Na lotnisku było dwóch funkcjonariuszy BOR-u - zapewniał w "Kropce na i" szef Biura Ochrony Rządu gen. Marian Janicki. Zaprzecza tym samym zeznaniom dwóch funkcjonariuszy, którzy 10 kwietnia byli w Katyniu, żeby zabezpieczać wizytę prezydenta.
Janicki podkreśla, że w sobotę rano na lotnisku było dwóch funkcjonariuszy BOR-u. Jak tłumaczył, procedury są takie, że BOR-owcy uczestniczą tylko w ochronie osobistej, natomiast za bezpieczeństwo wizyty odpowiedzialny jest gospodarz wizyty.
Dwóch funkcjonariuszy na lotnisku miało więc sprawdzić, czy ustalenia z Federalną Służbą Bezpieczeństwa zostały dotrzymane. Jak podkreślał, byli oni doświadczeni, obydwaj byli na lotnisku 7 kwietnia (podczas wizyty Donalda Tuska) i 10 kwietnia. Jeden z nich ma za sobą 18 lat służby i biegle mówi po rosyjsku, a na lotnisku Siewiernyj był więcej razy, niż wszyscy pozostali BOR-owcy, którzy wtedy byli w Smoleńsku.
Na potwierdzenie swoich słów powiedział, że jeden z funkcjonariuszy BOR w Katyniu o katastrofie dowiedział się telefonicznie od BOR-owców obecnych na lotnisku.
BOR-owcy zeznają inaczej
Jak podało w piątek radio RMF, dwaj funkcjonariusze BOR-u zeznali coś zupełnie innego. Według tego, co powiedzieli w prokuraturze, lotnisko było zabezpieczane tylko przez Rosjan - czyli milicję, Federalną Służbę Bezpieczeństwa i Federalną Służbę Ochrony. Polaków tam nie było.
Funkcjonariusz Cezary K. miał zeznać, że "na lotnisku nie planowano uczestnictwa żadnego funkcjonariusza BOR." To właśnie do niego dodzwonił się jako pierwszego gen. Janicki. Do rozmowy doszło, gdy funkcjonariusze dojeżdżali już na lotnisko. Jak mówił, wcześniej próbował skontaktować się z funkcjonariuszami znajdującymi się na pokładzie Tu-154M. - Pierwszy mój telefon był wykonany do pułkownika Florczaka. Niestety telefon nie odpowiadał. Drugi telefon, który wykonałem do Pawła Janeczka. Też niestety milczał - opowiadał.
Co robili BOR-owcy na lotnisku?
Janicki nie powiedział natomiast nic na temat tego, co robiła dwójka funkcjonariuszy od początku obecnych na lotnisku. Co więcej, przyznał, że sam z nimi nie rozmawiał bezpośrednio po katastrofie. Nie miał ich numerów telefonów. Kontaktował się jedynie z Cezarym K.
BOR-owcy z Katynia przyjechali na miejsce katastrofy o godz. 9.15. (Najpierw Janicki mówił o sześciu BOR-owcach, którzy mieli na cmentarzu katyńskim zabezpieczać wizytę, w dalszej części rozmowy powiedział, że na prośbę dowódcy płk. Florczaka wysłano tam siódmego, dodatkowego funkcjonariusza) - Moi oficerowie byli jednymi z pierwszych - mówił.
Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce katastrofy, szukali ciała prezydenta. Według informacji Janickiego, odnaleźli je około godz 17 czasu polskiego (15 czasu lokalnego). Byli też obecni przy przeniesieniu go na nosze.
Więcej nie było trzeba
Janicki podkreślał, że więcej BOR-woców na lotnisku (niż dwóch) nie było potrzebnych. Dodał także: - Nie ma związku przyczynowo-skutkowego z obecnością funkcjonariuszy BOR-u na lotnisku z tym, co się stało. Gdyby było nawet stu, dwustu funkcjonariuszy BOR-u, czy nie doszłoby do tragedii? Przecież oni nie mieliby na to żadnego wpływu. Samolot nie rozbił się na lotnisku. Samolot nie rozbił się na pasie startowym.
Barbarzyństwo "Gazety Polskiej"
Gen. Janicki był też pytany o doniesienia "Gazety Polskiej", jakoby oficer BOR Jacek Surówka, który zginął w katastrofie, dzwonił do żony po rozbiciu się samolotu. Miał mówić, że jest ranny w nogi i że "dzieją się tu rzeczy straszne". Później połączenie miało zostać przerwane. Wdowa po nim, Krystyna Łuczak-Surówka, stanowczo zaprzeczyła tym informacjom.
- To jest wielka niegodziwość. To jest niepojęte. (...) To, co zrobił redaktor z "Gazety Polskiej", jest niepojętym barbarzyństwem w stosunku do tej kobiety (Krystyny Łuczak-Surówka -red.) - powiedział szef BOR.
Nie trzeba ekshumować
Janicki potwierdził, że na miejscu katastrofy nie było żadnych rannych. - To był ogrom tragedii. To, co ja zobaczyłem do końca życia nie zapomnę - mówił.
Do identyfikacji zwłok Janicki wysłał doświadczonego funkcjonariusza BOR, psychologa z rodzinami, lekarza i księdza kapelana BOR-u. Ksiądz kapelan był podczas chowania ciał funkcjonariuszy do trumien, wsadzał - jak mówi generał - do środka różaniec i i obrazek święty, był przy lutowaniu trumien. - Wszyscy nasi koledzy są pochowani tam gdzie były ich pogrzeby - podkreślał.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24