Gdyby nie Ursynów, cztery lata temu cała Polska o trzy godziny wcześniej dowiedziałaby się, która partia wygrała wybory. PKW przedłużyła ciszę wyborczą do godz. 22:55, bo w Warszawie zabrakło kart do głosowania. Ale w ostatnich latach w innych komisjach wyborczych też działy się ciekawe rzeczy. Był gaz pieprzowy, próba odmówienia różańca w lokalu, wyważane łomem drzwi, śmietniki zamiast urn oraz pijani i okradani członkowie komisji.
Jedna z najbardziej zuchwałych prób sabotażu prac komisji miała w czerwcu 2009 roku podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Albo różaniec, albo poprawiny
Walka o kaplicę, w której władze Oleśnika (woj. łódzkie) utworzyły punkt wyborczy, rozpoczęła się już kilka tygodni przed wyborami. Po jednej stronie stanęły mieszkanki wsi podnoszące, że "od zawsze głosować szło się do remizy", po drugiej weselnicy, którzy w tejże remizie w wyborczą niedzielę bawić mieli się na weselnych poprawinach.
Kiedy władze stanęły po stronie tych drugich, kobiety z Oleśnika wzięły sprawy w swoje ręce i w dzień wyborów weszły do "kaplicy-lokalu wyborczego", by odmówić w nim różaniec. Ostatecznie udało się wynegocjować, by zrobiły to przed budynkiem. Policja była w pogotowiu.
Z pięściami na przewodniczącą
Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych Polska usłyszała z kolei o tym, jak wściekły może być obywatel, który przy urnie... się pomyli. W jednym z lokali wyborczych na warszawskim Ursynowie - tym samym, w którym zabrakło później kart do głosowania - pewien mieszkaniec źle wypełnił swoją kartę i zażądał od przewodniczącej komisji nowej. Kiedy ta zaczęła tłumaczyć, że tak się nie da, że każdemu obywatelowi przysługuje tylko jedna karta, nie wytrzymał i zaczął okładać ją pięściami.
W innych miejscach przez brakujące karty do głosowania prace w poszczególnych komisjach często kończyły się długo po godz. 20. Niektóre "obsuwę" miały już na starcie.
Kłopot przed, kłopot po
W Płocku w lokalu nr 45 głosowanie rozpoczęło się 20 minut później niż powinno, bo zaciął się zamek w szafie pancernej, w której przechowywano dokumenty wyborcze. W Pile wyborcy zaczęli oddawać głosy dwie godziny po planowanym czasie otwarcia lokalu nr 27 przy ul. Bydgoskiej, ponieważ podczas lakowania urny wyborczej uszkodzona została pieczęć, którą stempluje się karty do głosowania.
Byli jednak i tacy, którzy mimo przeciwności losu postanowili za wszelką cenę zdążyć z otwarciem lokalu na czas. Na przykład w Łodzi, gdzie członkowie komisji z dzielnicy Górna uporali się z zapchanym zapałkami zamkiem wyważając drzwi wejściowe łomem.
Zdarzały się sytuacje, w których kłopoty pojawiały się też długo po zamknięciu lokalu. W Swoszowicach tuż przed północą zgasło światło. Kłopot w tym, że członkowie dwóch obwodowych komisji wyborczych byli wtedy jeszcze w trakcie wprowadzania do komputera danych o wynikach wyborów.
- Głosy były już policzone, zdążyliśmy też zapisać na komputerze wyniki wyborów do Senatu. Niestety, gdy kończyliśmy wpisywanie wyników do Sejmu, a byliśmy już przy ostatniej liście, przy dwóch ostatnich nazwiskach zabrakło prądu. Wszystko trzeba było zacząć od nowa i na nowo starać się o połączenie z serwerem Państwowej Komisji Wyborczej - tłumaczyła później Renata Touahri, przewodnicząca Obwodowej Komisji Wyborczej nr 211.
Gdzie ci wyborcy?
Zmorą polskich komisji wyborczych nie są jednak zacinające się zamki, przerwy w dostawach prądu, czy brakujące karty. Te zawsze można przecież dowieźć. Ale co jeśli w urnie znajdzie się więcej głosów, niż wydanych wcześniej kart?
Po wyborach prezydenckich w 2010 roku Polska zadawała sobie to pytanie spoglądając na Brukselę. W urnie wyborczej znalazło się tam 98 głosów więcej niż wynikało to z liczby wydanych kart do głosowania. Podobne przypadki zdarzyły się w Warszawie i Katowicach. Sprawą zajęła się wtedy nawet stołeczna prokuratura. Do dzisiaj ani PKW ani członkowie poszczególnych komisji nie wyjaśnili jednak, jak doszło do nieprawidłowości.
Nietrzeźwy i urna
Ostatnie lata wyborów w Polsce to także wymagająca ciągłego odświeżania odpowiedź na pytanie, "jak bardzo pijany może być członek komisji?". Podczas ostatnich wyborów prezydenckich liderem okazał się przewodniczący komisji w miejscowości Zakrzewek w woj. kujawsko-pomorskim. Karty wydawał z prawie dwoma promilami alkoholu w wydychanym powietrzu.
Kilka miesięcy później podczas wyborów samorządowych przebił go - i to nie tylko zawartością alkoholu w organizmie (trzy promile) - zastępca przewodniczącego jednej z komisji w Radomiu. Jej szefowa zauważyła, że razem z kolegą, z koperty, w której były diety dla wszystkich członków komisji, zniknęła część pieniędzy. Tym razem interwencja policji była już konieczna.
Nie Radom a Zgierz przeszedł jednak z tamtych wyborów do historii. Urzędnicy ustawili tam z konieczności podczas drugiej tury jedną z najbardziej oryginalnych urn wyborczych - na co dzień służącą mieszkańcom jako śmietnik. Swój wybór tłumaczyli tym, że poprzednia, tradycyjna urna nie zdała podczas pierwszej tury egzaminu bo się przepełniła.
Wyborcze kłopoty to nie tylko polska specjalność. Przed rokiem przyszłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowicza przed jednym z lokali wyborczych witały nagie feministki przeciwne "gwałceniu prawa". Cztery miesiące temu na oryginalny pomysł wpadli też mieszkańcy miasta Cabril na północy Portugalii. Protestując przeciwko zbyt ślamazarnym robotnikom budującym pobliską trasę szybkiego ruchu wpuścili do jednego z lokali wyborczych setki pszczół.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/PAP/Wojciech Pacewicz