Pojawiły się sprzeczne informacje w sprawie zgwałconej kobiety z Podlasia. Dotyczą między innymi kwestii odmowy przeprowadzenia aborcji. Według ministra zdrowia i rzecznika praw pacjenta zebrane przy kontroli materiały "nie potwierdziły, że pacjentce odmówiono dokonania legalnej aborcji". Tymczasem ciotka kobiety w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" powiedziała, że w jednym ze szpitali ordynator oświadczył, że nie wykona zabiegu. Powodem miała być klauzula sumienia. Taką wersję przedstawiła także Krystyna Kacpura, prezeska Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa, która pomogła kobiecie w uzyskaniu dostępu do legalnej aborcji.
Chodzi o kobietę z Podlasia i doniesienia o odmowie terminacji ciąży będącej skutkiem przestępstwa, o której pod koniec stycznia informowały media. Pojawił się dwugłos w tej sprawie. Rozbieżne wersje dotyczące kwestii odmowy aborcji przedstawili z jednej strony minister zdrowia i rzecznik praw pacjenta, a z drugiej - ciotka zgwałconej kobiety oraz prezeska Fundacji Federa, która pomagała poszkodowanej kobiecie w uzyskaniu dostępu do gwarantowanej przez prawo, legalnej możliwości przerwania ciąży w takim przypadku.
Rzecznik Praw Pacjenta: szpitale nie potwierdzają
W czwartek we Wrocławiu na konferencji prasowej rzecznik praw pacjenta Bartłomiej Chmielowiec przedstawił wyniki raportu, który został przygotowany po przeanalizowaniu tej sprawy na polecenie ministra zdrowia Adama Niedzielskiego.
Według Rzecznika sprawa dotyczyła kobiety, która 29 grudnia ubiegłego roku, w trzy godziny od wydania przez prokuraturę zaświadczenia o możliwości wykonania legalnej aborcji, miała mieć przeprowadzony taki zabieg w jednym z warszawskich szpitali.
- Wcześniej odbyła się konsultacja psychiatryczna i konsylium, po którym specjaliści ocenili, że pacjentka jest świadoma tego, że jest w ciąży i jaki zabieg ma być wykonany. I tego samego dnia, czyli 29 grudnia, taki zabieg został wykonany - mówił Chmielowiec. - Następnego dnia pacjentka opuściła szpital - dodał.
Według rzecznika praw pacjenta nieprawdziwa była informacja, że w którejkolwiek z placówek medycznych na Podlasiu odmówiono pacjentce wykonania zabiegu legalnej aborcji. - Żaden ze szpitali nie potwierdził, że doszło do takiej sytuacji, czyli do odmowy wykonania aborcji. Zebrany materiał, wyjaśnienia placówek szpitalnych, zebrana dokumentacja, ale również rozmowa z personelem, bo takie rozmowy były prowadzone na miejscu, nie potwierdziły, że tejże pacjentce odmówiono dokonania legalnej aborcji - mówił Chmielowiec.
Niedzielski: wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z literą prawa
Minister zdrowia Adam Niedzielski również zabrał głos w tej sprawie. Mówił, że jego zdaniem chodziło w niej o "wywołanie pewnych emocji społecznych i piętnowania różnych rozwiązań, a przede wszystkim tego, co było w jakby centrum uwagi w tej sytuacji, czyli tak zwanej klauzuli sumienia".
Dodał, że przy okazji tej sprawy resort przeanalizował, jak w innych państwach w Europie "ma się instytucja klauzuli sumienia". Mówił, że w blisko 30 krajach Europy taka klauzula obowiązuje. - Jednak niezależnie od tej klauzuli zarówno ja jako minister zdrowia, jak i Rzecznik Praw Pacjenta, będziemy zawsze stali na straży egzekwowania praw pacjenta. W tym przypadku prawa pacjenta do terminacji ciąży. Jeżeli wszystkie warunki były spełnione, to tak jak państwo widzicie w tym przypadku, dosłownie trzy godziny po wydaniu zaświadczenia przez prokuraturę, odpowiedni zabieg się odbył. I wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z literą prawa - mówił minister zdrowia.
Ciotka zgwałconej młodej kobiety: w jednym szpitalu odmówiono jej zabiegu usunięcia ciąży
Do twierdzeń ministra zdrowia i rzecznika praw pacjenta odniosła się w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" ciotka zgwałconej kobiety oraz Krystyna Kacpura, prezeska Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa, która pomogła kobiecie w uzyskaniu dostępu do legalnej aborcji.
Jak czytamy w artykule, krewna zgwałconej powiedziała, że "była z siostrzenicą w jednym podlaskim szpitalu, gdzie odmówiono jej wykonania zabiegu usunięcia ciąży". "Nie w kilku - jak podawały media, a teraz wspominali o tym Niedzielski i Chmielowiec" - napisała "Wyborcza".
Kobieta dodała, że jest "gotowa zawieźć do tego szpitala pana ministra Niedzielskiego". "Żeby nie pomoc fundacji 'Federa', żeby nas nie pokierowała, na pewno nie przeprowadzilibyśmy tego zabiegu" - mówiła.
Następnie relacjonowała: "Kiedy trafiłam z zaświadczeniem od prokuratora rejonowego o prawie mojej siostrzenicy do aborcji, wyszedł ordynator, weszliśmy do jego gabinetu, przeczytał to zaświadczenie i powiedział kategorycznie, że tego nie wykona. Kiedy zapytałam, dlaczego, oznajmił, że nie, bo podpisuje się pod klauzulą sumienia. Po czym oświadczył, że jeszcze z kimś porozmawia. Wyszłam na korytarz. Po chwili zawołał mnie jeszcze raz i ponownie orzekł, że tego zabiegu nie wykona i powtórzył, że podpisuje się pod klauzulą sumienia. Jak mu powiedziałam, że chyba żartuje, bo mam przecież dokument od prokuratora, stwierdził, że mam sobie iść i nie zawracać mu głowy, mam założyć siostrzenicy kartę, prowadzić ciążę i niech się dziecko urodzi".
Według "Wyborczej" "natychmiast po wyjściu z tego szpitala ciotka zgwałconej 24-latki rozmawiała z prokuratorem, który wydał zaświadczenie". "Powiedział tylko, że dalej muszę działać. Tuż potem w internecie zaczęłam szukać kogoś, kto może nam pomóc i natrafiłam na 'Federę'. Zadzwoniłam tam i powiedzieli, do którego szpitala w Warszawie mamy jechać. Tu się liczyły dni, bo kończył się okres, kiedy siostrzenica miała prawo do aborcji" - mówiła cytowana krewna zgwałconej kobiety.
Dalej czytamy w artykule, że ciotka "pojawiła się z siostrzenicą w jednym z podlaskich szpitali z zaświadczeniem od prokuratora rejonowego 28 grudnia, a nie 29 grudnia". "Pod wieczór tego dnia - po odmowie i wynalezieniu w internecie, kto mógłby pomóc, a więc 'Federy' - dotarła do wskazanego przez tę organizację warszawskiego szpitala" - dodano.
"Tu lekarz natychmiast zgodził się na wykonanie zabiegu i razem z pielęgniarkami był bardzo zdziwiony, a nawet oburzony, że nie dokonano go w Podlaskiem, najbliżej miejscowości, w której mieszkamy. Wróciliśmy do siebie, do domu. Rano znów pojechaliśmy do tego szpitala i w tym dniu, czyli właśnie 29 grudnia, dokonano tu zabiegu" - mówiła kobieta w relacji przytoczonej przez "GW".
"Jak tak można kłamać, gadać takie bzdury?! Powinni się wstydzić!"
Odnosząc się do wypowiedzi rzecznika praw pacjenta Bartłomieja Chmielowca, ciotka zgwałconej kobiety powiedziała: "W trzy godziny od chwili kiedy prokurator wydał zaświadczenie, to od nas nawet nie było możliwości, aby dojechać do Warszawy. Do tego prokurator musiał zmieniać nagłówek zaświadczenia, bo było wystawione na mnie, a nie na siostrzenicę, choć dalej w nim była mowa o niej".
"Jak tak można kłamać, gadać takie bzdury?! Powinni się wstydzić!" - skomentowała słowa ministra zdrowia i rzecznika praw pacjenta.
"Może to mój błąd, że nie zażądałam od tego ordynatora, co zasłaniał się klauzulą sumienia, zaświadczenia na piśmie, ale wtedy o tym nie pomyślałam. I niestety, nie było świadków mojej z nim rozmowy, zaprosił mnie do gabinetu samą i nikogo innego tam nie było" - dodała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Prezeska Federy: odbyło się działanie sprowadzające się do pytania złodzieja, czy ukradł
Z "Wyborczą" o tej sprawie rozmawiała także Krystyna Kacpura, prezeska Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa. "Twierdzenie, że trzy godziny od wydania przez prokuraturę zaświadczenia została wykonana aborcja, jest nieprawdziwe" - podkreśliła.
"Teraz minister zdrowia i inni urzędnicy próbują przekonać opinię publiczną, że cała sprawa została zmyślona, bo żadnej pacjentki ani odmowy aborcji z powodu klauzuli sumienia nie było. To kłamstwo" - dodała Kacpura.
"Upubliczniłyśmy tę sprawę tylko po to, by w regionie podlaskim coś w końcu drgnęło. Aby ktoś sprawdził, coś dzieje się w tamtejszych szpitalach. Zamiast tego odbyło się działanie sprowadzające się do pytania złodzieja, czy ukradł. Który szpital przyzna się do popełnienia przestępstwa? Przecież dobrze wiedzą, że to bezprawie - odmówić może lekarz, ale szpital ma obowiązek wskazać inną placówkę, która zgodzi się wykonać aborcję" - zwróciła uwagę prezeska Federy.
Początkowo media podawały, że kobieta ma 14 lat. Informację taką podawała Fundacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny FEDERA, która poinformowała o sprawie. Prokuratura Krajowa przekazała potem, że jedna z białostockich prokuratur prowadzi śledztwo w sprawie wykorzystania seksualnego 24-letniej kobiety, dementując doniesienia, że ofiara miała 14 lat.
Fundacja natomiast przekazała, że informacja o wieku była błędna, ale "pozostałe informacje dotyczące tej sprawy są prawdziwe".
W przypadku dostępu do legalnej aborcji wiek nie ma znaczenia.
Źródło: PAP, Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock