Podawane przez Katarzynę W. podczas kolejnych przesłuchań wersje zdarzeń z 24 stycznia ubiegłego roku, kiedy doszło do śmierci jej córki Magdaleny, różnią się między sobą, nie zgadzają się też z zeznaniami świadków - wynika z aktu oskarżenia, do którego dotarł reporter TVN24. W zawartej tam opinii biegłych napisano, że oskarżona posiada "silną tendencję do zniekształcania faktów i fantazji, mającą charakter patologicznej kłamliwości".
W poniedziałek 18 lutego przed katowickim sądem ruszył proces Katarzyny W. Specjalny program poświęcony sprawie Katarzyny W. w TVN24 i na tvn24.pl od godz. 9.00.
Oskarżona o zabójstwo sześciomiesięcznej córki Magdy wcześniej wielokrotnie była przesłuchiwana przez prokuraturę w charakterze podejrzanej. Składała obszerne wyjaśnienia dotyczące zdarzeń z 24 stycznia 2012 roku, kiedy - zdaniem śledczych - doszło do śmierci Magdaleny W. oraz okresu poprzedzającego ten dzień. W toku postępowania podawane przez kobietę wersje zdarzeń ewoluowały "w miarę zapoznawania się przez nią z materiałem dowodowym".
Liczne sprzeczności
Według prokuratury, po przeprowadzonej 17 stycznia 2012 r. rozmowie z mężem "Katarzyna W. powzięła zamiar pozbawienia życia swojej córki Magdaleny W. w sposób wskazujący na wypadek lub nieumyślne spowodowanie śmierci". W tym celu 24 stycznia zaplanowała zawiezienie dziecka do swoich rodziców, by rzekomo zostało tam na noc. " Istotnym dla planów Katarzyny W. pozostawało, by do opuszczenia mieszkania doszło o odpowiednio późnej porze", gdyż "ukrycie zwłok w ruinach (...) przy ul. Żeromskiego z jednoczesnym uniknięciem wykrycia nie byłoby możliwe w porze dziennej (...).Dlatego musiała podjąć starania, by wyjść z domu nie o zwyczajowej 13.00-14.00, lecz w okolicach zapadnięcia zmroku, tj. około 16.00. By tak się stało celowo opóźniała moment wyjścia z domu, tłumacząc mężowi, że ma kopoty z nakarmieniem córki.
Tymczasem w swoich wyjaśnieniach mówiła o zaplanowanych działaniach tamtego dnia: "Mieliśmy ją zawieźć wieczorem i miała zostać na noc". Śledczy nie mają wątpliwości: "wyjaśnienia te stoją w oczywistej sprzeczności z zeznaniami B.W. , L.W. i T.M., z których wynika, iż odprowadzenie Magdaleny W. zostało ustalone już dniu 23 stycznia 2012 roku i miało nastąpić około godziny 13.00, w zwyczajowej porze odbywania spacerów z Magdaleną W. Zmiana terminu odprowadzenia córki była zaś celowym działaniem Katarzyny W., która oświadczyła, że „specjalnie idzie tak późno”.
Według ustaleń prokuratury, Katarzynie W. zależało też, by w momencie zapadnięcia zmroku w ich mieszkaniu nie było jej męża, dlatego zaproponowała mu zorganizowanie tam wieczornego spotkania. W tym celu wcześniej musiał wyjść na zakupy.
W prokuraturze Katarzyna W. zeznała, że pomysł zorganizowania 24 stycznia o godzinie 18.00 spotkania w mieszkaniu małżonków W. został uzgodniony w trakcie rozmowy telefonicznej o godzinie 17.30: „Głównie B.W. mówił. Pytał, czy może zaprosić chłopaków na noc na gry do komputera”. Zdaniem śledczych, wyjaśnienia te są sprzeczne "z zeznaniami B.W. i T. M., z których wynika, iż inicjatywa zorganizowania spotkania wyszła od Katarzyny W. w godzinach 14.00 – 15.00, a nadto zaplanowanie spotkania było głównym powodem wyjazdu B.W. do Centrum Handlowego po składniki do pizzy i do domu rodziców po drewno na opał, a także powodem dla którego zdecydowano, że B.W. nie będzie towarzyszył Katarzynie W. w drodze do rodziców, zaś T.M. nie powiezie jej swoim samochodem".
Śledczy podważają też podany przez oskarżoną powód powrotu do mieszkania, już po tym, jak jej mąż wraz z ich przyjacielem wyprowadziwszy ją wraz z dzieckiem przed dom, odjechali. Jak twierdzi Katarzyna W., już po wyjściu zauważyła, że nie zabrała wystarczającej ilości pieluszek. "W tym dniu zapomniałam. Przypomniałam to sobie gdzieś w połowie ulicy (…) Uznałam, że miałam ich za mało. Wróciłam do domu” - zeznała kobieta. Z kolei w akcie oskarżenia czytamy: "wyjaśnienia te stoją w oczywistej sprzeczności z wynikiem oględzin zawartości wózka dziecięcego dokonanych w dniu 25 stycznia 2012 roku. Wynika z nich bowiem, iż w wózku znajdowały się 3 pampersy w torbie na uchwycie oraz 7 pieluszek w reklamówce znajdującej się w dolnej komorze (...). Powyższe ustalenia wskazują jednoznacznie, iż wszystkie pieluszki zostały umieszczone w wózku w tym samym czasie co pozostałe przedmioty, to jest przed pierwszym wyjściem z domu."
Różne wersje zdarzeń
Według prokuratury, wyjaśnienia Katarzyny W. są sprzeczne także w sprawie jej zachowania w mieszkaniu. "Z jednej strony stwierdziła ona, iż musiała rozpiąć częściowo kombinezon córki, gdyż ubrana w mieszkaniu robiła się niespokojna, zaś z drugiej stwierdziła, iż nakryła ją kocem. W sytuacji gdy Katarzyna W. nakryła córkę kocykiem, rozpinanie jej kombinezonu traciłoby sens. W sytuacji zaś, gdy rozpięła jej kombinezon, nie miało sensu przykrywanie kocykiem. W obu bowiem przypadkach dziecko nadal zagrzewałoby się i było niespokojne.
Ponadto ustalono na podstawie zabezpieczonych dowodów, iż w chwili uderzenia o podłogę Magdalena W. była ubrana wyłącznie w śpioszki koloru białego i śpioszki typu body koloru białego, co wskazuje jednoznacznie, iż wbrew twierdzeniom Katarzyny W. musiała ona rozebrać córkę z odzieży wierzchniej, a nie tylko sprawić, iż „górna część kombinezonu Magdy była rozpięta, ale ręce miała cały czas w rękawach”.
Liczne sprzeczności pomiędzy poszczególnymi opisami zdarzenia przez Katarzynę W. a resztą jej wyjaśnień i pozostałym materiałem dowodowym prokuratorzy dostrzegli też w kwestii okoliczności upadku Magdaleny W. na podłogę. Kolejne opisy "zawierają coraz to nowe szczegóły i jednocześnie pozbawiane są niektórych elementów". Chodzi m.in. o sposób, w jaki ubrane było dziecko; pozycję, w jakiej znajdowała się Magda na jej rękach oraz miejsce, w którym Katarzyna W. stała w momencie upadku córki.
Co się stało z dzieckiem?
Kolejna niejednoznaczność w zeznaniach Katarzyny W. dotyczy sposobu, w jaki dziecko miało wypaść jej z rąk.
"W rozmowie z K.R. Katarzyna W. stwierdziła jednoznacznie, iż córka po „majgnięciu się” wyślizgnęła się z kocyka, przy czym podkreśliła śliskości kocyka. Nie wspomniała nic o trzymanych pieluszkach, gaszeniu światła czy próbie złapania dziecka". W innych zeznaniach tłumaczyła wypadnięcie dziecka zajętymi rękami i koniecznością wychylenia się, by sięgnąć kontaktu.
"Opis powodów upadku ewoluował następnie w wyjaśnieniach Katarzyny W. od nieokreślonego „majgnięcia” podczas wychylania się do wyłącznika, poprzez alternatywne wersje o utracie równowagi lub odepchnięciu córki, do jednoznacznego stwierdzenia, że córka odepchnęła się od niej rękami gdy wychylała się do wyłącznika. Tym samym całą odpowiedzialność za upadek dziecka Katarzyna W. przenosi stopniowo na samą Magdalenę W.
Jednocześnie Katarzyna W. przedstawia okoliczności, z których ma wynikać, iż wobec zachowania się córki była całkowicie bezradna. Twierdziła bowiem stanowczo, iż usiłowała odruchowo złapać córkę, jednakże w lewej dłoni trzymała worek z pieluszkami, zaś prawa ręka znajdowała się za ścianą. Tym samym – zgodnie z jej twierdzeniem – chcąc złapać córkę uderzyła prawą ręką o ścianę. We wszystkich wyjaśnieniach Katarzyna W. wskazuje nadto, iż wykonując odruchowo ruch prawą ręką nie podjęła jednocześnie próby złapania córki ręką lewą, czy chociażby wypuszczenia w tym celu trzymanych pieluszek.
Inną sprawą, omówioną już wyżej, jest jednoznaczne ustalenie, iż w chwili upadku dziecka Katarzyna W. nie miała w ręce worka z pieluszkami, który znaleziono potem w wózku, albowiem znajdował się on już wózku od chwili pierwszego wyjścia z mieszkania.
Potwierdziła to zresztą sama Katarzyna W. w swoich wyjaśnieniach z 20 grudnia 2012 roku: "Natychmiast, gdy poczułam zmianę ciężaru na ręce lewej, wykonała ruch do przodu prawą ręką, chcąc łapać dziecko, ale uderzyłam tylko prawą ręką w ścianę. Miałam więc wolną tylko lewą rękę, ale nie pamiętam, czy próbowałam łapać Magdę lewą dłonią".
Upadek
Następną niejasną kwestią w wyjaśnieniach Katarzyny W. jest sposób, w jaki dziecko miało upaść na podłogę. "Zgodnie z jej relacją, po wychyleniu się przez nią w prawo w stronę wyłącznika, córka odepchnęła się lub „majgnęła” w prawo i upadła na prawo od drzwi do pokoju przejściowego (co wynika jednoznacznie z twierdzenia Katarzyny W., iż podchodząc do leżącej na podłodze córki zeszła z progu na prawo). (...)
Stwierdzić należy zatem, iż w chwili rozpoczęcia spadania Magdalena W. siedziała zwrócona twarzą do Katarzyny W, na jej lewym przedramieniu, a zatem w razie wychylenia się przez matkę w prawo Magdalena W. upadłaby w kierunku na prawo patrząc od strony Katarzyny W., jednakże na lewo patrząc od strony dziecka. Tym samym spadając swobodnie pod działaniem grawitacji uderzyłaby o podłogę swoją lewą stroną.
Tymczasem z rozkładu obrażeń na ciele Magdaleny W. wynika jednoznacznie, iż kontakt z podłogą nastąpił najpierw prawą stroną karku i ramion, a dopiero później ciało dziecka uderzyło o podłogę równocześnie całym tułowiem.
Przy przyjęciu wersji podanej przez Katarzynę W. oznaczałoby to, iż jej córka podczas spadania w swoją lewą stronę na odcinku nie większym od 1 metra (uwzględniając wysokość progu, wzrost Katarzyny W. i sposób trzymania dziecka) wykonała obrót w powietrzu, uderzyła o podłogę prawą stroną karku i ramion, a następnie z niewiadomych przyczyn zamiast kontynuować obrót – wykonała nagły zwrot w przeciwnym kierunku i uderzyła o podłogę lewą stroną pleców.
Ponadto zwrócić należy uwagę, iż zasady logiki, wiedzy i doświadczenia życiowego wskazują jednoznacznie, że w czasie swobodnego upadku spadające ciało poddane jest wyłącznie oddziaływaniu grawitacji, będącej siłą działającą bezpośrednio w dół, co determinuje tor jego upadku – który przy braku oddziaływania innych sił ma charakter stromy i kończy się w bezpośrednim pobliżu miejsca rozpoczęcia upadku. (...)
Tym samym deklarowany przez Katarzynę W. i wynikający ze zgromadzonego materiału dowodowego tor jej upadku odbiega znacząco od toru upadku swobodnego, wskazując na oddziaływanie na dziecko obok działającej pionowo grawitacji innej siły, ukierunkowanej poziomo, równolegle w stosunku do podłoża. Przy czym odległość, jaką przebyła upadająca Magdalena W., przemawia przeciwko przyjęciu twierdzenia Katarzyny W., że siłą tą było nagłe odepchnięcie się dziecka od jej tułowia, albowiem w świetle zasad logiki, wiedzy i doświadczenia życiowego dziecko w wieku 6 miesięcy nie posiada siły pozwalającej na odepchnięcie się na tak znaczną odległość. Wystarczającą natomiast siłą dla rzucenia lub odepchnięcia dziecka na opisaną odległość dysponuje Katarzyna W."
Śmierć
"Odnośnie mechanizmu śmierci Magdaleny W. podkreślić należy, iż Katarzyna W. w toku śledztwa nigdy nie utrzymywała, iż Magdalena W. zmarła w wyniku uderzenia głową o próg lub „skręcenia karku”. Katarzyna W. również nie utrzymywała nigdy, by do zgonu jej córki doszło w drodze zaburzenia pracy układu oddechowego. Zgon Magdaleny W. w wyniku uszkodzenia mózgu lub rdzenia kręgowego, a także w wyniku zaburzenia pracy układu oddechowego został ponadto jednoznacznie wykluczony przez biegłych w toku badań sądowo-lekarskich. (...)
Całość wyjaśnień Katarzyny W. wskazuje zatem jednoznacznie na uduszenie jako przyczynę zgonu jej córki, przy czym z jej wyjaśnień wynika, iż jej zdaniem powodem uduszenia był brak możliwości nabrania przez dziecko powietrza do płuc, jak i wtłoczenia do nich powietrza w czasie restytucji, z powodu zatkania światła dróg oddechowych przez ciało obce lub zarespirowany pokarm. Wskazują na to jednoznaczne stwierdzenia Katarzyny W., iż Magdalena W. wykonywała czynności oddechowe, próbując nabrać powietrza do płuc, jednakże nie była w stanie tego dokonać „tak jakby coś stanęło jej w gardle”. (...)
W czasie sekcji zwłok Magdaleny W. oraz w toku badania histopatologicznego biegli nie stwierdzili śladów zamknięcia światła dróg oddechowych (...) przez ciała obce (...), w związku z czym biegli wykluczyli również hipotezę, iż nagły zgon Magdaleny W. był skutkiem zamknięcia światła dróg oddechowych w wyżej wymieniony sposób. (...)
Zwrócić należy uwagę, iż mechanizm uduszenia w wyniku zatkania światła dróg oddechowych w sposób opisany przez Katarzynę W. jest na poziomie zmian w organizmie identyczny z mechanizmem zgonu w następstwie zatkania miękkim przedmiotem otworów oddechowych tj. nosa i ust – który zgodnie z ustaleniami biegłych był przyczyną gwałtownego uduszenia Magdaleny W.
Wyjaśnienia Katarzyny W. w tym zakresie uznać należy zatem jednoznacznie za przyjętą linię obrony, mającą na celu uniknięcie odpowiedzialności za spowodowanie śmierci córki w wyniku jej celowego uduszenia."
Dlaczego nie wezwała pomocy?
Pytana, dlaczego nie wezwała pomocy sąsiadów, pogotowia czy policji, Katarzyna W. wymienia różne, często sprzeczne ze sobą powody. "Za pierwszym razem podaje ona bowiem, iż była zbyt przerażona, by pomyśleć o wezwaniu pomocy Pogotowia i Policji, za drugim – iż była przerażona samym faktem, że przybędzie Pogotowie i Policja, za trzecim razem zaś – iż świadomie od tego odstąpiła, znając z doświadczenia trudności z uzyskaniem połączenia z Pogotowiem i Policją.
W żadnym z wyjaśnień, poza 20 grudnia 2012 roku, Katarzyna W. nie odniosła się wprost do pytania dlaczego zaniechała również wzywania pomocy sąsiadów. Kwestię tę zawsze poprzednio zbywa lakonicznym stwierdzeniem, iż była przerażona i nie wiedziała co robić." Podczas przesłuchania 20 grudnia ub.r. powiedziała: "Nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego podczas gdy moja córka jeszcze żyła, nie wzywałam pomocy, nie pobiegłam do sąsiadów, nie wyniosłam córki by szukać pomocy."
Działała w szoku? "Skrajnie nieprawdopodobne"
W akcie oskarżenia prokuratura podkreśla, że również wyjaśnienia Katarzyny W. dotyczące jej wyjścia z mieszkania ze zwłokami córki oraz pokonania trasy od mieszkania do parku są sprzeczne ze zgromadzonym materiałem dowodowym. Podczas przesłuchania 20 grudnia 2012 roku kobieta wyjaśniła: „Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. (...) Nie pamiętam, jak się szykowałam do wyjścia, pamiętam jak wkładałam Magdę do wózka na dole w klatce, jak ją owijałam kocykiem w wózku, co znaczy że musiałam go zabrać. Nie pamiętam, czy zamykałam drzwi na klucz. (...)"
Śledczy zaś podsumowują: "Przede wszystkim, ze zgromadzonego materiału dowodowego wynika jednoznacznie, iż zwłoki dziecka zostały przez Katarzynę W. ubrane – co opisano wyżej, a co wymagało świadomego i celowego działania. Ponadto włożenie ciała Magdaleny W. do wózka wymagało wyjścia z mieszkania, zniesienia jej po schodach i umieszczenia w wózku, znajdującym się obok drzwi wejściowych. Wykonując te czynności Katarzyna W. zamknęła nadto drzwi do mieszkania na klucz, gdyż były one w taki sposób zamknięte w chwili powrotu do mieszkania B.W. Pamiętała także o zabraniu kocyka, którym przykryła dziecko.
Przyjmując hipotetycznie za wiarygodne twierdzenie Katarzyny W., iż działała ona w szoku i nie była w stanie do końca pokierować swoim zachowaniem, opisane wyżej działanie wydaje się skrajnie nieprawdopodobne".
3 lutego 2012 roku matka Magdy zeznała: „Nie wiedziałam, gdzie jadę, jechałam z automatu. Byłam cała roztrzęsiona, przerażona zapłakana. Nie spotkałam nikogo znajomego po drodze”.
"Analizując zapisy kamer monitoringu zamontowanych na skrzyżowaniu (...) stwierdzić należy, iż odnotowały one o godzinie 16.36 przejście Katarzyny W. wraz z wózkiem. (...) Zachowanie podejrzanej zarejestrowane przez kamery nie wskazuje jednakże, by znajdowała się w szoku i poruszała nieświadomie i automatycznie. Ponadto, chociaż podejrzana przeszła znaczny odcinek ruchliwymi ulicami, żadna z mijających ją osób nie zwróciła uwagi na jej rzekomy stan psychiczny i nienaturalne zachowanie.
Nie bez znaczenia dla przyjęcia wysokiego prawdopodobieństwa działania podejrzanej w sposób planowy jest również fakt zapamiętania przez nią dokładnego opisu napotkanego przypadkowo na ulicy (...) mężczyzny, który to opis następnie przekazała Policji, jako wygląd osoby rzekomo śledzącej ją w czasie spaceru i domniemanego sprawcy uprowadzenia, a w konsekwencji pozbawienia życia Magdaleny W.
Katarzyna W. doskonale zdawała sobie sprawę, iż kieruje w ten sposób ściganie przeciwko całkowicie niewinnej osobie, ze wszystkimi dla tej osoby konsekwencjami, łącznie z prawdopodobnym przedstawieniem tej osobie zarzutów po znalezieniu zwłok małoletniej i ustalenia przyczyny jej śmierci. W swoich wyjaśnieniach z dnia 12 lipca 2012 roku przyznała się zresztą do celowego kierowania ścigania przeciwko temu mężczyźnie.
Tym samym niemożliwym jest by działała w szoku i panice jednocześnie świadomie wybierając ofiarę swoich pomówień i szczegółowo zapamiętując jej rysopis."
Ujawniane dowody wydłużały relację
Także w kwestii ukrycia zwłok oskarżona przedstawiła sprzeczne wersje swojego zachowania. "Pierwotnie Katarzyna W. utrzymywała, iż decyzję o ukryciu zwłok, jak i wyboru miejsca dokonała pod wpływem impulsu, przy czym bezpośrednio po zasypaniu zwłok gruzem uciekła z miejsca ich ukrycia. W kolejnych wersjach Katarzyna W. rozbudowała relcję o czynnościach jakie wykonywała na miejscu ukrycia zwłok, opisując sposób w jaki czyściła zabrudzone ręce oraz palenia przez siebie papierosów po ukryciu ciała córki.
Dodać należy, iż odstąpienie od wersji o natychmiastowej ucieczce miało miejsce po zapoznaniu się przez podejrzaną z wynikami badań genetycznych znalezionego na miejscu ukrycia zwłok niedopałka, które to badania ujawniły na niedopałku profil genetyczny odpowiadający profilowi podejrzanej. (...)
Relacja, iż po ukryciu zwłok Katarzyna W. pamiętała o wytarciu rąk i wyrzuceniu chusteczek do kosza na śmieci pozostaje nadto w oczywistej sprzeczności z jej twierdzeniami, iż bezwiednie i w szoku błąkała się po parku. Przeciwko przyjęciu, iż Katarzyna W. znajdowała się w szoku przemawiają również zeznania jej męża, który przeprowadził z nią po godzinie 17.00 dwie rozmowy telefoniczne i nie stwierdził, by była roztrzęsiona lub wystraszona albo by wypowiadała się w sposób nielogiczny.
Po odbyciu rozmów telefonicznych z mężem i bratem Katarzyna W. przeszła wraz z wózkiem na ul. Legionów, gdzie położyła się w jednej z alejek, pozorując utratę przytomności."
Kłamała, by kreować swój wizerunek
W opinii biegłego psychologa oraz biegłych psychiatrów, "Katarzyna W. nie przejawia jakichkolwiek zaburzeń dotyczących sfery procesów poznawczych. Posiada ona prawidłową zdolność do postrzegania, zapamiętywania i odtwarzania spostrzeżeń oraz nie stwierdzono u niej deficytów w funkcjonowaniu percepcyjnym. W toku badania nie wykazano ponadto, aby Katarzyna W. była podatna na wpływ i sugestię innych ludzi.
W ocenie biegłych, Katarzyna W. posiada natomiast silną tendencję do zniekształcania faktów i fantazji, mającą charakter patologicznej kłamliwości. Ze zgromadzonego materiału dowodowego wynika nadto, iż Katarzyna W. w przeszłości wielokrotnie przedstawiała jako własne przeżycia zdarzenia dotyczące innych osób, fabuły książki lub filmu. Przedstawione przez nią kłamstwa były zazwyczaj dobrze przygotowane, zaplanowane i dotyczyły głównie kreowanego przez nią wizerunku własnej osoby."
Zabójstwo jak z filmu
W kontekście cytowanej opinii oraz skłonności Katarzyny W. do patologicznego kłamstwa i przedstawiania jako własnych przeżyć zdarzeń dotyczących innych osób oraz stanowiących fabułę książek lub filmów należy nadto wskazać na znaczące podobieństwo z fabułą filmu "Kolor zbrodni" (tyt. org. "Freedomland", USA, 2006 rok).
"W kontekście cytowanej opinii oraz skłonności Katarzyny W. do patologicznego kłamstwa i przedstawiania jako własnych przeżyć zdarzeń dotyczących innych osób oraz stanowiących fabułę książek lub filmów należy nadto wskazać na znaczące podobieństwo z fabułą filmu "Kolor zbrodni" (tyt. org. "Freedomland", USA, 2006 rok). (...) Analiza zgromadzonego materiału dowodowego wskazuje, iż Katarzyna W. z wysokim prawdopodobieństwem znała omawiany film oraz wykorzystała jego fabułę do tworzenia planu popełnienia zabójstwa córki oraz działań zmierzających do uniknięcia odpowiedzialności karnej, a nadto wykorzystywała przedmiotową fabułę w trakcie postępowania karnego do tworzenia treści swoich wyjaśnień oraz relacji składanych innym osobom."
Śladami bohaterki "Koloru zbrodni"?
"Fabuła przedmiotowego filmu dotyczy młodej kobiety, która przez całe życie była źle traktowana przez rodzinę, stale krytykowana za swoje zachowanie, zwłaszcza gdy zaszła w nieplanowaną ciążę. (...) Z czasem bohaterka filmu zauważyła u siebie osłabnięcie, a potem zanik miłości do dziecka."
W treści filmu pojawiają się okoliczności znane ze śledztwa w sprawie zabójstwa małej Magdy. M.in. bohaterka twierdzi, że w parku została zaatakowana przez nieznanego jej mężczyznę, który porwał jej syna. Wszczęto poszukiwania na wielką skalę, wydrukowano plakaty z wizerunkiem dziecka, opublikowano też "portret pamięciowy sprawcy, sprowadzający się do ogólnej sylwetki mężczyzny w kurtce z kapturem". "Bohaterka i jej rodzina zwracali się nadto wielokrotnie z telewizyjnymi apelami do porywacza, by oddał dziecko, w zamian za co obiecywali zaniechanie ścigania i pociągnięcia go do odpowiedzialności karnej". W filmie pojawia się też osoba, która przekonując bohaterkę o swoim współczuciu i zrozumieniu, zmierza do nakłonienia jej, by przyznania się do ukrycia ciała syna i podania okoliczności jego zgonu."Bohaterka wskazała park w pobliżu miejsca napadu na nią i porwania syna. Została natychmiast przewieziona we wskazane miejsce, gdzie wskazała na ruiny szpitala (tytułowy Freedomland). Natychmiast zostały rozpoczęte poszukiwania pod kątem odnalezienia ciała dziecka. Nie dały jednak rezultatu. Pod wpływem rozmowy z policjantem bohaterka przyznała w końcu, że dziecko nie żyje i zostało przez nią pochowane w innym parku niż ten, który początkowo wskazała.
Zaprowadziła policjantów do parku, gdzie wskazuje miejsce ukrycia zwłok – był to fragment terenu otoczony dużymi kamieniami, między którymi znajduje się pod liśćmi świeżo rozkopana ziemia. Bohaterka wskazała na jeden z głazów, oświadczając, iż dziecko pochowane jest pod nim. Po podniesieniu głazu przez kilku policjantów i rozkopaniu ziemi pod nim, zostają znalezione zawinięte w koc zwłoki dziecka. (...)
Po znalezieniu dziecka bohaterce przedstawiono zarzut zabójstwa i dokonano jej przesłuchania. Stwierdziła wtedy, iż dziecko zmarło w wyniku wypadku. Wyjaśniła, iż (...) w dniu poprzedzającym zgłoszenie porwania miała wyjść z partnerem i próbować ratować ich związek. Syn był zdenerwowany i nie chciał spać, groził, że gdy bohaterka wyjdzie z domu, „to pożałuje”. Pomimo to wyszła. Gdy wróciła po kilku godzinach, znalazła martwego syna leżącego pod stołem. Jak się okazało, pod jej nieobecność wypił znaczną dawkę syropu na kaszel, który bohaterka wcześniej podawała mu jako środek usypiający, gdy chciała wyjść z narzeczonym z mieszkania. Przekonana o śmierci dziecka zaniechała wezwania pogotowia i policji. (....) Uciekła z domu, przez jakiś czas błąkając się bez celu. Po pewnym czasie bohaterka uspokoiła się i zadzwoniła do narzeczonego opowiadając mu o całym zdarzeniu oraz prosząc go o pomoc w ukryciu zwłok dziecka. Pojechał on do jej mieszkania, zabrał dziecko zawinięte w koc, zawiózł swoim samochodem do parku i pogrzebał, przenosząc kamienie. Bohaterka nie była obecna przy ukryciu zwłok, dlatego nie znała dokładnego miejsca pochowania ciała (...). Następnego dnia wieczorem (...) skaleczyła celowo dłonie o podłoże, po czym zgłosiła się do szpitala, podając wymyśloną wersję o porwaniu".
Autor: MON/tr/k / Źródło: tvn24