce do szeregowca chcieliśmy ogrodzić posesję. Od frontu była siatka, więc byliśmy spokojni. Gorzej, jak na moment nie zachowaliśmy czujności i Ala wyszła do ogrodu. Stamtąd można było swobodnie wybiec do sąsiada - a potem dalej na ulicę.

Wtedy, 2 czerwca, już nie pamiętam, co odciągnęło naszą uwagę. Od wyjścia Ali z domu do wszczęcia alarmu minęło kilkadziesiąt sekund. Na pewno nie więcej niż dwie minuty.

- Ala! Ala! - wołałam. Nic.

Wybiegłam z domu. Od razu miałam złe przeczucia. Zaalarmowałam sąsiadów. Na miejscu szybko pojawiła się policja.

Moja córka była już wtedy pod wodą. Nie wiem, czy przestraszył ją pies, czy po prostu się potknęła. Może ktoś ją pchnął do sadzawki na działce sąsiada? Sadzawka była zarośnięta, dlatego na pierwszy rzut oka Ali nie było widać. Woda w niej była bardzo zimna. Potem się dowiedziałam, że dzięki temu ciągle mam córkę.

Nie byłam przy tym, jak ją znaleźli i wyciągnęli - szukałam Ali kilkaset metrów od domu. Kiedy pobiegłam na działkę sąsiadów, na miejscu była już karetka. Od razu moim dzieckiem zajęli się specjaliści.

- Była pod wodą czterdzieści minut - powiedzieli mi ratownicy.

Brzmiało to absurdalnie. Tłumaczyli jednak, że pod wpływem niskiej temperatury ciało Ali spowolniło procesy życiowe. Jakby została poddana hibernacji. Kiedy Ala była w szpitalu, temperatura jej ciała nie przekraczała 25 stopni Celsjusza.

"Czemu do szpitala przywieźliście martwe dziecko?" - tak, jak mi potem powiedziała pielęgniarka, zareagowała lekarka.

To, że Ala przeżyła to jest po prostu cud. Nie wiem, jak można to racjonalnie wytłumaczyć. Od tego tygodnia jesteśmy pod opieką fundacji Akogo, prowadzonej przez Ewę Błaszczyk. Ala widzi, słyszy, rusza gałkami ocznymi. Jaka przed nami przyszłość? Lekarze są bardzo ostrożni.

Staram się nie katować poczuciem winy za to, co stało się 2 czerwca. Oczywiście, że miliony razy zastanawiałam się, dlaczego do tego doszło. Każdą sekundę analizowałam po stokroć. Ale przecież to nic już nie da.

Jak człowiek za bardzo się skupi na przeszłości, to teraźniejszość przemyka niezauważona. A w teraźniejszości czeka na moją pomoc moje jedyne dziecko. To na nim się teraz skupiam.

Utonięcia ze względu na rodzaj zbiornika wodnego
Utonięcia ze względu na rodzaj zbiornika wodnego
Źródło: Rządowe Centrum Bezpieczeństwa

TONĄŁ W CISZY

Historia trzyletniego Olusia

Lipiec 2017

Opowiada Jerzy, wujek

Głupio się przyznać, ale jak się dorośli spotykają, to kręcące się wokół dzieciaki przeszkadzają. Jedno się uderzy, drugie pokłóci o zabawkę, a potem zrobi awanturę, bo wyrwany samochodzik ma uszkodzone koło. Dlatego, jak robi się cicho, to rodzice się cieszą.

Chwila spokoju!

Trzy lata temu w ogrodzie siostry robiliśmy grilla. Przy ogrodzeniu był niewielki, dmuchany basenik dziecięcy. Tak mały, że nawet nie zwróciłem na niego uwagi: miał może z półtora metra średnicy. Gadaliśmy, piliśmy piwo. Miło. Nie wiem, kto zwrócił uwagę, że jest zbyt cicho.

"Oluś?"

"Oluś!"

"Olek!"

Pamiętam, że spojrzałem na coraz bardziej zaniepokojoną siostrę i pomyślałem, że przez dzieciaki jest znerwicowana. Dziesięć sekund później sam się już niepokoiłem. Ktoś go porwał? Chciałem zachowywać się spokojnie, żeby nie potęgować paniki. I przypomniałem sobie o tym baseniku w ogrodzie.

"Nie ma go" - pomyślałem, biegnąc w jego kierunku. Już miałem nie podchodzić bliżej. Ale zanim się odwróciłem, w lustrze wody błysnęło coś kolorowego. Olka nie było - jak pokazują na filmach - leżącego na tafli wody. Był na dnie półmetrowego baseniku, jakby nurkował. Złapałem go i wyciągnąłem. Był nieprzytomny.

O cholera, cholera, cholera!

"Jest tutaj!" - krzyknąłem do reszty rodziny. I starałem się ogarnąć, przypomnieć sobie, co trzeba robić. Po rodzicach Olka widziałem, że mi nie pomogą. Tak przerażonych oczu nie wiedziałem nigdy.

"CICHO!" - wrzasnąłem do siostry, która już dostawała spazmów.

Olek nie oddychał. Przynajmniej tak mi się wydawało. Reanimacja? Tak, chyba tak!… Jak to się robi?… Najpierw wdechy?… W amoku nie zdjąłem mu nawet mokrej koszulki. Błąd, inaczej mógłbym lepiej ocenić, czy bije mu serduszko.

Pięć wdechów ratowniczych.

Sam już nie wiem, jak na to wpadłem i skąd o tym wiedziałem. Może z kursu na prawo jazdy? Dotąd nikogo nie reanimowałem…

Odchyliłem głowę Olka. Sprawdziłem, czy niczego nie ma w buzi. Pierwszy wdech…

Momentalnie zaczął kasłać - obudziłem go!

Zwymiotował wodę i płakał.

Ja - z nadmiaru emocji - prawie też się popłakałem.

- Byłem obok tego basenu, kur*a mać! - mówił mi szwagier, ojciec Olka. Jakby musiał się wytłumaczyć.

Najgorsze jest to, że do tamtego dnia byłem pewien, że utopić można się w morzu albo wartkiej rzece. I że zanim się zrobi naprawdę źle, to można krzyknąć, wezwać pomoc.

A utonąć można nawet w kałuży. I w ciszy.

Jak poznać, że ktoś potrzebuje pomocy?
Jak poznać, że ktoś potrzebuje pomocy?
Źródło: artofmanliness.com

SPACER W RZECE

Historia 24-latka i 8-letniego chłopca

Lipiec 2019

Opowiada S. Policjant z Warszawy

Nad Pisą, dwadzieścia kilometrów od Kolna jest dzika plaża. Urocza i zupełnie nieznana dla ludzi z zewnątrz: przychodzą tylko miejscowi i ci, którym ktoś to malownicze miejsce pokazał. Plus jest taki, że każdy kąpiący się wie, że dno rzeki było niedawno pogłębiane, żeby mogły pływać łódki.

Tamtej niedzieli miałem urlop, nad rzekę wybrałem się z rodziną. Oprócz nas było małżeństwo z ośmioletnim synem. Razem z nimi był chłopak i dziewczyna po dwudziestce.

Bawili się w wodzie, było wesoło. Dzień wcześniej - jak się potem dowiedziałem - wszyscy bawili się na jednym weselu. Uwagę na nich zwróciłem, kiedy ten młody chłopak wziął na barana ośmiolatka i szedł tyłem w głąb rzeki. Z każdą chwilą zbliżał się do wykopu na środku rzeki.

Sekundę później on nagle zniknął pod wodą, a ośmiolatek z przerażeniem zaczął krzyczeć.

- Umie pan pływać? - zapytałem ojca chłopca, który był obok nas na plaży.

- Nie!

Wskoczyłem do wody. Na szczęście wszystko działo się całkiem niedaleko od nas. Podpłynąłem do chłopca i kazałem wejść mu na moje plecy i trzymać się mojej szyi. Odholowałem go na bliższy brzeg.

- Nie ruszaj się, zaraz po ciebie wrócę - powiedziałem.

Chłopaka, który został pod wodą, nie było widać. Cud był taki, że nurt sprawił, że przepłynął tuż obok mnie - był bezwładny, głowę miał pod wodą. Kiedy już miałem go złapać, nagle się zanurzył w mętnej wodzie.

Sam już nie wiem, jak go złapałem.

Mężczyźni stanowią 89 proc. ofiar utonięć
Mężczyźni stanowią 89 proc. ofiar utonięć
Źródło: Rządowe Centrum Bezpieczeństwa

Fuks!

Wyciągnąłem go na brzeg, był nieprzytomny, siny na twarzy. Obok tamtego ośmioletniego chłopca rozpocząłem reanimację. Momentalnie się ocknął. Ułożyłem go w pozycji bocznej.

Zaraz potem przy mnie była już dziewczyna tego chłopaka. Wiedzieliśmy, że na karetkę trzeba będzie poczekać - dojazd z Kolna nad tę dziką plażę to co najmniej kilkadziesiąt minut.

Na szczęście stan podtopionego faceta poprawiał się z każdą chwilą. Był jeszcze przez jakiś czas wystraszony, ale po pewnym czasie przeszliśmy na drugą stronę rzeki (wiedziałem, gdzie jest płycizna).

Do teraz myślę o tym, że gdyby nurt nie pchnął tego młodego chłopaka w moją stronę, to już by nie żył. Pod wodą - jak sobie potem wyliczałem - był nieco ponad minutę.

Wpadł do głębokiej wody bez przygotowania, bez powietrza w płucach. Wszystko działo się w miejscu, które doskonale usypia czujność: rzeka jest wąska, nurt niezbyt wartki a dno - do pewnego momentu - równe jak stół.

Ja tamtego dnia miałem szczęście. Tamten chłopak - jeszcze większe.

ODRUCH, KTÓRY ZABIJA

Czyli co się dzieje z organizmem, który nie może oddychać

Mówi dr Piotr Brzeziński, ekspert w zakresie medycyny sądowej Sądu Okręgowego w Łodzi

Odruchy są - z natury - dobre. To one każą nam bezwiednie cofnąć rękę, kiedy dotknie ona czegoś gorącego. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że człowiek nie jest przez naturę zaprogramowany do funkcjonowania w wodzie. Kiedy pływamy, odruchy w założeniu chroniące życie, mogą nas zabić.

Stadia tonięcia - od szoku do sytuacji bez odwrotu
Stadia tonięcia - od szoku do sytuacji bez odwrotu

Dlaczego się topimy? Sekwencja zdarzeń zaczyna się zawsze tak samo - od strachu. Kiedy znajdziemy się w wodzie w sposób nagły, na przykład wypadając z łódki, mamy do czynienia z pierwszą fazą tonięcia. Zimna woda podrażnia zakończenia nerwów. Oddech bardzo przyspiesza, a to zwiększa ryzyko, że zaciągniemy powietrze razem z wodą do płuc.

Po pierwszym oszołomieniu, trwającym od kilku do kilkunastu sekund, zaczyna się walka o przetrwanie. Walka o tyle nierówna, bo musimy zmagać się nie tylko z wodą, strachem i brakiem tlenu, ale też z naszymi odruchami. Po zachłyśnięciu się wodą - będąc na lądzie - po prostu musimy się wykasłać.

Kaszel w czasie pływania paraliżuje koordynację ruchową, niezbędną do utrzymania się na wodzie. Odruchowo chcemy wynurzyć głowę. Pojawia się ruch "wchodzenia po niewidzialnej drabinie". Jednocześnie tonący robi wszystko, żeby nie zaciągnąć do płuc kolejnej porcji wody.

Narastająca panika nakazuje coraz szybsze, nerwowe ruchy kończynami. Zużywamy energię i niezbędny do niej tlen. Tworzy się zamknięte koło, bo im mniej mamy tlenu, tym bardziej jesteśmy spanikowani. Dlatego też osoby przeszkolone, które potrafią opanować niekontrolowane ruchy, mają kilka razy więcej czasu na wyjście z tarapatów.

To, jak długo walczymy, zależy od wielu czynników - determinacji, wysportowania, temperatury wody i tego, ile mieliśmy tlenu w płucach w momencie pojawienia się zagrożenia.

Jeżeli w czasie walki nie uda nam się czegoś złapać albo uspokoić na tyle, żeby zaczerpnąć powietrza, zacznie się trzecia, krytyczna dla zdrowia faza. Niedotleniony organizm tak silnie pobudzi układ oddechowy, że ten wymusi na mięśniach wykonanie wdechu. Stanie się tak niezależnie od tego, jak bardzo będziemy się bronić.

Do układu oddechowego będą aspirowane kolejne dawki wody, które skutecznie zablokują wymianę gazów.

Na czwartym etapie tonięcia zanika czucie i aktywność. Organizm rozpaczliwie, bez świadomości tonącego, walczy o przetrwanie: ręka automatycznie zaciśnie się na każdym obiekcie, który znajdzie się w pobliżu.

Piąty etap jest ostatni. Bez świadomości tonącego, organizm ostatni raz zmusza do pracy układ oddechowy. Potem jest śmierć.

Tak tonie człowiek
Tak tonie człowiek
Źródło: TVN24 Łódź

Cały proces trwa zazwyczaj od kilku do kilkunastu minut. Przerażające jest to, że najbardziej dynamiczna faza tonięcia odbywa się zazwyczaj przy pełnej świadomości tonącego.

KIEDY NIE WIESZ, ŻE MUSISZ WALCZYĆ O ŻYCIE

Czyli dlaczego dzieci toną dużo szybciej niż dorośli.

Mówi dr Grażyna Grabska, specjalizująca się w rehabilitacji medycznej po utonięciach, pracuje w Centrum Zdrowia Dziecka oraz fundacji Akogo Ewy Błaszczyk.

Kto najczęściej tonie i do nas trafia? Są trzy, wyraźne grupy: dzieci, które dopiero nauczyły się biegać i są - niczym małe pieski - ciekawe świata i wszędobylskie. Nie boją się niczego, nie mają świadomości, że może im stać się coś złego. Pamiętam przypadek chłopczyka, który był ciekawy tego, co jest w beczce na deszczówkę. Rodzice go znaleźli, kiedy było już za późno.

Druga grupa - też dzieci. Późny wiek przedszkolny, początek szkoły podstawowej. Rodzice takich dzieci wychodzą z założenia, że to nie są już maluchy. Sześcio-, ośmiolatkowie mają więcej swobody, ale też więcej szalonych pomysłów. Ciągle nie mają wiedzy, że zabawa może skończyć się tragedią. Często są już po pierwszych naukach pływania. Nikt ich jednak nie uczy, co zrobić, kiedy nagle zachłysną się wodą. Nie mają zakodowane, że kiedy porywa cię nurt, to z nim nie wygrasz - zamiast tego musisz się mu poddać i za chwilę - bez utraty energii - będzie można wyjść na brzeg.

Trzecia grupa - nastolatkowie na progu dorosłości. Alkohol, popisy, przecenianie swoich umiejętności i brak wyobraźni robią swoje.

Dwie pierwsze grupy nie mają najmniejszych szans, jeżeli znajdą się w wodzie i błyskawicznie ktoś nie przybędzie z pomocą. Znam przypadek dwuletniej dziewczynki, która utopiła się w baseniku, w którym nie było więcej niż 20 centymetrów wody. Wpadła twarzą w wodę. Krtań się zacisnęła, do płuc napływała woda. Wystarczyło, że podniosłaby główkę na rękach.

A wiedzą państwo, co by się stało, gdyby w identycznej sytuacji był noworodek? Nic złego. Rodzimy się z umiejętnością pływania i unikania oddechu pod powierzchnią wody. Gdybyśmy wprowadzili program masowej nauki u malutkich dzieci, to odsetek późniejszych tragedii związanych z utonięciem byłby znikomy.

Jest o co walczyć: w swojej wieloletniej praktyce znam tylko jeden przypadek dziecka po niedotlenieniu mózgu na skutek tonięcia, które odzyskało samodzielność. Kiedy miał kilkanaście lat, pojechał do Czech na kolonie. Razem z innymi dziećmi kąpał się w basenie. Zanim ktokolwiek dostrzegł zagrożenie, chłopiec był już nieprzytomny. Jego szczęście polegało na tym, że od razu zajęła się nim pielęgniarka, która wiedziała, jak przeprowadzić reanimację i jak najszybciej "zrestartować" krążenie i układ oddechowy.

I chociaż chłopak mógł liczyć na natychmiastową pomoc, w jego mózgu były liczne ogniska zniszczeń spowodowanych niedotlenieniem. Chociaż dzisiaj jest w pełni sprawny - chodzi, widzi, słyszy, załatwia swoje potrzeby - to jego zdolności intelektualne zatrzymały się na poziomie dziesięciolatka. A przecież - jak mówili rodzice - przed wypadkiem to był przebojowy, rezolutny i błyskotliwy chłopiec.

W zdecydowanej większości przypadków walka ze skutkami niedotlenienia mózgu to żmudna, ciężka praca. Efekty przychodzą po latach i nie są spektakularne. Trzeba cieszyć się najmniejszym krokiem w stronę świadomości, bo o każdy krok jest cholernie trudno.

RATUJ TAK, ŻEBYŚ SAM NIE POTRZEBOWAŁ POMOCY

Czyli dlaczego do tonącego nigdy nie wolno podpływać

Opowiada Adam Choromański, instruktor ratownictwa WOPR Warszawa

Był w internecie taki film - z kamery przemysłowej zainstalowanej na basenie. Zadaniem oglądającego było wypatrzenie w tłumie osoby, która tonie. Fajny eksperyment, pokazujący, jak ekstremalnie trudne to zadanie.

Jest kilka objawów tego, że ktoś wpadł w tarapaty: przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na gest wspinania się po niewidzialnej drabinie. Charakterystyczne jest też to, że nerwowo łapie oddech. Są też inne: płynięcie w miejscu czy nerwowe, nieudolne próby przewrócenia się na plecy.

Ale nie będę kłamał: żółtodziób nie zwróci uwagi na nawet najbardziej charakterystyczne objawy tonięcia. Mieliśmy kiedyś młodego ratownika - sprawny fizycznie, świetnie pływający i bystry chłopak - który za nic nie potrafił wypatrzeć zagrożenia. To są niuanse.

Zazwyczaj obserwujemy drugi etap tonięcia - czyli rozpaczliwą walkę o to, żeby zaczerpnąć powietrza. Jeżeli na czas nie zareagujemy, tonący przestanie walczyć i stanie się ledwo widoczny dla innych, po chwili pójdzie na dno i umrze.

Swoim podopiecznym zawsze powtarzam, że tonący jest dla każdego śmiertelnym zagrożeniem. Kojarzycie powiedzenie, że tonący chwyta się brzytwy? Tak właśnie jest. Zdesperowany człowiek zrobi wszystko, żeby zaczerpnąć powietrza. Jak do niego podpłyniesz, to on po tobie będzie się wspinał jak po drabinie. Nie puści cię.

Dlatego naszych ratowników uczymy, żeby zawsze korzystać ze sprzętu - kół ratowniczych, lin. Kontakt bezpośredni jest możliwy tylko w ostateczności - trzeba wtedy podpłynąć od tyłu tonącego - tak, żeby nie mógł cię złapać i zatopić.

A jeżeli musisz podpłynąć i tonący złapie cię żelaznym uściskiem i nie chce puścić? Nurkuj. To jedyny sposób, żebyś mógł się oswobodzić i mógł od nowa walczyć o życie tamtego człowieka - i swoje też.

To, o czym mówię to jednak - podkreślam - rady tylko dla wyszkolonych ratowników. Reszta musi się trzymać zasady RTRD (z ang. reach, throw, row, don’t go- - sięgnij, rzuć, wiosłuj, nie zbliżaj się).

Zaczynamy od reach - czyli korzystamy z kija, belki, drutu, sznurka - czegokolwiek, co można podać tonącemu i pomóc mu dotrzeć do brzegu.

Jeżeli nie możemy tego zrobić, musimy kupić czas tonącemu - czyli rzucić mu coś, na czym mógłby się wesprzeć czekając na pomoc - na przykład kamizelkę ratowniczą, piłkę albo koło dmuchane. Cokolwiek, co utrzymałoby osobę w tarapatach na powierzchni.

Row - wiosłowanie, znaczy tyle, że jeżeli nie możemy pomóc z brzegu, to powinniśmy podpłynąć - rowerem wodnym czy łódką. Kajakiem też, ale tylko na odległość wioseł - które możemy podać.

Don’t go - jest jasnym sygnałem - jeżeli nie umiesz pomagać, to nie pomożesz. Możesz za to sam utonąć. I to nie jest straszenie na wyrost! Niedawno wyciągałem z wody trzy osoby, które wzajemnie się podtapiały: to było dwóch ośmiolatków i matka jednego z nich. Wszyscy zginęliby w wodzie, która nawet nie miała 160 centymetrów głębokości.

Jak to się stało? Chłopiec się zachłysnął wodą w czasie zabawy. Jego kolega chciał mu pomóc - ten pierwszy w strachu podtopił drugiego. Tarapaty dzieciaków zauważyła matka jednego z nich, która wbiegła do wody. Pewnie myślała, że po prostu ich postawi na nogi. Bardzo się myliła i nie doceniła siły paniki.

Chłopcy chwycili ją, ściągnęli pod wodę. Sytuacja była krytyczna, a przecież wystarczyło, żeby wszyscy się uspokoili i spróbowali nogą złapać dno!

Ostatecznie ich ściągnąłem na płytszą wodę - kiedy złapali trochę powietrza, to pierwotne instynkty walki o przetrwanie się wyciszyły. Dopiero wtedy wrócili do siebie - i już nie stanowili dla siebie śmiertelnego zagrożenia…

A co, jeśli musimy ratować kogoś, kto stracił przytomność pod wodą? Pierwsza zasada jest taka - zadbaj o swoje bezpieczeństwo. Potem wezwij pomoc - najlepiej imiennie wskaż kogoś z gapiów, żeby zadzwonił na 112. Dyspozytor musi wiedzieć, czy poszkodowany oddycha. Sprawdź to! Odchyl głowę nieprzytomnego do tyłu, sprawdź, czy w ustach nie ma niczego, co blokowałoby możliwość oddychania.

Zobacz, czy klatka piersiowa się rusza. Oddechy muszą być przynajmniej dwa. Ponieważ jest pandemia, Europejska Rada Resuscytacji od marca tego roku nie rekomenduje wykonywania oddechów ratowniczych. Jeżeli jednak ratujemy osobę nam bliską, to zacznijmy od zrobienia pięciu wdechów ratowniczych - są one bezcenne w walce o życie podtopionej osoby - mogą odblokować układ oddechowy.

Potem robimy resuscytację, czyli masaż serca. Naciskając na klatkę, wymuszamy ruch krwi w organizmie - część jest jeszcze natleniona, dlatego tlen może być dostarczony do kluczowych narządów - przede wszystkim do mózgu. Kupujemy czas - bezcenny dla przyszłości nieprzytomnego.

szkolenia
Jak udzielić pierwszej pomocy?
Źródło: TVN24 Łódź

Skąd tyle apeli, żeby nie wchodzić do wody po alkoholu? Jeżeli w tarapatach może znaleźć się wysportowany, dobrze pływający człowiek, to jak ma sobie poradzić pijany, który nie może skoordynować ruchów? Chaos w jego ruchach powoduje, że okres walki przed utonięciem znacznie się skraca - czyli szansa, że go wypatrzymy, zanim zniknie pod wodą, też dramatycznie spada.

Jak masz promile i zaczniesz się topić to - po pierwsze - sam się nie wyratujesz. Po drugie - szanse, że ktoś ci pomoże, są mocno ograniczone. Jeżeli nie chcesz umrzeć, to zapamiętaj: do wody wchodź tylko na trzeźwo.

Jesli widzisz kogoś, kto pił i ciągnie go w stronę wody – powstrzymaj go.

Chcesz wypożyczyć rower wodny? Kajak? A może łódkę? Pokaż najpierw kartę pływacką - czyli dowód, że umiesz pływać. Inaczej o wypożyczeniu możesz zapomnieć. Tak samo jak o wypływaniu poza kolorowe bojki na strzeżonej plaży, za którymi głębokość jest już niebezpieczna dla słabo pływających.    Takie były realia w Polsce do późnych lat 90.     - Karta pływacka to odpowiednik prawa jazdy. Jest dowodem na to, że dana osoba potrafi pływać. Czyli w sytuacji awaryjnej będzie w stanie - chociaż przez pewien czas - skutecznie zadbać o swoje bezpieczeństwo - mówi Adam Choromański, instruktor ratownictwa WOPR Warszawa.    Karty pływackie dalej są wydawane przez WOPR. Ale od jakiegoś czasu mają znaczenie tylko symbolicznie.    - Potrzebuje jej tylko osoba, która chciałaby być ratownikiem WOPR. Pod koniec ubiegłego wieku sprzęt wodny można wypożyczać bez żadnych uprawnień. Wystarczy pokazać dowód osobisty i zapłacić - mówi Choromański.    Przyznaje, że ratownicy z pewnym sentymentem wspominają wcześniejszy system:    - Jak ktoś wypływał kajakiem, to mieliśmy pewność, że da sobie radę, jeżeli wywróci go do góry dnem. Teraz zapanowała niepewność - przyznaje.     Rozmówca tvn24.pl mówi jednak, że przywrócenie dawnego statusu nie jest remedium na problem utonięć.    - Kiedyś statystycznie było ich znacznie więcej, niż jest obecnie. Nie da się jednak ukryć, że wymuszanie posiadanie pewnych umiejętności przed rzuceniem się na głęboką wodę wydaje się po prostu logiczne. Tak się jednak stało, że komercja - w tym zakresie - pokonała bezpieczeństwo - kończy rozmówca tvn24.pl.   
KARTA PŁYWACKA - JAK KOMERCJA POKONAŁA BEZPIECZEŃSTWO 

BEZSILNOŚĆ

Historia dwudziestodwuletniego Dawida, ratownika.

Opowiada on sam

Poczucie wstydu. To najczęściej widać na twarzach ludzi, których wyciągamy z opresji. Jeżeli są w dobrym stanie, chcą jak najszybciej się ubrać i zniknąć z plaży. Mają przekonanie, że zrobili coś złego, wygłupili się.

Dobrze znam to uczucie - sam się kiedyś topiłem. Żadna spektakularna akcja, chociaż zapamiętałem każdą sekundę: przy plaży nad jeziorem Święcajty na Mazurach były zatopione betonowe bele - żeby łatwo można było wodować tam rowery wodne. Ze starszym o pięć lat bratem bawiliśmy się tak, że po tym śliskim od mułu betonie chodziliśmy w głąb jeziora.

Miałem wtedy dziesięć lat, umiałem już pływać. Miałem jednak problem, żeby na większej głębokości podskoczyć do lustra wody i przejść do płynięcia.

Chociaż Arek, brat, był sporo wyższy, to wcześniej odbił się od dna i pływał wokół mnie. Ja zrobiłem jeszcze kilka kroków. Kiedy woda sięgała mi do brody, nogi nagle ześlizgnęły się kilka centymetrów niżej. Woda wpadła mi do buzi. Nie chciałem przyznać się bratu, że coś jest nie tak, więc zamiast wołać "pomocy" roześmiałem się.

On myślał, że wszystko jest w porządku, a ja po sekundzie już nie mogłem się odezwać. Stałem na palcach i byłem zbyt sparaliżowany strachem, żeby zrobić cokolwiek.

Nie mam bladego pojęcia, ile to trwało. Może kilkadziesiąt sekund? Dla mnie - całe wieki. Widziałem ludzi bawiących się obok nie – śmiali się, krzyczeli. Obok - zupełnie nieświadomy - pływał mój starszy brat. A ja bezradnie czekałem na to, co stanie się dalej.

W końcu Arek podpłynął od tyłu i pomógł mi zrobić krok w stronę plaży. Cały koszmar się skończył - odzyskałem kontrolę nad sytuacją. Długo nikomu się nie przyznawałem, przez co przeszedłem. Chyba się wstydziłem, że w tak głupi sposób wpadłem w tarapaty.

Zrozumiałem wtedy, że tragedię od beztroski nad wodą dzieli kilka centymetrów.

Brak tej wiedzy jest chyba głównym problemem z ludźmi nad wodą - możesz im tysiące razy uświadamiać, co może im się stać. Tłumaczyć, opisywać mechanizmy, nagrywać filmy ostrzegawcze.

Ale dopiero jak się sami sparzą, zrozumieją, że to nie zabawa. Pół biedy, kiedy zagrożone jest życie kogoś, kto sam na siebie ściągnął niebezpieczeństwo. Za głupotę się płaci, czasem nawet życiem.

Ale często sytuacja jest bardziej skomplikowana - jak wpadniemy w tarapaty, to narażamy życie innych, którzy będą chcieli nam pomóc. Jeżeli woleliśmy mieć ładną opaleniznę i siedzieliśmy na kapoku, zamiast mieć go na sobie, to organizator spływu do wody wskoczy za nami - bo to on prawnie odpowiada za bezpieczeństwo w czasie imprezy. Wszyscy wiemy, jak to może się skończyć i jak często się kończy.

Są tacy ratownicy, którym kończy się cierpliwość. Kolega niedawno w nieparlamentarnych słowach skomentował zachowanie ojca, który wchodził do głębokiej wody z małym dzieckiem. Trzymał je na jednej ręce, w drugiej miał dmuchany materacyk. Co by się stało, gdyby stracił równowagę?

A pijani? W ogóle szkoda gadać. Ludzie już przestali po piwie wsiadać na rower, kiedy wracają z baru. Nie, nie boją się, że stracą równowagę i przejedzie po nich tir. Boją się utraty prawa jazdy. Do wody wchodzą, bo nikt im dokumentów nie zabierze. Nie stracą nic materialnego, mandatu też nie dostaną.

Myśl, że stracą życie jest dla nich zbyt abstrakcyjna.

Dopiero po pięciu minutach tracimy przytomność, po siedmiu - serce przestaje bić:

Statystyki utonięć w Polsce w poprzednich latach
Statystyki utonięć w Polsce w poprzednich latach
Źródło: RCB
Jak bezpiecznie wypoczywać nad wodą?
Jak bezpiecznie wypoczywać nad wodą?
Źródło: PAP
Czytaj także: