To był ciężki kawałek chleba, ale z niezwykłą satysfakcją, naprawdę z ogromną satysfakcją, że możesz pomóc drugiemu człowiekowi, który jest w ogromnej potrzebie. Bo nie mówimy tutaj o tym, że ktoś nie ma kromki chleba, ale po prostu jej życie jest zagrożone - mówił nadkomisarz Krzysztof Funkiendorf, dowódca kontyngentu polskiej policji do pomocy humanitarnej w Ukrainie. W TVN24 funkcjonariusz opowiadał o tym, jak rozminowywano tereny w okolicach Kijowa. Przekazał, że "każdy uczestnik misji" był "ochotnikiem", ale jednocześnie osobą z odpowiednią wiedzą i stażem pracy.
Nadkomisarz Krzysztof Funkiendorf, dowódca kontyngentu policyjnego z Polski do pomocy humanitarnej w Ukrainie, mówił w TVN24 o misji, jaką miała grupa. Jak przekazał, "kontyngent wyruszył 2 października, celem było rozminowanie terytorium dookoła Kijowa". - Pojechało nas 98 (osób - red.). Kontyngent był powołany na wniosek ministra spraw wewnętrznych i administracji pana (Mariusza) Kamińskiego - poinformował.
Dowódca kontyngentu: to był ciężki kawałek chleba
Funkcjonariusz wskazywał, że wszyscy członkowie grupy to "ludzie, którzy byli wyselekcjonowani, którzy mają odpowiedni staż pracy". - Tak jak sama nazwa mówi, rozminowanie to nie jest zabawa - argumentował.
Przekazał, że policjanci w trakcie swoich działań rozminowywali między innymi lotnisko Kijów-Czajka czy las, w którym po rozpoczęciu inwazji stacjonowało około 6,5 tys. Rosjan. - 23 (lutego - red.) zakończyliśmy misję, wróciliśmy do Polski - poinformował.
Jak przyznał, "to był ciężki kawałek chleba". - Ale z niezwykłą satysfakcją, naprawdę z ogromną satysfakcją, że możesz pomóc drugiemu człowiekowi, który jest w ogromnej potrzebie. Bo nie mówimy tutaj o tym, że ktoś nie ma kromki chleba, ale po prostu jej życie jest zagrożone - zaznaczył.
Policjanci z Polski rozminowywali Ukrainę. "Każdy uczestnik misji to ochotnik"
Nadkomisarz Funkiendorf był też pytany, jak policjanci odnaleźli się w warunkach wojennych. - Trzeba zaznaczyć, że każdy uczestnik misji to ochotnik. Osoby, które się zgłosiły z własnej, nieprzymuszonej woli. Wszyscy byli świadomi, po co jadą i co będą robili. Każdy miał przydzielone zadania i każdy zajmował się tym, czym powinien - powiedział.
Wyjaśniał, że podobne działania są wykonywane przez policjantów w Polsce, ale bez wojennej otoczki. Przekazał, że w czasie ich działań pod Kijowem spadały rosyjskie pociski. - Po prostu trzeba być czujnym. (...) Mieliśmy 130 alarmów przeciwlotniczych i po prostu trzeba było na te alarmy zareagować, przerwać prace, zejść do schronu i przeczekać czas (alarmów - red.) i wrócić do pracy - dodał dowódca kontyngentu.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: policja.pl