O wybuchu w kopalni dowiedzieliśmy się z mediów. Dopiero na drugi dzień przyjechała policja i powiedziała, że on nie żyje - mówią Lucyna i Zbigniew Kaczmarek, rodzice jednego z górników, którzy zginęli w kopalni w Karwinie.
W wyniku wybuchu metanu w kopalni CSM w Karwinie na zachodzie Czech zginęło w czwartek wieczorem 13 górników - 12 polskich i jeden czeski.
Jak powiedzieli w rozmowie z TVN24 rodzice jednego ze zmarłych, o wybuchu w kopalni dowiedzieli się z mediów. - Musieliśmy przyjechać dopiero na kopalnię, nikt nam nic nie powiedział - mówiła Lucyna Kaczmarek.
- Dopiero na drugi dzień przyjechała policja i powiedziała, że on nie żyje - dodała nie kryjąc łez. - Ale jak ona tak może powiedzieć, że on nie żyje, jak nawet jego ciała nie ma? Jak oni mi mogą mówić, że syn mi nie żyje, ja tego nie rozumiem - pytała.
"Oni mydlą oczy"
Ojciec górnika miał pretensje do władz kopalni. - Oni mydlą oczy, że wybuch był w ścianie i że wszyscy zginęli (pracując - red.) na ścianie - mówi. - A oni (grupa, w której był zmarły syn - red.) są w przodku, czyli 500 metrów od całego tego epicentrum, co się paliło, co był wybuch - zauważył.
Jak stwierdził, nie może uwierzyć w to, że w kopalni pojawiło się nagle najbardziej wybuchowe stężenie metanu w powietrzu wynoszące 4,5-15 procent.
Wybuch w kopalni
Tragedia miała miejsce w czwartek wieczorem w kopalni w Karwinie, w czeskiej części Śląska Cieszyńskiego.
Doszło do zapalenia się i wybuchu metanu, w wyniku czego zginęło 13 górników, w tym 12 obywateli Polski. W momencie katastrofy na głębokości ponad 800 metrów pracowało 23 górników. Spośród 10 rannych trzy osoby trafiły do szpitala.
Autor: mm//plw / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24