Znam te informacje i traktuję je jako niedozwoloną próbę nacisku, jako próbę zastraszenia mnie - mówił sędzia Sądu Najwyższego profesor Krzysztof Rączka. Odniósł się do medialnych doniesień jakoby miała mu zostać cofnięta zgoda na łączenie stanowiska w SN oraz pracy akademickiej na Uniwersytecie Warszawskim.
We wtorek kontynuowane są obrady Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego. Sędziowie kolejny raz spróbują wskazać kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa SN. Nadal toczy się spór o sposób liczenia głosów w wyborach na członków komisji skrutacyjnej. Część sędziów zgłosiło w tej sprawie wnioski i domaga się wyjaśnień, a prowadzący obrady Kamil Zaradkiewicz oświadczył, że "nie dopuści do dalszej obstrukcji".
Sędzia Rączka: żadnego ultimatum do tej pory nie otrzymałem
We wtorek w mediach pojawiły się informacje o ultimatum, jakie miał otrzymać jeden z sędziów Sądu Najwyższego. Jak podał portal Niezależna.pl, profesorowi Krzysztofowi Rączce ma zostać odebrana zgoda na dzielenie stanowiska w SN z pracą akademicką na Uniwersytecie Warszawskim, przez co będzie zmuszony do wybory między obu funkcjami.
- Żadnego ultimatum do tej pory nie otrzymałem. Znam te informacje, traktuję je jako niedozwoloną próbę nacisku, jako próbę zastraszenia mnie, jako próbę zniechęcenia do zajmowania stanowiska - mówił we wtorek w Sądzie Najwyższym sędzia Rączka.
Jak dodał, "gdyby doszło do takiego czynu, to ja będę się konkretnie do niego ustosunkowywał i wtedy będzie czas na reakcję". - W tej chwili traktuję to jako groźbę pod moim adresem, jako chęć wyeliminowania mnie z aktywnej działalności na forum Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego - tłumaczył sędzia SN.
- Wątpię, żeby Uniwersytet Warszawski w takiej sytuacji stawiał mnie przed wyborem - mówił profesor Krzysztof Rączka, dodając, że przez osiem lat był dziekanem Wydziału Prawa i Administracji UW, a jego praca na tym stanowisku "była oceniana dobrze". - Nie ma żadnych zastrzeżeń co do mojej pracy na uniwersytecie, nie ma żadnych zastrzeżeń co do mojej pracy w Sądzie Najwyższym. Traktuję to jako plotkę, która zmierza do tego, bym się wycofał, żebym się przestraszył - wyjaśnił.
- Oświadczam, że nie dam się zastraszyć i proszę, żeby poważnie przyjąć moje oświadczenie - zadeklarował sędzia Rączka.
Spór o wybór kandydatów na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego
Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego już dwukrotnie próbowało dojść do porozumienia w sprawie wyboru kandydatów na pierwszego prezesa SN. Dwa wielogodzinne posiedzenia w piątek i sobotę nie przyniosły jednak rezultatu i zakończyły się patem. Część sędziów oskarżyła prowadzącego obrady Kamila Zaradkiewicza o chaotyczne i niezgodne z prawem kierowanie posiedzeniem. On im z kolei zarzucił obstrukcję i celowe wydłużanie spotkania.
Podczas sobotnich obrad profesor Krzysztof Rączka skomentował sposób prowadzenia obrad przez sędziego Zaradkiewicza. - Pana postawa urąga powadze Sądu Najwyższego. (...) Pan mógłby odbierać głos, gdyby był w Sejmie, a to jest Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. I proszę nie wprowadzać atmosfery drylu wojskowego - zwrócił uwagę sędzia Rączka, kiedy Kamil Zaradkiewicz kolejny raz próbował odebrać mu głos. - Proszę o powstrzymanie się od tak gorszących zachowań - odpowiedział mu Zaradkiewicz.
W piątek, wybierając członków komisji skrutacyjnej sędziowie głosowali, oddając głos za albo przeciwko kandydaturze. Zgłoszono po jednej kandydaturze z każdej z izb. Żadna nie uzyskała wymaganego poparcia. W sobotę miały obowiązywać inne zasady głosowania. Z każdej z izb wyłoniono dwóch kandydatów, a zgodnie z założeniem sędziowie mieli wybierać między nimi, nie oddając głosów negatywnych. Część sędziów zagłosowała jednak w inny sposób. Do protokołu głosowania zdanie odrębne złożyła sędzia Izby Dyscyplinarnej Małgorzata Bednarek. Jak wskazała, na 42 kartach głosujący sędziowie przy każdym nazwisku pisali słowo "nie".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24