29-letni właściciel amstafki, która z oderwaną nogą konała przy wiadukcie kolejowym w Koninie usłyszał zarzut znęcania się nad zwierzęciem. Grozi mu kara grzywny, ograniczenia wolności lub rok więzienia - poinformowała policja.
Suczka najpierw wpadła pod pociąg, a później ranna, z wyrwaną nogą, umierała przywiązana przy wiadukcie kolejowym w Koninie.
Usłyszał zarzuty
W czwartek został zatrzymany właściciel psa, 29-letni mieszkaniec Konina. - Złożył on wyjaśnienie co do przebiegu zdarzenia i jego dalszego zachowania. Na bazie tego został mu przedstawiony zarzut o znęcanie z "Ustawy o ochronie zwierząt" - powiedziała w piątek tvn24.pl rzeczniczka konińskiej policji Renata Purcel-Kalus.
- Nie budzi wątpliwości, że mężczyzna ten jest właścicielem psa i nie budzi wątpliwości, że w czasie całego zdarzenia pies pozostawał pod jego opieką - podkreśliła. Rzeczniczka poinformowała, że po złożeniu wyjaśnień i postawieniu zarzutów został zwolniony do domu. W sprawie toczy się dalsze postępowanie mające wyjaśnić wszystkie okoliczności związane z całym zdarzeniem i sprawdzenie wersji właściciela.
- Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, za znęcania się nad zwierzęciem w sposób wskazany w tejże ustawie grozi kara grzywny albo pozbawienia wolności do roku - powiedziała Renata Purcel-Kalus. Jeśli sprawca działa ze szczególnym okrucieństwem, grozi mu do dwóch lat więzienia (art. 35 ustawy).
Mieszkańcy pomogli
Przechodzę bardzo często tą ścieżką nad torami i pewnego dnia zobaczyłem przywiązanego psa. Widok był przerażający. Nigdy nie widziałem tak cierpiącego zwierzęcia, bez nogi. świadek, który zawiadomił policję i media
W odnalezieniu właściciela policji pomogli mieszkańcy Konina. - Nie bez znaczenia były wszystkie informacje przekazywane przez mieszkańców, zarówno policji jak i również informacje, które wpływały do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami - mówiła w czwartek antenie TVN 24 Renata Purcel-Kalus.
"Nigdy nie widziałem tak cierpiącego zwierzęcia"
Nie wiadomo, jak długo suczka konała przywiązana obok torów. Z oderwaną nogą, w szoku, przywiązaną do barierki znalazł ją przypadkowy przechodzień. - Przechodzę bardzo często tą ścieżką nad torami i pewnego dnia zobaczyłem przywiązanego psa. Widok był przerażający. Nigdy nie widziałem tak cierpiącego zwierzęcia, bez nogi – powiedział mężczyzna, który znalazł amstafkę i zawiadomił policję i media.
- Początkowo myślałem, że to jakieś walki psów. (…) Potem się okazało, że wydarzenia były zupełnie inne – dodał. Zaznaczył, że nigdy więcej nie chciałby wiedzieć takich scen i cierpiący pies śnił mu się po nocach.
Dzięki reakcji świadka, suczka szybko trafiła na stół operacyjny u weterynarza, potem przez dwa dni jeszcze walczyła o życie. Na dłużej nie starczyło jej siły.
Służby były opieszałe
Policjanci zaczęli szukać sprawcy dopiero po interwencji reporterów TVN 24. - Do tej pory oficjalne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa do nas nie wpłynęło - tłumaczyła w czwartek Purcel-Kalus.
Takie zawiadomienie powinno zostać przekazane przez straż miejską lub Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami - instytucje, które przyjechały na miejsce, gdzie przywiązany był amstaf. Strażnicy jednak nie mają sobie nic do zarzucenia, uważając, że sprawę powinno było zgłosić Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. To znowu tłumaczy się brakiem czasu i dopiero zaczęło przygotowywać wniosek - po interwencji reportera TVN24.
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24