Aż 160 stron liczy uzasadnienie umorzenia śledztwa w sprawie raportu Antoniego Macierewicza o WSI. Prokuratura stwierdziła, że nie może on odpowiadać za kłamstwa w raporcie WSI, bo za swoją pracę nie dostawał pensji, a publikując go, myślał, że pisze prawdę - pisze "Gazeta Wyborcza".
Prokuratura umorzyła śledztwo 30 grudnia 2013 r. Śledczy stwierdzili, że likwidator WSI nie był "funkcjonariuszem publicznym", chociaż tworząc raport, "przekroczył uprawnienia", umieszczając w nim nieprawdziwe lub źle sprawdzone informacje.
Nie dopełnił też obowiązku "rzetelności i staranności".
Śledczy, jak pisze "GW", stwierdzają, że postępowanie Macierewicza uznać należy za "działanie na szkodę interesu publicznego i prywatnego", a zamieszczenie przez niego nieprawdziwych informacji naruszyło prawa wymienionych w raporcie osób i firm.
Prokuratura mówi o ich "krzywdzie moralnej". Stwierdza, że Macierewicz chciał "świadomie wywołać ich negatywny odbiór w oczach opinii publicznej". Dlaczego więc likwidator WSI nie został uznany za "funkcjonariusza publicznego? Bo nie dostawał pensji, a z komisją weryfikacyjną "nie łączył go stosunek pracy".
"Przekonany, że pisze prawdę"
A dlaczego raport nie jest dokumentem? Prokuratura - jak podaje "GW"" - napisała w uzasadnieniu, że przestępstwo zarzucane Macierewiczowi polega na podaniu nieprawdy, pomówieniu i ujawnieniu tajemnic państwowych w dokumencie.
Według prokuratury, dokument to materiał, który musi być wystawiony przez "funkcjonariusza publicznego lub inną osobę do tego uprawnioną". Musi też "w swojej treści zawierać domniemanie prawdziwości". Tymczasem według prokuratury raport, mimo że ogłoszony w Dzienniku Ustaw, to zaledwie "dokument analityczno-ocenny bez waloru jednoznacznie rozstrzygającego". Przypomina również, że przestępstwo poświadczenia nieprawdy ma charakter umyślny, a Macierewicz był przekonany, że pisze prawdę. Trzeba by mu zatem udowodnić, że kłamiąc, miał tego "pełną świadomość".
Autor: mac//gak / Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24