Dziś, a piszę to po pierwszej turze wyborów, widać, że wycieczka Andrzeja Dudy do Waszyngtonu miała tylko jeden cel. Miała przynieść Dudzie trochę głosów. Napisałem to zresztą tydzień temu, tylko nieco bardziej oględnie. Czy ten cel został osiągnięty, trudno powiedzieć, trzeba by zadawać takie pytanie ludziom wychodzącym z punktów wyborczych. Zadając je teraz, dostaniemy odpowiedź skażoną wynikiem wyborów.
Moim zdaniem Andrzejowi Dudzie bardziej opłaciłaby się podróż do Opoczna albo do Nowego Sącza, gdzie wyraźnie czuje się lepiej niż w Białym Domu. Kiedy słuchałem, oglądałem lub czytałem dywagacje, czego to Duda nie przywiezie z Waszyngtonu, ogarniała mnie irytacja. Kilka tysięcy żołnierzy amerykańskich przeniesionych z Niemiec, zakupy broni, budowa elektrowni atomowej, a z drugiej strony przerażenie, że popsuje to nasze stosunki z Niemcami, że samoloty na pewno kupimy za drogo, a elektrownia atomowa to katastrofa dla środowiska.
Niczego takiego Duda z Waszyngtonu nie przywiózł, cały hałas okazał się niepotrzebny. O ile jednak wysiłek chwalców Dudy, żeby z tej wizyty zrobić coś ważnego, rozumiem, to jeremiady krytyków są dla mnie nieporozumieniem. Nie pojmuje, dlaczego wkręcili się w tę propagandową imprezę i zamiast całą eskapadę przemilczeć, dali się obsadzić w roli psów, które szczekają, gdy karawana idzie dalej. To, że nadano wizycie taki rozgłos, świadczy tylko o naszym prowincjonalizmie. Z braku laku wszyscy gadali o spotkaniu, które na dłuższą metę nie ma żadnego znaczenia. Trump odesłał Dudę do Polski z pustymi rękami, nie nakazał nawet swoim ludziom w Białym Domu, by usiedli z ludźmi Dudy i wyprodukowali jakiś wspólny komunikat składający się z kilku komunałów, które nikogo do niczego nie zobowiązują, ale robią wrażenie, że na serio o czymś rozmawiali.
Ale podróż Dudy do Waszyngtonu nie da się zbyć wyłącznie jako źle pomyślany, bo kosztowny i nieskuteczny element kampanii wyborczej. Trzeba ją widzieć jako ważny składnik polityki wstawania z kolan, przywracania Polsce należnego miejsca wśród narodów świata, powrotu do grona krajów, które są słuchane, które się liczą. Rządząca w Polsce partia i również opozycja przywiązują wielką wagę do tego "liczenia się". PiS mówi, że dopiero teraz się z nami liczą, a opozycja twierdzi, że to za jej czasów "liczono się", a PiS cały ten dorobek roztrwonił. Profesor Andrzej Walicki, znany z poglądów, które drażnią wszystkich, powiedział: "Jak się nie ma politycznej, militarnej czy ekonomicznej potęgi, to się nie budzi zainteresowania. Kiedy Moskwa wypuściła Sputnika, to Pentagon dał kolosalne pieniądze na badania nad myślą rosyjską". Myśmy do tej pory Sputnika nie wypuścili, więc mało kto się nami interesuje.
Za poprzedniej władzy było w użyciu zabarwione satysfakcją określenie: "Polska boksuje powyżej swojej wagi". Obecna władza też próbuje, ale z gorszym skutkiem. Ogólnie biorąc "boksowanie powyżej własnej wagi", czyli udawanie kogoś kim się nie jest, uważam za niezdrowe. Dotyczy to państw, dotyczy też pojedynczych ludzi.
"Polakiem ma prawo być tylko ten, kto nie może nim nie być" – napisał Józef Czapski. Mam wrażenie, że wychowywani przez PiS patrioci mogą nimi być pod warunkiem, że Polska będzie podziwiana. Może to być podziw z racji poniesionych krzywd, ale najlepiej, żeby to był podziw z powodu potęgi. A jeśli komuś wystarczy Polska taka, jaka jest, średniej wielkości, niezbyt bogata i niezbyt piękna? Jeśli godzi się być obywatelem kraju średniego, to już nie jest patriotą? Nawet jeśli czuje, że nie może nie być Polakiem?
Propaganda wokół wizyty Dudy u Trumpa wyrasta właśnie z tej potrzeby bycia partnerem mocarstwa, potrzeby znaczenia, potrzeby ważności. Trump nic nam nie dał, ale sam fakt, że poświęcił Dudzie trochę czasu, świadczy o naszym znaczeniu. Marzenie o polskiej potędze wydaje mi się zrozumiałe, ale go nie podzielam. Mogę żyć w kraju, o którym nie piszą na pierwszych stronach gazet. Nawet wolę, żeby nie pisali. Ostatnio na pierwszych stronach były Chiny i Indie, Korea Północna i Hongkong. To są kraje ważne, ale nie chciałbym, żeby Polska znalazła się w ich położeniu. Takiej potrzeby ważności nie podzielam.
Kiedyś mówiło się o kompleksach, teraz - że chodzi o "sprawy godnościowe". Te dylematy są poza moją wrażliwością, chociaż wiem, że jestem w mniejszości. Nie wykluczam, że to defekt psychiczny, brak ambicji. Mam jednak wrażenie, że są narody całkiem szczęśliwe, pogodzone ze swoim statusem.
Polacy do takich narodów nie należą.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24