Marta Herda odsiaduje w irlandzkim więzieniu wyrok dożywocia za zabójstwo. Prawie pięć lat temu prowadzone przez nią auto przebiło barierki w porcie w Arklow i wpadło do lodowatej wody. Na miejscu pasażera siedział mężczyzna, który był w niej nieszczęśliwie zakochany. Jej udało się wypłynąć, on utonął. Dlaczego irlandzki sąd skazał Martę za zabójstwo, a nie za spowodowanie wypadku? Jak wyglądały relacje Marty z mężczyzną, który zginął? O tym w reportażu "Superwizjera" "Śmierć w Arklow. Polka skazana na dożywocie" Martyny Aftyki i Roberta Sochy.
Marta Herda pochodzi spod Lublina. Uczyła się w liceum o profilu socjalnym, bo chciała pracować w ośrodku pomocy społecznej. Szkoły jednak nie skończyła, bo w wakacje 2006 roku wyjechała do pracy do Irlandii. Tam zakochała się w Irlandczyku i nie wróciła na stałe do Polski. Za zdarzenie z marca 2013 roku Marta Herda odsiaduje w irlandzkim więzieniu wyrok dożywocia. Jej siostra razem ze swoim mężem wciąż nie mogą się z tym pogodzić. Nie wierzą, że Marta mogła z premedytacją zabić swojego kolegę z pracy.
- Będziemy się starać robić wszystko, co możliwe, żeby wyjaśnić tę sytuację - mówi jej siostra Monika Łyżwa.
Jak to się stało, że Marta Herda została oskarżona o zabójstwo?
Do kluczowego zdarzenia doszło 26 marca 2013 roku w miasteczku Arklow, na wschodnim wybrzeżu Irlandii.
Przed 6 rano auto, które prowadziła kobieta wpadło do portowego kanału. Marcie Herdzie udało się wydostać z samochodu i wyjść na ląd. Jej pasażer, pochodzący z Węgier Csaba Orsas, utonął. Początkowo wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek.
Irlandzka policja rozpoczęła śledztwo. Ich zdziwienie wzbudziło to, że auto po wyciągnięciu z wody miało opuszczoną szybę po stronie kierowcy. Oznaczało to, że otwarcie okna musiało nastąpić przed zanurzeniem się auta, bo wówczas układy elektryczne przestają działać. Stąd pojawiła się policyjna hipoteza: Marta Herda celowo otworzyła okno, aby po wjechaniu do wody szybko się wydostać. A wiedziała, że jej pasażer nie potrafił pływać. Do tego - mimo prószącego śniegu - była lekko ubrana, co miało jej ułatwić pływanie.
Kolega z pracy
Co łączyło Martę Herdę i Csabę Orsasa? W Irlandii zarabiała na życie jako kelnerka. Jej ostatnim miejscem pracy był jeden z luksusowych hoteli. Obsługiwała wesela, miała opinię dobrego pracownika. W tym samym hotelu kilka lat temu poznała pochodzącego z Węgier Csabę Orsasa, także kelnera. - Marta lubiła go, bo jak przyszła do pracy do hotelu, to Csaba był jednym z pierwszych, którzy jej pomogli rozeznać się w pracy, pokazać, co gdzie jest, jak pracować i tak dalej - opowiada siostra kobiety.
Mariusz Błaszczyk jest przyjacielem Marty Herdy. Przez pewien czas mieszkali razem w tym samym domu, wspólnie z innymi Polakami. Pracuje w hotelu, w którym pracowała kobieta i Csaba Orsas. Z bliska przyglądał się ich wzajemnym relacjom.
- Na początku nie wyglądało to źle - relacjonuje mężczyzna. - On był pomocny bardzo, pomagał jej we wszystkim, uczynny. Wydawał się być w porządku gościem. Ale później, jak zaczął oczekiwać czegoś od Marty w zamian, a ona nie chciała nic, no to zaczęła się komplikacja - mówił.
"Zawsze stał pod oknem"
Katarzyna Błaszczyk to przyjaciółka Marty Herdy. Obie kobiety mieszkały w Arklow i często się odwiedzały. Wielokrotnie widziała, że Csaba Orsas wciąż jeździ za Martą i ją obserwuje.
- Zdarzało się, że przyjeżdżał pod mój dom, za Martą - opowiada kobieta. - Ale do mnie do domu nigdy nie wszedł. Raz wyszłam przed dom, tak się dziwnie spojrzałam na niego: po co on mi tu przyjechał w ogóle? Także później tylko podjeżdżał, sprawdzał, czy jest jej samochód i odjeżdżał - dodaje.
- Męczyło ją to, że nie ma prywatności. Ja nawet jak u niej byłam, to zadałam jej pytanie: Marta, dlaczego ten samochód ciągle stoi pod oknem? Bo zawsze stał pod oknem - wspomina Teresa Szczuchniak, matka Marty Herdy. - Ja spałam w jej pokoju, dawała mi swój pokój, i ten Csaba biedny siedział w tym samochodzie, całą noc. Po co, na co? - pyta kobieta. Pytana, ile razy się to zdarzyło podczas jej pobytu, mówi: - Jak ja byłam tam tydzień, to bardzo często. Noc w noc, rano wstaję, on siedzi. Pytana, czy jej córka rozważała zgłoszenie sprawy na policję, wyjaśnia: - Ja tego prawa irlandzkiego nie znam, ale koledzy jej mówili: zgłoś na policję, że masz problemy. Ona mówi: nie. Nikomu nie będę robić przykrości, nikomu nie będę robić problemu. Nic nie będę, ja sobie sama z tym poradzę.
Wspólne nagrania
W czasie śledztwa i procesu niektórzy świadkowie twierdzili, że relacje Marty Herdy i Csaby Orsasa wyglądały zupełnie inaczej. Dwoje świadków zeznało, że parę początkowo łączyły intymne relacje. Jednak kobieta od początku temu zaprzeczała i uważała, że to konfabulacje odrzuconego mężczyzny. Ponadto, obsługując wesela w hotelu oboje mieli także żartować, że oni również kiedyś zasiądą na miejscu pary młodej.
Na filmie nagranym podczas ostatnich urodzin Csaby Orsasa, mężczyzna siedzi przy stole razem z Martą Herdą. Jest z nimi także brat mężczyzny i jego dziecko.
Na nagraniu Marta Herda i Csaba Orsas sprawiają wrażenie osób, które dobrze się znają. Csaba Orsas głaszcze i próbuje przytulać kobietę, ona jednak tego nie odwzajemnia. Na kolejnym nagraniu widać Martę Herdę i jej samochód na plaży. Plik z filmem jest zatytułowany "Marta i zachód słońca". Autorem filmu jest Csaba Orsas.
Dwie wersje wydarzeń
Kluczową noc Marta Herda spędzała w domu swojego przyjaciela, także pochodzącego z Węgier, Wiktora. Piła czerwone wino. Jak twierdzi, były to zaledwie dwie lampki. O 5 nad ranem mężczyzna jej autem odwiózł ją pod dom, a sam wrócił pieszo. Dziennikarze "Superwizjera" odnaleźli go w Arklow.
Na pytanie o relacje między Martą i Csabą, odpowiada: - Mówiłem jej, żeby poinformowała policję. Nigdy tego nie zrobiła. Chciała sama sobie z tym poradzić.
Nie chce jednak rozmawiać o nocy przed wypadkiem.
Po powrocie o 5 rano Marta Herda nie położyła się spać. Tu pojawiają się dwie sprzeczne ze sobą wersje.
Według początkowej wersji kobiety, pod jej domem nagle zjawił się Csaba Orsas. Wsiadł do jej auta i kazał jej jechać na plażę. Awanturował się, bo był zazdrosny o jej spotkanie z Wiktorem. Dlatego zdenerwowana kobieta straciła panowanie nad autem i wpadła do wody. Wersja ustalona przez policję jest inna. Z miejskiego monitoringu wynika, że o wpół do szóstej rano Marta Herda jedzie przez miasto sama, a zatem Csaba Orsas nie mógł wsiąść do auta pod jej domem lecz później. Ponadto z billingów kobiety wynika, że w tym czasie trzykrotnie dzwoniła do Csaby Orsasa i krótko z nim rozmawiała.
- Dlaczego dziewczyna, która jest nękana, nachodzona przez nieakceptowanego przez siebie adoratora, dzwoni do niego nad ranem, a potem jedzie pod jego dom? Po co ona to zrobiła, dlaczego? - pytają dziennikarze "Superwizjera".
- Myślę, że tutaj trzeba wyjaśnić, że Marta się nie bała jego, bo on nigdy jej krzywdy żadnej nie zrobił, bała się o niego - odpowiada siostra kobiety. - Bała się o to, że on sobie zrobi jakąś krzywdę, tak naprawdę - dodała.
Na nagraniu z monitoringu widać, że mimo niemal pustej ulicy, kobieta jedzie bardzo ostrożnie. Z analizy billingu wynika, że w tym czasie dzwoniła do Csaby Orsasa i rozmawiała z nim przez blisko siedem minut. Była zaledwie kilkaset metrów od jego domu. Po trzech minutach od zakończenia tej rozmowy, zadzwoniła do niego ponownie. Na kilkanaście minut przed wjechaniem auta do wody. Podczas przesłuchania, skonfrontowana z tymi ustaleniami, nie potrafiła wyjaśnić, gdzie w takim razie wsiadł jej pasażer. I dlaczego do niego dzwoniła. Twierdziła, że tego nie pamięta.
- A dlaczego podczas pierwszych przesłuchań przez policję, pani siostra nie mówiła prawdy, co do istotnych elementów tego wieczoru? To znaczy, po pierwsze twierdziła, że Csaba Orsas wsiadł do auta pod jej domem, nie pamiętała, że dzwoniła do niego trzy razy, skonfrontowana z billingami powiedziała: nie wiem, nie pamiętam? Dlaczego ona tak się zachowywała nieracjonalnie? - pytają dziennikarze "Superwizjera".
- Ona pamiętała Csabę w samochodzie, ale nie pamiętała, gdzie. Potem wyjaśniła to w zeznaniach, że pamiętała jego w samochodzie już, tylko nie pamiętała miejsca, otoczenia, w którym to było dokładnie.Także miała prawo, moim zdaniem, nie pamiętać, i potem zgodnie ze wszystkim, co pamiętała, wyjaśniła - odpowiada siostra kobiety.
"Zaczął jeździć za moimi znajomymi"
Siostra Marty Herdy z mężem przyjechali na kilka dni do Irlandii. Niemal codziennie mają prawo odwiedzić kobietę w więzieniu. Idą tam po raz kolejny.
- Po co pani w ogóle do niego dzwoniła, po co aż trzy razy nad ranem dzwonić do człowieka, którego chce pani unikać? - pytają Martę Herdę dziennikarze "Superwizjera".
- Dlatego, że zaczął jeździć za moimi znajomymi, koleżankami wszystkimi, więc jakbym była zmuszona go po prostu poprosić, żeby było normalnie, żeby tego nie robił - odpowiedziała.
- A tamtego ranka ja też, gdy byłam u Wiktora, widziałam go przez okno. Stał, był w samochodzie, siedział w samochodzie po prostu długo i chciałam się też upewnić, że on jest w domu, i wszystko okej z nim, bo dzień wcześniej powiedział mi takie dziwne rzeczy. Bałam się, że coś głupiego może sobie nawet zrobić, i tu największym moim błędem było, że ja stanęłam autem, że po prostu ja stanęłam. Mogłam jakoś pojechać dalej, czy coś, ale nie wiem, czy mi wyskoczył przed ten samochód, czy nie. No już, teraz też już tego czasu nie cofnę. Nic by się nie stało, gdybym jednak nie stanęła tym autem - dodała.
Na pytanie, czy Marta w rozmowach wraca do Csaby Orsasa, jej siostra odpowiada: - Jeśli chodzi o samą relację, może niekoniecznie, tylko wszystko się koncentruje na samym wypadku, na tym, co się wydarzyło. Chyba najwięcej rozmów tego właśnie dotyczy.
Zaciągnięty hamulec ręczny
W czasie śledztwa biegli ustalili, że przed wjechaniem do wody, na ostatnich czterech metrach, został zaciągnięty hamulec ręczny, co zablokowało tylne koła w aucie. Jednak mimo to auto przebiło metalowe bariery. W czasie śledztwa nie udało się ustalić, czy zrobił to kierowca, czy może pasażer. Początkowo Marta Herda miała problemy z wydostaniem się z lodowatej wody. Kanał portowy to jednocześnie ujście rzeki z silnym prądem, który utrudniał pływanie. Gdy w końcu wyszła na ląd i trafiła pod opiekę lekarzy, zdiagnozowano u niej objawy hipotermii. - Budzi mnie rano dzwonek, otwieram, i tutaj jakiś oficer, policja, do mnie mówi: Marta miała wypadek, nie mogą się z nią porozumieć, i tylko potrafi wymówić moje imię i Csaby, że Csaba tam jest, coś tam coś tam - opowiada przyjaciel kobiety Mariusz Błaszczyk.
- No i pojechałem z nimi na miejsce wypadku, Marta już tam siedziała w pogotowiu ratunkowym, owinięta tym aluminiowym kocem, ogrzewana, ona tam była w hipotermii okropnej, cała fioletowa z zimna, trzęsąca się, niepotrafiąca wypowiedzieć słowa ani po polsku, ani po angielsku, jedyne słowa, jakie do mnie potrafiła wypowiedzieć to, że Csaba tam jest w wodzie i ratuj, ratuj - relacjonował.
Zeznania pielęgniarki
Pielęgniarka, która udzielała Marcie Herdzie pomocy zeznała podczas procesu, że kobieta miała jej powiedzieć, że wjechała do wody oraz że jej pasażer nie wierzył, iż ona to zrobi. Według pielęgniarki, miała także przyznać, że wiedziała, że Csaba Orsas nie potrafi pływać. Marta Herda twierdzi natomiast, że jej znajomość angielskiego w tamtym czasie była przeciętna i w rozmowie z pielęgniarką mogła użyć niewłaściwych słów albo zostać źle zrozumiana.
- Marta rzekomo użyła słów "he didn’t believe I will do that" (nie wierzył, że ja to zrobię) i ta pielęgniarka przypomniała sobie takie słowa dopiero po trzech latach, w dodatku, rzekomo ze swoich notatek - mówi siostra kobiety.
- I budzi to moje ogromne wątpliwości, dlatego że jeśli Marta powiedziałaby takie słowa, to moim zdaniem ta pielęgniarka powinna takie zeznanie dać od razu - dodaje.
Prasa wydała wyrok
Irlandzka prasa od początku uznała Martę Herdę za winną. Pisała o niej jako o zabójczyni i morderczyni. Według jej rodziny, mogło to mieć wpływ na wyrok sądu. "Miała inne możliwości, aby mu odmówić, dlaczego go zabiła?" - brzmiał jeden z tytułów prasowych. "Wyrachowana zabójczyni planowała ucieczkę do Polski" - głosił inny. Podczas procesu Marta Herda nie broniła się, milczała, bo tak jej doradził prawnik. Po przeprowadzeniu wszystkich dowodów ława przysięgłych złożona z 12 irlandzkich obywateli, głosami 11:1 zdecydowała, że Marta Herda jest winna zabójstwa z premedytacją. Sędzia w takiej sytuacji musiał wymierzyć karę dożywotniego więzienia. - Podczas pierwszego procesu to, że nie zeznawała, to była taka, można powiedzieć, wspólna decyzja, bo i ona nie czuła się na siłach i my też, widząc, w jakim jest stanie emocjonalnym, psychicznym, to wszyscy uznaliśmy, że chyba lepiej, żeby się nie odzywała, że będzie płakać w sądzie, że rozklei się, także tak naprawdę, to nie była jej samodzielna decyzja, żeby nie zeznawała - tak powody milczenia Marty Herdy podczas procesu tłumaczy jej siostra.
Wyrok dożywocia realnie oznacza dla Marty Herdy co najmniej kilkanaście lat więzienia, zanim będzie mogła się ubiegać o przedterminowe zwolnienie. Rodzina Marty Herdy wierzy, że uda się złagodzić wyrok, zabiegają o powtórzenie procesu.
Autor: azb//kg / Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer