- Do momentu, kiedy nie będziemy mieć informacji, że Ci ludzie wracają do zdrowia, że ratownicy wydostaną ostatniego górnika z Mysłowic, to wszystko będzie się przypominać. Bo u nas było dokładnie to samo - wspomina Krzysztof Mura, górnik, który trzy lata przeżył wypadek w kopalni.
W maju 2011 roku w kopalni Krupiński w Suszcu pod Pszczyną doszło do zapalenia metanu. W pobliżu było 32 górników. 20 wyjechało na powierzchnię bez poważniejszych obrażeń. Siedmiu kolejnych udało się w krótkim czasie wydostać z podziemi. Wśród nich był Krzysztof Mura.
"To nie jest wyłącznie praca, ale powołanie"
- Po półtorej godziny byłem na powierzchni. W dużej mierze wydostałem się o własnych siłach. Później pomagali mi ratownicy. Bardzo szybko zostałem przetransportowany do centrum leczenia oparzeń - wspomina górnik. - W szpitalu pani psycholog zapytała mnie, czy wrócę do pracy. Wtedy powiedziałem: nigdy.
A jednak wrócił. - Ta praca jest piekielnie niebezpieczna, ale ktoś musi ją wykonywać - przekonuje górnik. - I to nie jest wyłącznie praca. To jest powołanie i pewnego rodzaju sposób bycia - dodaje.
Dzisiaj Krzysztof Mura obserwuje sytuację w kopalni Mysłowice-Wesoła. Trwają tam poszukiwania górnika, który nie wyszedł na powierzchnię po wypadku.
"U nas było dokładnie to samo"
- Przeżywam to zawodowo i rodzinnie. Rozmawiam o tym z małżonką - mówi i przyznaje jednocześnie, że jego koledzy z pracy śledzą w mediach sytuację w Mysłowicach i przypominają sobie swój dramat sprzed lat. - Tutaj każdy przeżywa to samo na nowo. I do momentu, kiedy nie będziemy mieć informacji, że Ci ludzie wracają do zdrowia, że ratownicy wydostaną ostatniego górnika, to wszystko będzie się przypominać. Bo u nas było dokładnie to samo - wspomina górnik.
W wyniku wypadku w kopalni Krupiński zginęły trzy osoby: górnik i dwóch ratowników.
Autor: jl/kka/kwoj / Źródło: tvn24