Gdy w Warszawie i okolicach wybuchały kolejne bomby i rozlegały się serie z karabinów automatycznych, a trup na ulicach słał się coraz gęściej, komendant pruszkowskiej policji wyznał dziennikarzowi: - Mafia to siedzi w rządzie.
Na polu za miastem znaleziono dwa trupy. Ludzie mówią, że to były jakieś ruskie porachunki. Nieprawda, wiem to na pewno. Widziałem dokładnie, jak to wszystko się stało.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Lipiec 1999 roku. Od upadku komunizmu minęła równo dekada. Polska od czterech miesięcy cieszy się z przynależnością do NATO, ale na wejście do Unii Europejskiej musi jeszcze zaczekać kolejnych pięć lat. W Warszawie i okolicach w najlepsze trwa wojna gangów. Pruszków kontra Wołomin, tak się wówczas pisało i mówiło, choć rzeczywistość była trochę bardziej złożona.
Ledwie pół roku wcześniej rząd przeprowadził reformę administracyjną, która podzieliła Polskę na 16 zamiast dotychczasowych 49 województw. Zupełnie przy okazji ktoś wpadł na pomysł, żeby na Mazowszu siedziba komendy wojewódzkiej policji znalazła się w Radomiu, zaś Warszawa miała swoją niezależną komendę, trochę wojewódzką, a trochę powiatową.
Mundurowi z sąsiadującego z Warszawą powiatu pruszkowskiego (i kilku innych wokół stolicy) raportowali więc do odległego o blisko 100 kilometrów Radomia. Bałagan, który wówczas zapanował w podwarszawskich komendach, trzeba było sprzątać jeszcze długo po wycofaniu się z tych zmian w organizacji służby.
Tymczasem w podwarszawskim Komorowie, willowej miejscowości przyklejonej do Pruszkowa, ktoś podpalał lokale i podkładał bomby. Wiele wskazywało na to, że to zemsta za odmowę płacenia haraczy. Policja nie potrafiła sobie poradzić z problemem. Przerażeni mieszkańcy szukali pomocy w mediach.
Była niedziela. Po eksplozji przy ulicy Ceglanej w Komorowie Igor Ryciak, dziennikarz "Gazety Wyborczej", zadzwonił do szefa pruszkowskiej policji Zbigniewa Czerwińskiego. Poprosił o komentarz i o radę dla zastraszonych przedsiębiorców. - Niech idą do ORMO [Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej - red.] - powiedział komendant. - Ale ORMO już nie ma - usłyszał w odpowiedzi. Potem komendant dorzucił jeszcze: - Mafia to siedzi w rządzie, a tu działają gówniarze. Jak się ich pogoni, to uciekają.
Kilka dni później komendant przestał być komendantem. Przełożeni uznali jego wypowiedź za skandaliczną.
Podjechały dwa auta, podwarszawskie rejestracje. Wysiedli z nich faceci, którzy mają swoje racje poparte siłą piąchy. Tak sobie wyobrażam. Otworzyli bagażniki. Już do tematu wracam.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
A może komendant Czerwiński, niezależnie od formy, w jakiej się tego dnia znajdował, miał jednak trochę racji? Może komuś zależało, żeby w policji zapanował chaos?
Bo to właśnie w chaosie, choć przecież znacznie większym, dziesięć lat wcześniej narodziła się polska mafia. Ewa Ornacka i Piotr Pytlakowski w "Nowym alfabecie mafii", odświeżonej po latach (w 2013 r.) książce powstałej na podstawie serialu, który współtworzyli dla TVN, tak opisywali tamten czas: "Jak to się stało, że lokalnej grupie przestępczej z Pruszkowa pozwolono stworzyć tak rozgałęzioną strukturę, z zarządem, księgowymi i żołnierzami od czarnej roboty? - Może trochę ich zlekceważyliśmy - przyznawali policjanci. - A może trafili na podatny grunt?".
I dalej: "Grunt dla gangów był podatny, bo trafiły na czas chaosu. Milicja zamieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła informacji, czyli agentów milicji i Służby Bezpieczeństwa w świecie przestępczym. Wielu znanych w latach 90. gangsterów we wcześniejszej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem (uliczny handel walutami). Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły - wtedy to oni stali się agenturą świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami".
Do tego doszły, o czym piszą Ornacka i Pytlakowski, kolejne elementy. Jak choćby zmiany w prawie, które pozwoliły przestępcom na nieograniczone wręcz pranie brudnych pieniędzy.
W ten sposób powstały pierwsze gangsterskie fortuny. A wraz z dużymi pieniędzmi przyszła władza w świecie przestępczym.
W obydwu bagażnikach były jakieś chłopaki. Wyciągnęli ich szybko za kołnierz kurtki. Skąd to wszystko wiem? Mówię przecież, że widziałem. Za tym drzewem tu stałem, bo się tutaj odlewałem.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Myśląc przed laty o gangsterskich porachunkach, zwykło się mówić, że Pruszków walczy z Wołominem albo odwrotnie. Nie do końca tak było. Po pierwsze, o ile można przyjąć, że na lewo od Wisły rozciągały się wpływy najpotężniejszej organizacji przestępczej w historii, czyli gangu pruszkowskiego, o tyle na prawym brzegu grup było znacznie więcej i działały obok siebie.
Grupa wołomińska, owszem, istniała, ale wraz z nią, równolegle, funkcjonowały też choćby: ząbkowska, markowska, wyszkowska czy praska.
Po drugie, gangi czasem ze sobą rywalizowały, ale znacznie więcej osób przez te lata poniosło śmierć, walcząc o władzę wewnątrz grup niż z rąk wrogów. Oddajmy jeszcze raz głosom ekspertom od przestępczego podziemia.
"Kiedy tworzyliśmy pierwsze wydanie 'Alfabetu mafii' [w 2004 roku - red.], mieliśmy złudne poczucie, że o przestępczym świecie wiemy prawie wszystko. Dzisiaj, po latach, pora się przyznać do grzechu pychy. Nie wiedzieliśmy wszystkiego wtedy, nie wiemy też teraz, a czasem mamy świadomość, że gubimy się w meandrach tego świata. Opisywani przez nas członkowie polskiej mafii żyją w mroku swoich tajemnic, obcym wara od prawdy. Walczą ze sobą, by po jakimś czasie zawierać nieoczekiwane sojusze - tego wymaga przecież interes nadrzędny, czyli zysk. Działają jak sprawnie zarządzana firma, która dla korzyści niszczy konkurencję albo się z nią sprzymierza" - pisali Ornacka i Pytlakowski.
Konflikt Pruszkowa z Wołominem też, owszem, był. Ale był to raczej konflikt "Dziada" i jego brata "Wariata" z kilkoma osobami z zarządu gangu pruszkowskiego. No i "Dziad", jeśli już, był raczej szefem gangu ząbkowskiego. W Ząbkach mieszkał bowiem od lat. A wcześniej na Pradze i na Targówku. W Wołominie mieszkał zaś "Maniek", z którym "Dziad" wcześniej robił interesy, ale później działali już obok siebie.
Prowadzili ich po polu jakieś dwieście metrów. Jeden był spokojny, nie patrzył na oprawców swoich. Drugi jednak zaczął nagle głośno krzyczeć. Na kolana padł. Błagam was, darujcie mi życie.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Gangi zajmowały się wszystkim, co przynosiło zysk. Od kradzieży samochodów, przez napady rabunkowe, ściąganie haraczy, sutenerstwo, po handel nielegalnym alkoholem i przede wszystkim narkotykami. Pieniędzy było coraz więcej, a wraz z nimi narastało poczucie bezkarności.
Lata 90. ubiegłego wieku i początek kolejnego to czas, w którym gangsterzy czuli się nie tylko panami życia, ale też królami swoich miast. Policja wydawała się bezradna, politycy zdawali się bagatelizować problem. Przestępczość rosła lawinowo. Dość powiedzieć, że w samej tylko Warszawie rocznie ginęło nawet 15 tysięcy samochodów. Zdarzały się doby, gdy kradziono ich ponad 100. Dziś kradzieży jest sześć, siedem razy mniej, a doba, w ciągu której nie zginie ani jeden, nie wprawia już policjantów w osłupienie.
Strzały na ulicach i bomby podkładane pod samochodami walczących o wpływy gangsterów przestały dziwić. Ale bandycka zuchwałość skutkowała przekraczaniem kolejnych granic. "Pershing", przywódca gangu pruszkowskiego, zginął w Zakopanem 5 grudnia 1999 roku, gdy wracał ze stoku narciarskiego. Mimo niepisanej umowy, że czas urlopu jest czasem zawieszenia broni. Zginął, bo jego dawnym wspólnikom przestała się podobać jego rosnąca samodzielność.
"Maniek" i "Lutek" - przywódcy gangu wołomińskiego - zostali zastrzeleni w wolskiej restauracji Gama 31 marca 1999 roku razem z trzema innymi gangsterami. Nigdy wcześniej ani później w jednej gangsterskiej egzekucji w Polsce nie zginęło aż tyle osób. W lokalu, tyle że w Mikołajkach, zastrzelony został trzy lata później "Klepak" - syn "Mańka", który starał się przejąć schedę po ojcu.
Podnieśli go za włosy, dostał trzy czy cztery razy. Struga krwi pojawiła się na jego twarzy. Stałem jak zastygnięty za tym obszczanym drzewem. I modliłem się i wzroku też oderwać nie mogłem.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Półtora roku po zabójstwie w Gamie mafijni egzekutorzy zdecydowali się wykonać wyrok śmierci w szpitalu. I to nie byle jakim - wojskowym. W placówce przy Szaserów w Warszawie zginął "Kikir" - szef grupy markowskiej. Leczył się tam z ran, których doznał po tym, jak jego auto zostało ostrzelane na drodze do Białegostoku. Był październik 2000 roku. Ten sposób egzekucji znalazł później naśladowców. W 2004 roku w szpitalu bielańskim został zastrzelony "Obój", wówczas członek grupy z podwarszawskiego Modlina, o której piszemy szerzej w innym miejscu tego wydania magazynu.
Kulminacja owego poczucia bezkarności to 2002 rok, gdy w majowe przedpołudnie kule zaczęły świstać w centrum handlowym Klif w centrum stolicy. Zabójca zastrzelił na oczach ludzi robiących zakupy dwie osoby raczące się późnym śniadaniem w barze na antresoli, trzecia osoba została ranna. Czwartej - żoliborskiemu gangsterowi o ksywie "Komandos" - udało się uciec. Nie na długo. Dwa miesiące później zginął na stacji benzynowej, gdy czyścił tapicerkę swojego bmw.
Przy tych wydarzeniach bledną inne śmierci w miejscach publicznych, jak zabójstwo przywódcy gangu z Ząbek "Wariata" czy gangstera z Pruszkowa - "Kiełbasy", przyjaciela sławnego "Masy". Zarówno "Wariat", jak i "Kiełbasa" zginęli przed sklepami, do których przyjechali na zakupy.
Najpierw zginął ten mniejszy, ten, co błagał o życie. Strzelili mu prosto w głowę, znaczy w potylicę. No i wtedy ten większy zaczął wymiotować. Zginął zgięty wpół zarzygany do połowy.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Kolejne gangsterskie porachunki wzbudzały sensację i niezmiennie lądowały na czołówkach gazet i telewizyjnych wiadomości. Ale opowieść o czasach sprzed dwóch dekad to też opowieść o strachu zwykłych ludzi. To czas, kiedy na potęgę ściągano haracze, czyli opłaty za rzekomą ochronę, a w rzeczywistości za obietnicę niezniszczenia lokalu. I dotyczyło to nie tylko restauracji czy pubów, ale też punktów usługowych czy osiedlowych sklepów spożywczych.
To czas, kiedy na fali strachu przed rosnącą przestępczością zaczęto grodzić osiedla. Standardem w nowo budowanych blokach, szczególnie w Warszawie, była budka z urzędującym na stałe ochroniarzem i oko kamery zawieszone nad wejściem do każdej klatki. Kto mógł, zostawiał auto na noc jedynie na strzeżonym parkingu, choć szczęściem było zdobyć na nim miejsce.
Podczas bandyckich porachunków ginęli zupełnie przypadkowi ludzie, których los postawił na torze lotu gangsterskiej kuli. Tak stało się w marcu 1999 roku, gdy przy restauracji w alei Jana Pawła II zastrzelono niejakiego "Kajtka". Śmiertelnie ranny został wówczas również przechodzący w pobliżu pracownik Teatru Wielkiego.
Jeszcze tragiczniej skończyła się próba zamachu w Nowym Dworze Mazowieckim w czerwcu 2000 roku. W pubie w centrum miasta bandyci ukryli pięciokilogramową bombę. Miała wybuchnąć wieczorem, gdy przy stoliku zasiądą ludzie z konkurencyjnej grupy. Ale przed południem poluzowaną kostkę brukową zauważył właściciel lokalu. Gdy ją podniósł, nastąpiła eksplozja. Oprócz niego zginęły trzy inne osoby, w tym 16-letni chłopak. Żadna z ofiar nie miała nic wspólnego ze zorganizowaną przestępczością.
Leżeli w błocie teraz razem jeden obok drugiego. Dla pewności zbójcy, bum, strzelili do każdego jeszcze po dwa razy. Potem się odwrócili i spokojnie do tych swoich samochodów wrócili.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Trzeba było ulicznych strzelanin i zamachów bombowych, by politycy zaczęli dostrzegać, że zorganizowane grupy przestępcze urosły za bardzo w siłę.
Jeszcze w drugiej połowie lat 90. zaczęto wprowadzać zmiany w prawie, ale na ich efekty trzeba było poczekać. W 1998 roku zaczęła obowiązywać ustawa o świadku koronnym. Państwo zdecydowało się odpuścić winy tym, którzy zdecydują się wydać organom ścigania swoich kolegów-przestępców. Ustawa wzbudzała ogromne kontrowersje, bo gwarantowała koronnym całkowitą bezkarność.
Zaczęło też obowiązywać prawo dopuszczające udział świadków incognito w procesach. To miało być remedium na strach ludzi, którzy bali się zeznawać przeciwko gangsterom. Tożsamość takiego świadka była ściśle chroniona, mógł ją znać jedynie sąd i prokurator.
Pozwolono też wreszcie policji na prowokacje. Nie w każdej sprawie, ale w tych dotyczących najpoważniejszych przestępstw, jak handel narkotykami czy bronią. Policjanci (tzw. przykrywkowcy), pod zmienionymi tożsamościami, wcielając się w przestępców, mogli dzięki temu przenikać do gangów.
Policja zaczęła też stawiać na specjalizację. W Warszawie utworzono dwa eksperymentalne wydziały: zabójstw i terroru kryminalnego. Ten pierwszy zajmował się, zgodnie ze swoją nazwą, wyłącznie zabójstwami, drugi zaś prowadził trudne śledztwa w sprawie zamachów bombowych, wymuszania haraczy i porwań dla okupu. Po latach oba wydziały połączono, ale efekty ich pracy z tamtych lat widać do dziś: problem haraczy czy porwań został praktycznie zlikwidowany, eksplozje ładunków wybuchowych zdarzają się raz na kilka lat, a nie, jak to bywało, raz na kilka dni.
Jeden z nich był jednak na coś strasznie wkurwiony. Wymachiwał rewolwerem, w który był uzbrojony. Taa, pojąłem po minucie, że zabrudził sobie spodnie. I był zły. Modliłem się, nie patrzcie w moją stronę.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Najistotniejszą reformą w policji było jednak utworzenie w 2000 roku Centralnego Biura Śledczego (dziś w pełnej nazwie jest jeszcze słowo Policji). Przestępczość zorganizowana, szczególnie w wydaniu gangu pruszkowskiego, zaczęła rozlewać się na cały kraj. Granice województw przestały mieć dla niej znaczenie. CBŚ, choć z lokalnymi zarządami, było jednostką działającą ponad tymi granicami. Jego twórcy wzorowali się na amerykańskim Federalnym Biurze Śledczym. Stąd też nazwa, którą przez długie lata określano CBŚ: polskie FBI.
Nowa struktura potrzebowała szybkiego, dużego sukcesu. Takim mogło być jedynie rozbicie gangu pruszkowskiego, którego wpływy sięgały znacznie dalej niż Warszawy i okolic: choćby na Pomorze Gdańskie (grupa "Nikosia"), Pomorze Zachodnie (grupa "Oczki") czy Śląsk (grupa "Krakowiaka"). Latem 2000 roku zatrzymano kilkadziesiąt osób, w tym kilka ze ścisłego kierownictwa grupy. Tych, którym udało się wówczas uniknąć obławy, policja wyłapywała przez kolejne lata. W ten sposób, przynajmniej na jakiś czas, z wolnością pożegnali się: "Słowik", "Parasol", "Wańka", jego brat "Malizna", "Bolo" i wielu innych, dotąd, wydawałoby się, niemal nietykalnych, czyli tzw. zarząd gangu pruszkowskiego.
Samo utworzenie CBŚ może nie wystarczyłoby do rozbicia gangu, ale pomogła trochę sytuacja wewnątrz grupy. Po zabójstwie "Pershinga" blady strach padł na "Masę". "Masa" już wcześniej współpracował z policją, ale dopiero śmierć przyjaciela sprawiła, że zdecydował się zostać świadkiem koronnym. Spodziewał się, że podzieli los "Pershinga".
Paradoksalnie rozbicie gangu pruszkowskiego nie wygasiło wojny gangów, a wręcz doprowadziło do jej nasilenia. Życie nie znosi próżni. W siłę zaczęły rosnąć grupy do tej pory będące w cieniu Pruszkowa, jak choćby mokotowski gang "Korka" i "Daksa", z którego później wziął się bodaj najbardziej bezwzględny gang tzw. obcinaczy palców czy grupa "Bandziorka" i wyrosły na niej gang "Przeszczepa" czy później "Szkatuły".
Odjechali, niezadługo debatując, w którą stronę mają jechać. Czy w tą, co przedtem, czy w inną zupełnie, to znaczy przeciwległą. Już plątały mi się myśli. Ze strachu zapomniałem o zaszczanych nogawkach.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
A co z tą mafią w rządzie? Nie sposób powiedzieć, by gangsterzy opanowali posiedzenia Rady Ministrów, ale w kronikach kryminalnych odnotowano w tamtych czasach co najmniej kilka przypadków polityków, którzy mieli z nią bliskie albo bardzo bliskie kontakty.
Głośno było o takich kontaktach Aleksandra Gawronika - w PRL działacza partyjnego, etatowego pracownika Służby Bezpieczeństwa, współpracownika komunistycznego wywiadu, a w wolnej Polsce przedsiębiorcy i senatora - z "Pershingiem". W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" w 2012 roku Gawronik zapewniał, że nie wiedział, iż "Pershing" jest gangsterem. Obecnie 72-letni były senator stanął przed poznańskim sądem pod zarzutem podżegania do zabójstwa zaginionego przed blisko 30 laty dziennikarza Jarosława Ziętary. Nie przyznaje się do winy, zapewnia, że nie ma nic wspólnego z zaginięciem dziennikarza i zgadza się, mimo sądowego procesu, na publikację swojego nazwiska.
Bliskie związki z mafią miał Jacek Dębski. O tym, że to grupa inwestorów związanych z gangsterami wykreowała go na ministra sportu (formalnie szefa Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, osobnego ministerstwa wówczas nie było), mówił w książce Ornackiej i Pytlakowskiego świadek koronny "Masa". Można by to nawet puścić mimo uszu, gdyby nie fakt, że cztery lata później, czyli w 2001 roku, Jacek Dębski był w samochodzie zatrzymanym przez policję do kontroli ze znanym warszawskim gangsterem "Nastkiem", później zresztą zastrzelonym w porachunkach. A ledwie miesiąc po tejże kontroli sam Dębski również zginął od kuli. Polecenie zabicia go miał wydać "Baranina", rezydent polskiej mafii w Wiedniu.
Dwa lata później wybuchła tzw. afera starachowicka. Wyszło na jaw, że politycy SLD ostrzegli osoby podejrzane o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Zbigniew Sobotka, wiceminister spraw wewnętrznych nadzorujący policję, przekazał posłowi Henrykowi Długoszowi informację o planowanych zatrzymaniach w Starachowicach. Długosz zadzwonił do posła Andrzeja Jagiełły, a ten przekazał informację lokalnym politykom zamieszanym w przestępcze kontakty. Naraziło to na niebezpieczeństwo działających na tym terenie policyjnych przykrywkowców.
I gdy auta zniknęły, to dopiero po chwili jakiejś bardzo długiej odsunąłem się dalej i szybko biec zacząłem jeszcze w inną stronę. Gdyby mnie dostrzegli, to dni moje policzoneKazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Zdaniem nadkomisarza Macieja Banasiaka - policjanta, który w tym wydaniu Magazynu TVN24 opowiada Bartoszowi Żurawiczowi o kulisach rozbicia gangu z podwarszawskich Marek - czasy zorganizowanej przestępczości w kształcie, w jakim pamiętamy ją sprzed dwóch dekad, są już historią. - Narkotyki i nielegalny hazard zostały ostatnią kroplówką, trzymającą grupy w starym stylu przy życiu. Wymuszenia rozbójnicze i porwania w dobie monitoringów i rozwoju laboratoriów kryminalistycznych stały się dla wielu zbyt ryzykowne. Prostytucja przeniosła się do sieci - wylicza policjant.
Jakościową zmianę zorganizowanych grup przestępczych obserwuje na salach sądowych sędzia Barbara Piwnik, której opinię przytacza z kolei w swoim tekście Helena Kowalik, ujawniając kulisy gangsterskich porachunków w Nowym Dworze Mazowieckim. Zdaniem sędzi Piwnik, w cieniu przestępców - prasowych bohaterów, chełpiących się publicznie liczbą wykonanych wyroków, wyrosły prawdziwe mafijne struktury, zajmujące się przynoszącą spore zyski przestępczością gospodarczą. By w tej przestępczości zaistnieć, trzeba mieć jednak nie szeroki kark i złoty łańcuch na szyi, ale głowę na karku i dyplom wyższej uczelni.
A jeśli wśród dawnych gangsterów jeszcze dochodzi do porachunków, to dokonują się one po cichu, bez wzbudzania zainteresowania opinii publicznej i organów ścigania. Policja czasem odnajduje w lasach groby ich ofiar.
Ja pierdykam. Nie chcę myśleć, co widziałem. Co się stało na polu, gdy za drzewem szczałem. Na polu za miastem znaleziono dwa trupy. Ludzie mówią, że to były jakieś ruskie porachunki.Kazik Staszewski, "Błagam was", SP Records
Autorka/Autor: Piotr Machajski
Źródło: Magazyn TVN24