Skrzynia jest wielkości pudełka na buty. Co byś do niej włożył, gdybyś chciał opowiedzieć innym o swoim życiu? Gdybyś wiedział, że jutro możesz się nie obudzić?
Przypominamy tekst opublikowany w kwietniu 2023 roku.
Ona włożyła testament, dwa zdjęcia, kilka broszur i, dla niej najważniejsze, około 300 prac plastycznych. Niektóre musiała przyciąć, bo nie mieściły się do pięćdziesięciocentymetrowego pudełka.
Ci, którzy po latach znaleźli je zakopane w ziemi na warszawskim Muranowie, na terenie dawnego getta, dziwili się: jak to możliwe, że prace się nie zniszczyły? Później płakali, bo na obrazach zobaczyli swoich przyjaciół. Czasem zamyślonych, czasem uśmiechniętych. Przez chwilę znów żywych.
Kim byli ludzie z portretów? Kim były te dzieci? Kto je namalował? Kto włożył prace do skrzynki numer cztery? Co tam jeszcze było? Czy artystka sama wybrała właśnie "te" obrazy? I czy dziś do tej metalowej skrzynki włożyłaby to samo?
Wtedy napisała: "Muszę zginąć, ale swoje już zrobiłam".
Gela Seksztajn. Artystka z warszawskiego getta.
O tym, kim była, dowiedzieliśmy się z dwóch stron testamentu i krótkiej noty biograficznej, które wyjęto ze skrzyni. O tym, w jakich czasach żyła, opowiedzą nam jej dzieła. Najpewniej taki był plan.
Zobaczmy, co było w zakopanej głęboko w ziemi skrzyni numer cztery. Zobaczmy jej obrazy.
"Raczej zginę, niż będę żyła"
"Cóż mogę powiedzieć w takiej chwili i czego żądać? Stojąc na granicy życia i śmierci, będąc przekonaną, że raczej zginę, niż będę żyła, chcę się pożegnać".
Te słowa możemy przeczytać na zniszczonej, pożółkłej kartce. Znaleziono ją właśnie w skrzynce numer cztery 18 września 1946 roku na ulicy Nowolipki 68.
Niegdyś uczyły się tam dzieci, ale kiedy wykopywano Archiwum Ringelbluma, zostało już tylko gruzowisko.
Emanuel Ringelblum był historykiem, ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmował się dziejami warszawskich Żydów. To on w czasie wojny zainicjował powstanie grupy Oneg Szabat, która miała dokumentować życie i zagładę getta warszawskiego. Co gromadzono? Wszystko. Oficjalne rozporządzenia, dokumenty, fotografie, ale też bilety tramwajowe czy papierki po cukierkach.
Plan był taki: wszystko ukryjemy. Przy archiwum pracowało wiele osób, w tym mąż Geli. O tym, gdzie je zakopano, wiedziało kilka. Przeżyła jedna. Cud!
Pierwszą cześć ukryto właśnie w piwnicy szkoły na Nowolipkach 68 już na przełomie lipca i sierpnia 1942 roku, podczas tak zwanej wielkiej akcji, czyli masowej wywózki blisko 300 tysięcy więźniów getta warszawskiego do obozu zagłady w Treblince. Na drugą część natrafiono przypadkowo podczas prac budowlanych w 1950 roku. Trzeciej nigdy nie odnaleziono. - A może nigdy nie powstała - zastanawiają się historycy.
Nas interesuje ta pierwsza.
Miała 11 lat, kiedy się usamodzielniła
Kiedy znaleziono skrzynię, Gela, gdyby przeżyła powstanie w getcie, miałaby 39 lat. Zginęła prawdopodobnie cztery lata wcześniej, choć do dziś nie wiemy, czy w getcie, czy też w jednym z obozów koncentracyjnych. Czy była z nią wtedy dwuletnia córeczka?
Zobaczmy najpierw pierwszy dokument ze skrzyni, testament.
Malarka, jak czytamy w nocie biograficznej ukrytej w skrzyni, urodziła się w 1907 roku w Warszawie. Ojciec co prawda wpisał w miejscu urodzenia Łosice, ale to nieprawda - tłumaczy nam, bo przecież do nas pisze, Gela.
Jej ojciec był szewcem, matka wywodziła się z elity. "Z powodu kalectwa miała jedną rękę sparaliżowaną, musiała poślubić mego ojca. Nie miała dobrego życia i młodo umarła" - tłumaczy.
Gela, kiedy mama odeszła, miała 11 lat i, jak pisze, wtedy się usamodzielniła. W 1924 roku ukończyła szkolę podstawową pod patronatem CISZO [Centrale Idysze Szul Organizacje] na ulicy Nowolipki 68, właśnie tę, w której gruzach znaleziono jej prace. Wróćmy tam na chwilę.
"We wzroku te same myśli"
Przy poszukiwaniach skrzynek po wojnie był obecny Michał Borwicz, polski poeta, prozaik, publicysta pochodzenia żydowskiego. Stał obok Hersza Wassera, który jako jedyny z trójki ocalałych członków Oneg Szabat wiedział o miejscu ukrycia archiwum. Pamięta te spojrzenia.
Wszystko skrupulatnie zrelacjonował: "Obecny przy pracach kol. Wasser był kiedyś przy ukrywaniu skrzynek. Wtedy jednak wchodziło się tam inaczej, to niweczy orientację. Po 'podstemplowaniu' stropu, zaczęło się rozkopywanie: wiedzieliśmy, że poszukiwane archiwum może się znajdować metr pod dolną powierzchnią. Łopaty wyrzucają jeden decymetr ziemi po drugim. Stoimy - pracownicy Komisji Historycznej - Wulf, Blumental, Wasser i ja, patrzymy na siebie, i tylko we wzroku odgadujemy wzajemnie te same myśli: czy w ogóle…? Nagle - łopata napotyka na 'coś twardego'. Po pewnym czasie ukazuje się pierwsza metalowa skrzynka. Potem już warstwami: osiem. W drugiej komorze - dwie dalsze… Momentowi wykrycia podziemnego archiwum towarzyszył skurcz głębokiego wzruszenia".
Skrzynek było dziesięć. Wszystkie zostały przewiezione do budynku Centralnego Komitetu Żydów w Polsce przy Siennej 60. Radość trwała krótko. Mąż Geli, który zakopywał skrzynki, oraz jego pomocnicy najwyraźniej nie mieli czasu na odpowiednie zabezpieczenie. Do środka dostała się woda.
Jak opisywał Michał Borwicz: "Potworzyły się niebezpieczne grzyby. Pliki cennych papierów powiększyły - wskutek wilgoci - swoją objętość, napęczniały. Toteż leżą ciasno przy sobie i przylegają bardzo ściśle do metalowych ścianek. W rezultacie - na pierwszy rzut oka może się wydać, że skrzynkę wypełnia mokra i elastyczna masa".
I dodał: "Żeby jej nie uszkodzić przy wyjmowaniu, rozpruwa się blachę. I teraz każdy tych tysięcy świstków trzeba przemyślnie od pozostałych odklejać, potem rozkładać na odpowiednich bibułach, a bibuły zmieniać. Cieniutki papier - bo takiego bardzo często do zachowanych aktów i rękopisów używano - moknących od czterech lat, rozdziera się przy najdelikatniejszym wstrząsie. W miarę postępu robót, podłogi, stoły i półki dużej sali (zamienionej na konserwatorską pracownię) nakrywają się żyworostami obandażowanych filtracyjną bibułą książek, arkuszy, strzępów. Rzeczy te poddawane są operacjom i diecie, przechodzą okres rekonwalescencji i powoli wracają do pierwotnej postaci".
Pracownicy CKŻP wyjmują dokumenty, jeden po drugim. Nagle natrafiają na skrzynkę niemal w całości wypełnioną rysunkami. Ich stan, jak opisał Borwicz, był "nadspodziewanie dobry".
To prace Geli. Ponad 300 kartek. Zobaczmy kilka.
Gela napisała w testamencie: "Od dzieciństwa wykazywałam zdolności do malowania. Pracowałam, gdzie się dało, by mieć co jeść. Skończyłam gimnazjum, kursy krawieckie z wyróżnieniem. Interesowało mnie tylko malarstwo. Mój talent odkrył I. J. Singer. Zainteresowano się mną. Przez Jonasa Turkowa poznałam rzeźbiarza Kunę19. Przez Szaloma Rakusena otrzymałam miesięczne stypendium fundowane przez polskie Ministerstwo Nauki i Religii. Pojechałam do Krakowa, gdzie uczyłam się w Akademii Sztuk Pięknych u profesora. Na utrzymanie zarabiałam pracując jako retuszerka fotografii i fotosów. W marcu 1937 roku wróciłam do Warszawy, głodowałam i pracowałam".
Gela, jak opisuje doktor Magdalena Tarnowska, która pracowała nad zbiorami prac młodej malarki w archiwum, należała do grona artystów, literatów, dziennikarzy, muzyków, działaczy społecznych, którzy tworzyli barwne środowisko żydowskiej kultury w międzywojennej Polsce.
Związana z Warszawą, najbliżej ze Związkiem Literatów i Dziennikarzy Żydowskich, była stałą bywalczynią ich siedziby przy ulicy Tłomackie 13. To tam poznał ją, jak pisze doktor Tarnowska, w 1935 roku Józef Sandel, historyk sztuki.
"Jak gdyby nagle zmartwychwstały wszystkie postaci"
To właśnie Sandel przybył na Sienną, gdzie po wykopaniu skrzynek, na podłodze, ułożono prace artystki. 300 kartek.
Wspominał to tak: "Spoglądając na owe suszące się na podłodze obrazy, wydawało mi się, że jak gdyby nagle zmartwychwstały wszystkie postaci, które ongiś przewijały się przez Tłomackie 13, i wszystkie te figurki dzieci żydowskich utrwalone przez artystkę w dziesiątkach akwarel. Oczyma pamięci ujrzałem też ją samą, Gelę Seksztajn, jak jako młode dziewczątko płochliwie spoglądała do lokalu literatów żydowskich, oczyma szukając kogoś, a potem przypomniałem ją sobie taką, jaką widziałem ją kilkakrotnie odwiedzając artystkę w jej domu".
Te same prace, kilkadziesiąt lat później, obejrzy rodzina Geli, w tym 11-latek. Mogą je zobaczyć w Warszawie, bo w odpowiednim czasie brat malarki wyjechał ze stolicy.
Chłopiec wybiegł z pokoju z płaczem, bo, jak czytam w książce Moniki Libickiej "Gela. Skarb z Archiwum Ringelbluma", zdał sobie sprawę, że wszyscy ludzie z rysunków zginęli.
Józef Sandel napisał ponownie o Geli w 1948 roku w "Naszym Słowie", gdzie opisał okoliczności spotkania z artystką: "Przedstawił mi ją pewnego razu w r. 1935 Szymon Horończyk na ulicy Tłomackie. Zapoznajcie się, powiedział, urodzona żydowska malarka. Widziałem ją już przed tym raz jeden, gdy po raz pierwszy przyszła do Związku Literatów Żydowskich w poszukiwaniu jakiegoś pisarza. Była dzieckiem robotniczym [...]. Malować było jej jedynym pragnieniem. [...] Rozwój jej artystycznych zdolności był stale hamowany przez ciężkie warunki życiowe, ale nigdy nie traciła nadziei, że osiągnie ostatecznie swój cel".
A jak wyglądała? Zobaczmy jej zdjęcie, które zachowało się w archiwum. Nie boi się aparatu. Pozuje, patrzy nam w oczy. Uśmiechnięta. Ma ciemne włosy i brązowe oczy.
"Była osobą obdarzoną silnym charakterem, umiejącą walczyć z przeciwnościami, których nie skąpił jej los. Miłość do malarstwa i wiara we własne siły prowadziły ją przez całe życie" - pisze o niej doktor Tarnowska.
Na ręce, którą podpiera podbródek, widzimy pierścionek. Może zaręczynowy? Może dostała go od swojego męża Izraela Lichtensztejna?
Kochała rysować dzieci
Izrael Lichtensztajn to polsko-żydowski pedagog, działacz społeczny i publicysta, w czasie okupacji niemieckiej współpracownik organizacji Oneg Szabat.
Wzięli ślub w 1938 roku. Mieszkali na Okopowej 29/23. Ona pracowała w szkołach żydowskich. Uczyła dzieci rysunku i prac ręcznych. Wspólnie z mężem dwukrotnie prowadzili kolonie dla dzieci w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Gela rysowała tam martwe natury, pejzaże i oczywiście dzieci.
Niemal na wszystkich rysunkach siedzą. Pewnie nie mogły ustać w miejscu!
"10 lat pracy - zbierałam, darłam i znów pracowałam. Przygotowywałam się do wystawienia moich obrazów, a przede wszystkim do wystawy moich portretów dziecka żydowskiego. Teraz ratuję, co się da i ile wystarczy miejsca" - napisała w swoim testamencie.
Zobaczmy portret, który mógłby być częścią tej wystawy.
Obok zdjęć dzieci, wśród zbiorów Archiwum Ringelbluma, zobaczymy też zdjęcie Geli z córką.
Dziewczynka - Margolit, urodziła się 4 listopada 1940 roku. Niecałe dwa tygodnie po jej narodzinach bramy getta zostały zamknięte.
Doktor Tarnowska pisze: "Dla Geli i Izraela, pedagogów z zamiłowania, narodziny córki z pewnością stanowiły dodatkowy impuls do kontynuowania pracy z najmłodszymi członkami społeczności żydowskiej. Na skutek zamknięcia szkół, w grudniu 1939 roku, kilkadziesiąt tysięcy dzieci zostało pozbawionych opieki i możliwości edukacji. Problem ten był tym bardziej dotkliwy, że sieroty i dzieci pochodzące z najuboższych, głodujących rodzin, bez pomocy instytucji dobroczynnych, były skazane na tułanie się po ulicach getta, żebranie, a w rezultacie na śmierć".
Dziewczynka nie dożyła najpewniej trzecich urodzin.
Gela: "Nie proszę o pochwały, lecz tylko o zachowanie pamięci o mnie i o mojej córeczce. Ta zdolna dziewczynka nazywa się Margolit Lichtensztejn i w wieku 20 miesięcy wykazuje malarskie zdolności. Jest to dziewczynka żydowska, mówi pięknym językiem jidysz i jest doskonale rozwinięta, duchowo i fizycznie".
Getto
Cierpienia nie potrafiła namalować, nie napisała też o nim w testamencie. "Ja nie potrafię przekazać detali dotyczących naszego strasznego losu, wielkiej tragedii naszego narodu. Zostawiam to moim kolegom, żydowskim pisarzom" - pisała Gela.
Wraz z mężem jeszcze kilka razy zmieniali mieszkanie. W getcie próbowali żyć jak dawniej, poświęcali się edukacji. Izrael wciąż działał w Oneg Szabat, ale też pomagał w szkole. Należał do kierownictwa kuchni w placówce przy Nowolipkach 68.
Gela z kolei uczyła tam rysunków, przygotowywała wystawy prac uczniów, robiła kostiumy i dekoracje do przedstawień, między innymi do "Pór roku" wystawionych w Teatrze Femina w maju 1942 roku. Doceniano jej zaangażowanie. W 1942 roku otrzymała nagrodę od przewodniczącego Judenratu Adama Czerniakowa. Starała się też rysować: przyjaciół, rodzinę, uczniów, pracowników szkoły. W skrzynce zachowały się te obrazy.
22 lipca 1942 roku rozpoczęto deportację mieszkańców getta do obozu zagłady w Treblince. Zamordowano około 300 tysięcy ludzi.
Gela i jej rodzina przetrwali to. Wiemy o tym z relacji Beli (Wandy) Elster: "Czekała w skrytce urządzonej na terenie szkoły przy Nowolipki 68: "Rozlokowaliśmy się w wąskim korytarzyku, skurczeni, nasłuchując z biciem serca odgłosów, spływającej przez rury wodociągowe, wody. Z nami siedzieli Lichtensztajn z żoną i małym dzieckiem. Naraz dał się słyszeć znany stukot butów, głosy Niemców. Zamarliśmy. (…) Baliśmy się, że dziecko Lichtensztajnów zbudzone hałasem, zacznie płakać. Liczyliśmy minuty ściskając w dłoniach noże i siekiery. Nagle ni stąd ni zowąd rozległy się tony walca. Oniemieliśmy ze zdumienia. W opuszczonej szkole stał fortepian, na którym Niemcy, zauważywszy go, zaczęli grać. Pewni, że nikogo nie ma, poszli dalej… W kryjówce tej siedzieliśmy kilka dni. Pierwszy odwiedził nas Ringelblum i przyniósł wiadomości ze świata i przebiegu akcji na Miłej".
Chciała żyć
W archiwum znajdujemy jeszcze jeden trop z jej życia. To list z 22 września 1942 roku do Hirszela, jednego z kierowników szopu Bernharda Hallmanna, z prośbą o przyznanie jej przydziału w szopie: "Jestem bodaj jedyną malarką spośród wszystkich żydowskich malarzy i w ogóle żydowskich artystów, żydowskich twórców - ludzi sztuki, których już z nami nie ma. Sądzę, że naród żydowski w przyszłości nie powinien składać się wyłącznie z rzemieślników, jak: krawcy, szewcy, stolarze, lecz również z twórców i budowniczych kultury. Dlatego należy też ratować żydowskiego artystę, aby mógł później odtworzyć życie żydowskie za pomocą pióra i pędzla".
Jednak, jak czytamy na zapisku wykonanym na dokumencie, "nic z tego nie wyszło". Gela musiała żyć w ukryciu.
***
Nie wiemy, kiedy umarła. Czy była z nią wtedy córka?
"Teraz jestem już spokojna. Muszę zginąć, ale swoje zrobiłam. Chciałabym, aby przetrwała pamięć o moich obrazach. Żegnajcie, moi koledzy i przyjaciele, żegnaj, żydowski narodzie! Nie dopuśćcie już nigdy do takich zniszczeń. 1 sierpnia 1942 roku Gela Seksztajn".
***
W protokole otwarcia skrzynki z jej spuścizną dr Laura Eichhorn - w obecności przyjaciół Lichtensztejnów: Blumy i Hersza Wasserów - napisała: "Zginęła z mężem i dzieckiem, bez śladu, nikt z przyjaciół, którzy przeżyli, nie wie, jaka śmierć ich spotkała".
Korzystałam z opracowania doktor Magdaleny Tarnowskiej, a także z książki Moniki Libickiej "Gela, Skarb z Archiwum Ringelbluma".
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl