- Szum medialny rzeczywiście był, ale byłam na spotkaniu w centrum kryzysowym, gdzie były podawane te informacje (o liczbie ofiar - red.). I ambasador, i szef MSZ potwierdzali, że to nie są pewne dane i nie należy ich podawać - powiedziała w "Jeden na jeden" rzeczniczka rządu, Małgorzata Kidawa-Błońska, komentując wzbudzającą kontrowersje wypowiedź marszałka Sejmu, który podał niepotwierdzone informacje dotyczące zamachu w Tunezji.
Na marszałka Sejmu spadła lawina krytyki po tym, jak powiedział na antenie TVN24, że w zamachu w Tunezji mogło zginąć nawet siedmiu Polaków. Zapowiedział też, że w Polsce zostanie ogłoszona żałoba narodowa.
W rzeczywistości islamiści zastrzelili trzech Polaków, a żałoby nie ogłoszono.
"Niefortunna wypowiedź"
Kidawa-Błońska podkreśliła, że "każdy polityk sam odpowiada za swoje słowa". - Pani premier Kopacz nie jest wychowawcą polityków, jest szefową partii - zaznaczyła.
Dodała, że "marszałek sam zabrał głos". - Bardzo niefortunna wypowiedź. Ja rozumiem, że wtedy było dużo sprzecznych informacji, sytuacja była nerwowa, ale polityk powinien jednak wiedzieć, że informacja o siedmiu zabitych będzie bardzo szkodliwa dla rodzin osób, które były wtedy w Tunezji. Tym bardziej, że słowa marszałka są brane bardzo poważnie - zauważyła.
Po wypowiedzi Sikorskiego pojawiły się spekulacje, że wpadka Sikorskiego jest wynikiem wewnętrznych rozgrywek w Platformie Obywatelskiej. - Nie bardzo w to wierzę - powiedziała Kidawa-Błońska.
Zapytana o to, czy marszałek powinien przeprosić za to nieporozumienie, odparła, że "słowo przepraszam jeszcze nikomu nie zaszkodziło". - Ale wydaje mi się, że ta sprawa już odeszła w niepamięć - stwierdziła.
Protest przewoźników
Rzeczniczka rządu odniosła się także do poniedziałkowego protestu przewoźników, którzy sprzeciwiają się m.in. niemieckim przepisom o płacy minimalnej.
Od początku roku w Niemczech obowiązuje ustawa wprowadzająca dla wszystkich zatrudnionych płacę minimalną w wysokości 8,50 euro za godzinę. Zdaniem strony niemieckiej przepisy powinny obowiązywać także kierowców zagranicznych firm spedycyjnych, przejeżdżających tranzytem przez Niemcy. W praktyce każda firma transportowa, której pojazd przejeżdżałby tranzytem przez terytorium tego kraju, musiałaby płacić swoim kierowcom odpowiednio wysokie stawki. Zdaniem polskich przewoźników, jest to warunek niemożliwy do spełnienia.
Małgorzata Kidawa-Błońska zapewniała, że rząd działa w tej sprawie, a kwestię niemieckich przepisów bada Bruksela. - Reakcja rządu już była. Przypominam, że w lutym minister Wasiak, minister Kosiniak-Kamysz jeździli do Niemiec, rozmawiali na ten temat - zaznaczyła.
Zauważyła, że "Unia Europejska sprawdza, czy te przepisy mogą w takiej formie obowiązywać". - UE cały czas nad tym pracuje, nie ma jeszcze jasnej wykładni - tłumaczyła.
Dodała, że "decyzja UE w tej kwestii ma zapaść w ciągu kilku najbliższych tygodni".
Autor: eos/tr / Źródło: tvn24