Spółka zastępuje spółkę, a handel dopalaczami - pomimo policyjnych nalotów i zakazów - kwitnie. W Łodzi w jednym z otwartych ostatnio punktów pojawił się automat, który wygląda jak taki do kupna napojów, ale kupić w nim można woreczki w niedozwolonymi substancjami, reklamowane jako "talizmany". ("Fakty" TVN)
Sklep w Łodzi działa dopiero od kilkunastu dni i już raz pracownice Państwowej Inspekcji Sanitarnej w asyście policji zabezpieczyły kilkadziesiąt torebeczek z dopalaczami i zakazały dalszej sprzedaży. W piątek pojawiły się tutaj ponownie, bo "Faktom" TVN udało się kupić dopalacze z nowej dostawy.
W punkcie nikomu nie przeszkadza plomba na urządzeniu. Nikt nie przyznaje się do obsługi automatu. - Ja tutaj czekam na malarza - powiedział mężczyzna przebywający w pomieszczeniu. Na komputerze na biurku pracownika spółki znajduje się za to kartka (pisownia oryginalna): "Nie ma szefa. Nie wiem kiedy będzie. Nie mam nr. telefonu!!!".
Szef spółki jest nieuchwytny, z reporterką "Faktów" TVN spotkał się za to właściciel lokalu, który miejsce na "sklep" podnajmuje. - Ja mam upoważnienie, jakby pani się zagłębiła, tamtej firmy, że w razie kontroli mam udostępniać - powiedział mężczyzna. - Jest notarialnie to wszystko spisane.
Grzywny nie zniechęcają
Urszula Jędraszczyk z Państwowego Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego wyjaśniła, że problem w walce z dopalaczami polega na tym, że przy każdej kontroli inspektorzy mają do czynienia z inną spółką zajmującą się handlem. - To jest za każdym razem inna spółka, ale te same nazwiska - wyjaśniła.
- Wysokie grzywny mimo wszystko przy profitach, jakie czerpią osoby handlujące takimi środkami, nie są na tyle dotkliwe, żeby ich skutecznie zniechęcić - powiedziała mł. insp. Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Autor: pk/tr / Źródło: "Fakty" TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN