Tabletki, o których mowa, opóźniają u kobiet mechanizm owulacji. Działają one jednak tylko wtedy, kiedy przyjmie je się najpóźniej 24 godziny po odbyciu niezabezpieczonego stosunku.
Dlatego dziś środki te są wydawane w aptekach bez recepty - wystarczy, że pacjentka ma ukończone 15 lat.
To jednak wkrótce może się zmienić za sprawą Ministerstwa Zdrowia, które pracuje nad ograniczeniem dostępu do pigułek "dzień po".
"Niebezpieczne" i nadużywane?
- Tego typu produkty są po prostu niebezpieczne - przekonuje szef resortu Konstanty Radziwiłł. Z taką opinią nie zgadza się ginekolog prof. Romuald Dębski, który tłumaczy, że wspomniane tabletki są "bezpieczniejsze od aspiryny". Dr Alicja Halbersztadt dodaje: - Nie ma uzasadnienia medycznego, dla którego pacjentki musiałyby rejestrować się do ginekologów.
Innym argumentem za wprowadzeniem recept jest to, że - zdaniem ministra - pigułki "dzień po" są nadużywane, głównie przez nieletnich. - Mamy do czynienia z sytuacjami, gdzie są np. dziewczynki, które przyjmują tego typu środki kilka razy w ciągu miesiąca - twierdzi Radziwiłł.
Przeczą temu jednak badania ośrodka Millward Brown. Wynika z nich, że pacjentki w wieku poniżej 18 lat stanowią zaledwie 2 procent wszystkich kupujących tabletki "dzień po". Najczęściej po tego typu antykoncepcję sięgają natomiast kobiety w wieku 25-35 lat.
Potwierdzają to również sami farmaceuci. - Zgłaszają się osoby, które naprawdę tego potrzebowały - mówi w rozmowie z "Faktami" TVN Walentyn Pankiewicz z jednej z białostockich aptek.
Jeżeli recepty wrócą, wówczas przyjęcie na czas tabletki "dzień po" będzie bardzo trudne - szczególnie dla pacjentek korzystających z publicznej służby zdrowia.
Więcej materiałów na stronie "Faktów" TVN
Autor: ts/sk / Źródło: Fakty TVN