- Mama była w tym domu dwa tygodnie. Potem kierowniczka wyrzuciła nas, mówiąc, że mama zaraża pacjentów. Okazało się to kłamstwem, a przyjąć mamy z powrotem już nie chciała. Zostawiła nas na lodzie. Teraz się z tego cieszę – opowiada w rozmowie z tvn24.pl Kinga Nowotczyńska, córka kobiety, która przebywała dwa tygodnie w domu opieki w Radości.
Pani Kinga napisała do nas, gdy zobaczyła wstrząsające zdjęcia z domu opieki w Radości. Jej matka była tam w marcu zeszłego roku przez dwa tygodnie. Potem dyrektorka placówki wyrzuciła kobietę pod - jej zdaniem - fałszywym pretekstem. Pani Kinga była wtedy zrozpaczona, bo jej matka została bez opieki. Dziś jest przerażona, że mogła tam pozostać w Radości.
- Mama jest po wypadku samochodowym. Doznała poważnych obrażeń mózgu i potrzebuje całodobowej opieki lekarskiej. Pod koniec 2005 roku zaczęłam szukać dla niej domu – opowiada nam pani Kinga. Jak mówi, zwiedziła wiele takich ośrodków w Warszawie i okolicach.
"Dom sprawiał bardzo dobre wrażenie"
- Kierowałam się tym, żeby było czysto, przyjemnie, domowo. A sytuacja w tych ośrodkach przedstawiała się fatalnie. Dom w Radości wydał mi się na tym tle domem dość przyjemnym. Mówiąc prosto: nie było śmierdząco, nie było brudno, były normalne łóżko. Zdecydowałam się na ten dom – wyjaśnia.
Ponadto kierowniczka, Katarzyna Zimna, zrobiła na niej dobre wrażenie. - Nie była to może superprzyjemna osoba. Ale robiła wrażenie ostrej, a jednocześnie dobrej. Starała się na pewno zaprzyjaźniać z rodzinami pensjonariuszy – opisuje internautka.
"Pani matka zaraża pacjentów i personel"
Jednak już po dwóch tygodniach dyrektorka pensjonatu wezwała ją do siebie. Poinformowała kobietę, że zrobiła jej matce serię badań. Miało z nich wynikać, że ta jest śmiertelnie chora i do tego zaraża pacjentów i personel. - Miało to być zakażenie krwi odporne na wszelkie możliwe antybiotyki. Wezwała karetkę i kazała mi ją zabrać do szpitala. Brzydko mówiąc, pozbyła się mamy i mnie – opowiada pani Kinga.
Jak dodaje, uwierzyła bez zastrzeżeń kierowniczce ośrodka i natychmiast zabrała matkę do najbliższego szpitala. Badania nie wykazały żadnego zakażenia. Kobieta nie miała nawet temperatury.
"Nie przyjmę z powrotem, bo nie"
- Zadzwoniłam wtedy do pani Zimnej prosząc, żeby przyjęła mamę z powrotem. Ona powiedziała kategoryczne nie. Nie bo nie. Byłam przerażona, bo nie miałam możliwości zawiezienia mamy w inne miejsce – relacjonuje.
Jak twierdzi, skutki pobytu w domu opieki w Radości okazały się poważniejsze. - Podejrzewam, że (Katarzyna Zimna) zmieniła dawki leków mamy. Mama stała się krzycząca i agresywna, wcześniej taka nie była. Ona podczas wypadku doznała bardzo poważnych urazów, jest po trepanacji czaszki i realnego kontaktu z nią nie ma. Nie powie, czy ktoś jej zrobił krzywdę, bił czy nie nakarmił – opowiada nam pani Kinga.
"Faszerowała pacjentów lekami"
Dlaczego kierowniczka domu chciała pozbyć się pacjentki? - Później doszłam do wniosku, że to skutek tego, że przez te dwa tygodnie mama była praktycznie codziennie odwiedzana przeze mnie, sąsiadki czy ciotki. Mam wrażenie, że ta pani po prostu przestraszyła się tej ilości osób – uważa pani Kinga.
Jak dodaje, w zeszłym roku w marcu w domu w Radości, według jej obserwacji, znajdowały się głównie osoby starsze, z Alzheimerem, praktycznie bez kontaktu z otoczeniem. I nie były one tak często odwiedzane. - Możliwe, że były faszerowane lekami i doprowadzone do tego stanu. Podejrzewam, że ona tez chciała tak ustawić moją mamę lekowo, żeby też tak wyglądała – mówi.
"To coś przerażającego i z tym trzeba coś zrobić"
Pani Kinga mówi nam, że przez półtora roku, które minęły od tego incydentu, zastanawiała się, czy nie zacząć działać w tej sprawie. - Znalazłam nowy dom dla mamy i w natłoku codziennych obowiązków odpuściłam to sobie. Ale jak obejrzałam dziś niektóre filmy, to zdrętwiałam. Nie ze względu na moja mamę – choć nie wiem, co one z nią wyrabiały – ale ze względu na te osoby, które teraz tam przebywają. Dla nich to było faktycznie piekło. Mam nadzieję, że będę mogła w jakiś sposób pomóc. To coś przerażającego i z tym trzeba coś zrobić – apeluje.
Kierowniczka ośrodka Katarzyna Zimna stanowczo zaprzecza, by w placówce działo się coś niedobrego. - Pracujemy na pełnych obrotach od 6 rano do wieczora. Nawet Ukrainki zrezygnowały z tak ciężkiej pracy za tak małe pieniądze - mówi Zimna gazecie "Polska", która jako pierwsza opisała tą sprawę. Na filmach nagranych telefonem komórkowym widać jak stare, schorowane i bezbronne kobiety są bite, znieważane i maltretowane. Wideo nagrał i przekazał gazecie Łukasz K., który przez dwa miesiące pracował tam jako poborowy odrabiający zasadniczą służbę wojskową.
Prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24