Aleksander Lichocki - były szpieg PRL-owskiego wywiadu - oferuje sprzedaż tajnego aneksu do raportu Macierewicza - ustalił "Dziennik", który dotarł też do biznesmena mającego negocjować zakup wcześniejszych publikacji byłego szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Gazeta ustaliła, że Lichocki może mieć wtyki w IPN-ie oraz w komisji weryfikującej i likwidującej WSI.
Aleksander Lichocki był szefem Wojskowej Służby Wewnętrznej, poprzedniczki WSI w ostatnich latach PRL. Jest to znana postać. Szef komisji do spraw służb specjalnych Janusz Zemke również o nim słyszał. Sam Lichocki powołuje się na znajomości w otoczeniu Antoniego Macierewicza.
Jeśli Lichocki rzeczywiście ma dostęp do aneksu i nim handluje, to jest to przestępstwo i kompromitacja Macierewicza - pisze gazeta. Ale możliwa jest odwrotna sytuacja. Mówi o niej sam Macierewicz - Lichocki to prowokator nasłany przez stare służby, który ma zniszczyć wiarygodność komisji weryfikacyjnej.
Raport do półtora tygodnia
Ustalono, że prokuratura prowadzi dwa śledztwa - w sprawie oferowania sprzedaży aneksu oraz obietnic pozytywnej weryfikacji w zamian za łapówkę. - Jest człowiek, który ma do sprzedania aneks do raportu Macierewicza - taką informację przekazał gazecie znany kiedyś polityk. Okazało się, że człowiekiem tym jest Lichocki.
Podczas spotkania z dziennikarzami w jednej z warszawskich kawiarni miał pokazywać, że jest świetnie poinformowany. Mówił o konflikcie między członkami komisji Macierewicza i chwalił się znajomościami w świecie dziennikarskim. Wymieniał ludzi, którzy rzekomo sprzedawali i kupowali aneks lub jego fragmenty - podawał nazwiska biznesmenów i ich PR-owców, dziennikarzy oraz członków komisji weryfikacyjnej. Lichocki twierdził, że czytał aneks do raportu o WSI. Powoływał się przy tym, bez podawania nazwiska, na dobrego znajomego w najbliższym otoczeniu Macierewicza. W końcu pułkownik zaoferował, że jest w stanie załatwić i sprzedać dokument dziennikarzom. - Potrzebuję tydzień, półtora - obiecywał.
Wtyki w komisji i ich klienci
Po kilku dniach Lichocki stwierdził jednak, że do Antoniego Macierewicza dotarły informacje, że któryś z członków komisji handluje raportem. - W tej sytuacji będzie ciężko załatwić ten dokument - stwierdził.
Gazeta dotarła do jednego z bohaterów pierwszego raportu Macierewicza, do którego wcześniej dotarł też pułkownik. - Zgłosił się do mnie jeszcze przed publikacją raportu. Proponował kupno dokumentu. Żeby się uwiarygodnić, opowiadał, co w nim będzie na mój temat. Nie skorzystałem z oferty, ale po opublikowaniu raportu okazało się, że Lichocki miał prawdziwe informacje z tajnego dokumentu - mówi.
Również szef komisji ds. służb specjalnych Janusz Zemke opowiedział dziennikarzom, że dostał sygnał o handlu aneksem. - W lipcu ub.r. przyszedł do mnie pewien przedsiębiorca spoza Warszawy, który chciał się poradzić. Powiedział, że ktoś oferuje mu kupno fragmentów aneksu, w którym jest wymieniony - mówi polityk SLD. Zemke poradził przedsiębiorcy, żeby w żadnym wypadku nie wchodził w "śmierdzącą transakcję".
Jak się okazało za propozycją dla biznesmena stał Aleksander Lichocki.
Pułkownik miał oferować przedsiębiorcy wykreślenie jego nazwiska z aneksu - w lipcu trwały jeszcze prace nad nim. Miał też proponować kupno całości lub fragmentów dokumentu. Cena - 250 tys. zł za całość. Na dowód swoich możliwości pułkownik miał pokazać kilka stron z aneksu. Dotyczyły one m.in. jednej z prywatyzacji. Biznesmen zapamiętał, że widział strony o numerach 153 i 157.
Wersja Lichockiego jest następująca: we wrześniu 2007 Zemke wysyła do niego swojego znajomego Henryka Grobelnego, Grobelny prowokuje rozmowę o aneksie i ją nagrywa, taśmę ma przekazać dziennikarzom.
Henryk Grobelny twierdzi jednak, że Lichockiego widział ostatnio 2 - 3 lata temu, a o aneksie nie rozmawiał z nim nigdy.
Podobnie twierdzi janusz Zemke. - To jakieś bzdury! Nic nie wiem o rozmowach Grobelnego z Lichockim na temat aneksu. Zapewniam, że człowiek, który przyszedł do mnie w lipcu po poradę to nie był Grobelny - oburza się polityk.
Lichocki i ludzie z WSI
Gazeta postanowiła wypytać o całą sprawę starych znajomych Lichockiego ze służb wojskowych. - Pułkownik ma dojścia do ludzi Macierewicza. Jest zakolegowany z Leszkiem Pietrzakiem, historykiem IPN z Lublina, członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Lichocki organizował Pietrzakowi spotkania z oficerami WSI. Pietrzak proponował im pozytywną weryfikację. Motyw miał być finansowy.
Lichocki pytany, czy zna Leszka Pietrzaka, początkowo mówi, że nie, potem jednak twierdzi, że mógł się z nim kiedyś spotkać.
Sam Leszek Pietrzak wszystkiemu zaprzecza. - W życiu nie spotkałem się z Lichockim. Znam jego nazwisko, bo jestem historykiem, a on był wysokim rangą oficerem WSW.
Ludzie Macierewicza twierdzą, że Lichocki jest prowokatorem wysłanym przez WSI. Były szef SKW stwierdził nawet publicznie, że "Aleksander L.", czyli Lichocki, należy do grupy byłych oficerów wojskowych służb, którzy infiltrują i rozpracowują komisję weryfikacyjną.
Sam Lichocki plącze się w swojej opowieści. Z upływem czasu coraz mniej wie i coraz mniej pamięta. W ostatniej rozmowie utrzymywał, że jest zwykłym emerytem, który nigdy nie widział raportu i aneksu: - Wszystko, co o tym wiem, usłyszałem na mieście - mówił.
Źródło: Dziennik