Szefowie Biura Bezpieczeństwa Narodowego mogą mieć ważne informacje dla śledztwa w sprawie utonięcia samochodu policjantów w drodze do Siedlec. Tymczasem prokuratura ich do tej pory nie przesłuchała - donosi "Dziennik".
Do dyrektora z MSWiA Tomasza Serafina dzwonili szef BBN Władysław Stasiak i jego zastępca gen. Roman Polko. Prokuratura wiedziała o tym, ale szefów BBN nigdy nie przesłuchała - wynika z akt śledztwa do których dotarli dziennikarze.
"Dziennik przypomina tragiczne wydarzenia sprzed kilku miesięcy: w nocy z 1. na 2. grudnia 2006 r. dwójka policjantów z Dworca Centralnego w Warszawie, Tomasz Twardo i Justyna Zawadka, na polecenie swojego szefa Waldemara P. odwiozła do domu w Siedlcach Tomasza Serafina, wtedy dyrektora Departamentu Porządku Publicznego MSWiA.
W drodze powrotnej, ich polonez wpadł do przydrożnego rozlewiska. Oboje utonęli. Przez cztery dni szukały ich setki policjantów.
Prokuratura wszczęła śledztwo. Na pierwszy ogień przesłuchań trafił Tomasz Serafin. Opowiadał, że został zaproszony na imprezę w klubie Melodia przez współpracowników z ministerstwa, a potem nie zdążył na ostatni pociąg do Siedlec i poprosił o pomoc swojego dawnego kolegę Waldemara P., który - wbrew przepisom - przydzielił mu samochód z dwójką funkcjonariuszy.
Aby ustalić, z kim urzędnik w MSWiA kontaktował się przed imprezą i po jej zakończeniu w nocy z piątku na sobotę, prokurator zażądał billingów rozmów z jego komórki. Wynika z nich, że krótko przed siódmą rano w sobotę, do Serafina zadzwonił Waldemar P. Pytał o swoich policjantów (w tym czasie usiłował jeszcze na własną rękę szukać podwładnych, jednocześnie utrzymując ich zaginięcie w tajemnicy).
O godz. 8.47 do Tomasza Serafina zatelefonował Roman Polko. Znał Serafina jeszcze z czasów jego pracy w warszawskiej policji - były szef GROM był wtedy doradcą ds. bezpieczeństwa w stołecznym ratuszu. Rozmowa trwała 149 sekund, ale prokuratora nie zainteresował jej przebieg. Polko rozmawiał z Serafinem jeszcze dwukrotnie tego dnia: o 8.55 (121 sekund) i 12.08 (111 sekund).
Tomasz Serafin o 9.30 zadzwonił do swojego bezpośredniego zwierzchnika, Marka Surmacza, wówczas wiceszefa resortu spraw wewnętrznych. Dziewięć minut później zatelefonował do Władysława Stasiaka, szefa BBN i rozmawiali 282 sekundy.
Stasiak oddzwonił o 10.30 (113 sekund), a potem do godz. 14 panowie wymienili sześć SMS-ów. O 14.18 Stasiak znów zatelefonował do Serafina (148 sekund), potem ponownie nastąpiła seria SMS-ów. Obaj panowie w sobotę rozmawiali jeszcze raz: szef BBN zadzwonił do Tomasza Serafina o 20.47, konferowali 365 sekund.
O czym panowie rozmawiali tyle razy feralnego dnia nie wiemy, bo prokuratorzy tego nie sprawdzili. Dlaczego? "Aktualnie sąd jest organem władnym do oceny zebranego w sprawie materiału dowodowego" - odpowiedziała reporterom "Dziennika" Katarzyna Szeska, rzeczniczka warszawskiej Prokuratury Okręgowej.
Warto dodać, że w czasie przesłuchań Tomasz Serafin przeczył temu, co wynika z billingów. Powiedział, że rozmawiał z Władysławem Stasiakiem tylko raz i opowiedział mu o zaginięciu policjantów "jakby przy okazji". Prokurator poprzestał na tym tłumaczeniu.
Minister Stasiak i generał Polko przez rzecznika BBN odmówili dziennikarzom gazety rozmowy na ten temat.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24