Widziałem płonący samolot i skoczka spadochronowego wyrzuconego przez okno, zaplątanego w koło. To była pierwsza osoba, którą uratowałem. (...) Ta osoba była już na zewnątrz, wisiała na korpusie samolotu, co utrudniało ratunek, bo linki były wewnątrz samolotu. Był problem z odpięciem go od uprzęży - relacjonował akcję ratunkową człowiek, który wyciągnął trzy osoby z płonącego samolotu rozbitego w Topolowie.
W katastrofie maszyny używanej przez prywatną szkołę spadochronową zginęło 11 osób, jedna została uratowana. Samolot startował ok. godz. 16. z podczęstochowskiego lotniska w Rudnikach, rozbił się ok. trzech kilometrów dalej, w miejscowości Topolów, w gminie Mykanów. Samolot spadł na obszar niezabudowany. Okoliczni mieszkańcy natychmiast ruszyli na pomoc. Jednemu z nich - byłemu strażakowi zawodowemu, obecnie ochotniczemu - udało się wyciągnąć z wraku trzy żyjące jeszcze osoby. Dwie z nich niestety zmarły. 9 ciał było wewnątrz maszyny, która po uderzeniu w ziemię zapaliła się.
Uratowany był poza samolotem
- Widziałem płonący samolot i skoczka spadochronowego wyrzuconego przez okno, zaplątanego w koło. To była pierwsza osoba, którą uratowałem. Jeszcze nie było tak dużego ognia, ale samolot już się palił. Ta osoba była już na zewnątrz, wisiała na korpusie samolotu, co utrudniało ratunek, bo linki były wewnątrz samolotu. Część blachy była już zniekształcona (po rozbiciu - red.) więc było utrudnione wyciągnięcie go. Był problem z odpięciem go od uprzęży - opisywał ratunek pierwszej z osób pan Zdzisław.
- Ograniczyłem się do odciągnięcia tej osoby, którą uratowałem, na bezpieczną odległość. Spytałem się go jak ma na imię, jak się czuje, czy coś go boli. Był z nim kontakt - dodał. Były strażak nie potrafił powiedzieć, dlaczego mężczyzna miał otwarty spadochron.
Ruszył na ratunek innym
Po uratowaniu mężczyzny strażak ruszył na ratunek kolejnym osobom, ale ogień stawał się coraz groźniejszy. - Druga osoba odciągnięta już nie żyła. Trzecia, którą odciągałem jeszcze żyła, ale jak znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od samolotu już nie dawała znaków życia.
Były strażak próbował uratować jeszcze jedną osobę. - Była też osoba, która była wewnątrz. Próbowałem ją wyciągnąć, ratować, ale eksplozje, temperatura i dym sprawiły, że nie dało się. Miałem tę osobę w rękach, trzymałem ją. Próbowałem, ale musiałem odstąpić, bo w tym przypadku ja też bym się spalił przy tej eksplozji - powiedział. - Ta czwarta osoba wołała o pomoc. Miałem ją w rękach (...), ale ten samolot już się topił. Części spadochronu były poplątane więc nie miałem możliwości go po prostu stamtąd wyciągnąć - dodał były strażak.
Przydały się umiejętności
Przyznał, że przydały się umiejętności, które nabył przez lata pracy jako strażak. - Podejrzewam, że gdybym nie był strażakiem, nie miał tych umiejętności to mało prawdopodobne, że ta osoba (uratowany mężczyzna - red.) by przeżyła. Nie czuje się bohaterem, jak przyznaje analizuje, czy mógł zrobić coś więcej. - Może bym się czuł bohaterem, gdyby udało mi się uratować więcej osób. Jedna osoba to jest dla mnie trochę niedosyt i wewnętrzny niepokój. Analizuję wewnątrz siebie czy mogłem zrobić więcej. (...) Może gdyby parę sekund wcześniej, gdyby ten wybuch był chwilę później. - Syn mi powiedział, że na pewno nie będzie strażakiem, bo to dla niego wyglądało zbyt drastycznie, te palące się ciała ludzi - dodał.
Jeden ocalały
Uratował się tylko jeden, 40-letni mężczyzna, który został przetransportowany do szpitala w Częstochowie. Ma liczne złamania. Jego stan lekarze określają jako ciężki, ale stabilny. Dziś prokuratorzy i członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych będą kontynuować szczegółowe oględziny miejsca zdarzenia, a także wraku. Od poniedziałku przeprowadzane będą sekcje zwłok ofiar. Już wiadomo, że niezbędne będą badania DNA. Na razie nie wiadomo, co mogło być przyczyną wypadku. Pojawiają się informacje, że maszyna mogła być przeładowana.
Autor: kło/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24