W środę zaczyna się próbny egzamin ósmoklasisty. Okrojony, bo przez pandemię nastolatkowie nie uczą się normalnie. Siódmoklasiści też o normalnej nauce mogą tylko pomarzyć, ale nie dość, że nikt nie obiecuje im okrojenia materiału za rok, to jeszcze jako pierwsi będą musieli zdawać więcej testów. Również z przedmiotów, których uczyli się niemal wyłącznie zdalnie.
Dekantacja, destylacja, dyfuzja, dysocjacja. To nowe słowa w słowniku siódmoklasisty Mateusza. Tylko z tego tygodnia. I tylko te na literę "d", bo lista nowych słów jest znacznie dłuższa. Gdy jego mama słyszy o nieelektrolitach i elektrolitach, zaczyna jej się kręcić w głowie. - A co ma powiedzieć Mateusz? - zastanawia się. - Jeszcze kilka miesięcy temu był podekscytowany wprowadzeniem nowych przedmiotów, czyli chemii i fizyki. Tę drugą chciał nawet zdawać na egzaminie ósmoklasisty. Ale teraz…
Teraz Mateusz jest jednym z ponad pół miliona siódmoklasistów, którzy od listopada uczą się zdalnie. Również chemii i fizyki, które są nowymi przedmiotami - po reformie edukacji Anny Zalewskiej wprowadzanymi właśnie od siódmej klasy.
Mateusz jest też w pierwszym roczniku, który na egzaminie ósmoklasisty będzie zdawał nie trzy (jak dotąd), a cztery przedmioty. Od 2022 roku do testów z języka polskiego, matematyki i języka obcego, każdy uczeń będzie musiał dobrać jeden z pięciu przedmiotów. Będzie miał do wyboru biologię, chemię, fizykę, geografię albo historię. Wynik tego egzaminu będzie się liczył przy rekrutacji do wymarzonych szkół ponadpodstawowych - liceów, techników i szkół branżowych.
- Tylko jak się do tych egzaminów przygotować, kiedy dzieci od wielu miesięcy uczą się zdalnie? - zastanawiają się rodzice i nauczyciele w całej Polsce. I dopytują: - Czy minister Przemysław Czarnek nie widzi co się dzieje? Przecież też ma syna w siódmej klasie.
"Już" za rok czy "dopiero" za rok?
Synem w siódmej klasie minister pochwalił się publicznie. W połowie stycznia w towarzystwie prezydenta Andrzeja Dudy wziął udział w sesji pytań i odpowiedzi na temat edukacji. Odpowiadając zaniepokojonym internautom, którzy przesyłali pytania, parokrotnie podkreślał, że sam jest ojcem siódmoklasisty i dlatego rozumie niepokój uczniów, rodziców i nauczycieli. Nie miał im jednak nic konkretnego do zaproponowania, bo w resorcie są przekonani, że to odległy problem. Urzędnicy twierdzą, że egzamin jest "dopiero" za rok. Ci, których ten egzamin dotyczy, uważają jednak, że "już" za rok.
Kilka tygodni wcześniej - jeszcze w 2020 roku - Czarnek mówił za to z dumą, że Polska jako pierwszy kraj w Europie poinformowała uczniów, jakie zmiany zamierza przeprowadzić na egzaminach (o nich więcej za chwilę). Chodzi oczywiście o zmiany podyktowane pandemią. Zdalne nauczanie rozpoczęło się w połowie marca 2020 i w tamtym roku szkolnym dzieci nie wróciły już na stacjonarne zajęcia. Ten rok szkolny co prawda rozpoczął się w placówkach, ale już po dwóch miesiącach z powodu rozwoju epidemii trzeba było wrócić do nauki w domach.
A tam nauka, szczególnie "nowych" przedmiotów, wygląda bardzo różnie.
- Lekcje trwają 30 minut. Jeśli odjąć od tego sprawdzenie listy obecności, rwanie sieci i typowe klasowe problemy organizacyjne, niewiele zostaje - denerwuje się mama Mateusza.
Dlaczego 30 minut? To ukłon ministerialny w stronę uczniów, którzy długie godziny zdalnych lekcji spędzają od miesięcy przed ekranami. To nie obowiązek, ale możliwość - szkoły mogą skracać lekcje z 45 do 30 minut. Nie wszystkie to robią - niektórzy siódmoklasiści siedzą przy biurkach po osiem godzin lekcyjnych, tak jakby normalnie byli w szkole Ale są i takie placówki, gdzie takich zdalnych lekcji jest niewiele, a nauczyciele przesyłają zadania do samodzielnego wykonania czy wcześniej nagrane wykłady. Ile szkół, tyle modeli zdalnych lekcji.
- A egzamin dla wszystkich będzie taki sam - utyskują zaniepokojeni rodzice.
Co właściwie zmieniliśmy?
Taki sam, czyli jaki? Tego do końca nie wiadomo. Teoretycznie wszyscy to wiedzą: egzaminy będą - jak już wspomnieliśmy - cztery. We wrześniu 2020 roku Centralna Komisja Egzaminacyjna opublikowała informatory na ich temat. Trwają też już prace nad zadaniami egzaminacyjnymi.
Tylko, że te prace nie zakładały oczywiście pandemii. Ich harmonogram powstał w 2017 roku, gdy rozpoczynała się likwidacja gimnazjów i reforma programowa Anny Zalewskiej, ówczesnej minister edukacji.
W grudniu dowiedzieliśmy się ostatecznie, że z powodu koronawirusa okrojone zostaną egzaminy dla tegorocznych ósmoklasistów (i maturzystów). Minister Przemysław Czarnek nie zdecydował się na obcięcie podstawy programowej, czyli materiału, który młodzież ma poznać w czasie nauki w szkole. Okroił jedynie wymagania egzaminacyjne. To tylko na pozór detal, w praktyce zaś oznacza, że młodzież dalej ma się nauczyć wszystkiego, ale niektórych tematów na egzaminie nie będzie. Nie oznacza jednak, że tej wiedzy nie będą od nich wymagać w liceach i technikach.
Tegoroczni ósmoklasiści podejdą więc tylko do trzech testów (taki był od początku plan), ale wyjątkowo pomniejszonych o część zagadnień, bo ich nauka nie przebiega normalnie. Nie będą musieli na przykład odpowiadać na pytania dotyczące dzieł Sławomira Mrożka czy Stefana Żeromskiego.
- Zaraz, zaraz - pomyślicie. - Przecież dziś nikt nie uczy się normalnie.
To prawda, ale tym minister zdaje się na razie nie zajmować.
W styczniu Czarnek na sesji z prezydentem mówił: - Co do obecnych uczniów klas siódmych, to decyzję podejmiemy jeszcze w tym półroczu, żebyście wiedzieli, na czym stoicie. Jeśli wrócicie do nauczania w przyszłym miesiącu, to będziecie mieli więcej czasu, by nadrobić wszystko w trybie stacjonarnym.
Przyznał jednak, że jeśli taka nauka potrwa jeszcze kilka miesięcy, dla nich też trzeba będzie okroić egzaminy.
Dziś już wiemy, że dzieci nie tylko nie wróciły do nauki stacjonarnej w lutym, ale nie wrócą też w marcu (to już oficjalna decyzja rządu). Na razie nie wiadomo nawet, czy będą miały na to szanse w kwietniu.
To jeszcze dzieci
Syn Kamili Grzechowiak z Torunia ma dużo szczęścia. - Ma świetną nauczycielkę z chemii, lekcje są prowadzone bardzo dobrze. Pani jest dostępna i służąca pomocą, prawie w każdej chwili - chwali Kamila. Świadomość, że syn trafił na dobrych nauczycieli ją uspokaja.
Nie wszyscy tak mają.
Dorota, której córka uczy się w jednej z podpoznańskich miejscowości: - Nikt o tych egzaminach z dziećmi nie rozmawia. Nikt nie umie powiedzieć, jakie będzie to miało odzwierciedlenie w rekrutacji. Mamy cichą nadzieję, że przesuną to w czasie, bo zupełnie sobie tego nie wyobrażam.
Przyszłoroczne egzaminy trudno też wyobrazić sobie córce Katarzyny Gańko z podwarszawskiego Halinowa. - Co jakiś czas przypominam jej, że musi się już powoli decydować, ale to dla niej czysta abstrakcja. Tak samo jak profil w liceum. Brak targów edukacji w "realu" też nie pomaga - dodaje.
Joanna z Bielska Białej mówi, że na co dzień starają się o tym nie myśleć. - Skupiamy się na tym, żeby mieć jakieś powody do radości - podkreśla. - Córce bardzo brakuje kontaktu z rówieśnikami i rówieśniczkami. Motywowanie do nauki jest ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślę. Skupiam się na tym, by w przyszłym roku dała sobie jakoś radę emocjonalnie. Ale ta wizja czwartego przedmiotu nie pomaga - podkreśla. I przyznaje, że zdarzają się trudne chwile, gdy zagubiona nastolatka przychodzi do niej się wyżalić, bo koleżanki już wiedzą, co chciałyby robić, a ona nie.
Na wybór przyszłorocznego przedmiotu egzaminacyjnego uczniowie będą mieli czas do 30 września 2021 roku. Wielu z nich będzie miało wtedy zaledwie trzynaście lat, bo naukę zaczynali - na skutek reformy rządu PO-PSL później odkręconej przez PiS - jako sześciolatki.
"To jeszcze dzieci" - często słyszę od ich rodziców. - Niby wskutek reformy mieli być dłużej razem, bo nie musieli iść do gimnazjum po szóstej klasie, ale chyba nikt nie pomyślał, że przy okazji doprowadzimy do wczesnej specjalizacji - mówi Tomasz, ojciec siódmoklasisty z Warszawy. I wylicza: - Jeśli ktoś planuje zdawać na przykład chemię, to dobrze by było, żeby w siódmej klasie był zdecydowany, prawda? A wybór tego przedmiotu będzie miał zapewne kluczowe znacznie przy wyborze profilu w liceum. Jak ktoś już raz wybierze tę chemię, to pewnie trudniej będzie mu się dostać na profil humanistyczny, jeśli później zmieni zdanie. A dzieci mają prawo zmieniać zdanie. No, ale wszystko to, co mówię, to w sumie teoria, bo tak naprawdę nikt nie wie, jak będzie wyglądała rekrutacja w 2022 roku - wzdycha.
Czy ten egzamin można jeszcze odwołać?
- Stan na dziś jest taki, że od przyszłego roku szkolnego egzamin ósmoklasisty to cztery przedmioty - podkreśla dr Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
- I nie ma mowy na razie o żadnym okrojeniu? - dopytujemy.
- Okrojone wymagania egzaminacyjne obowiązują w tym roku. Minister Czarnek wskazywał, że do końca roku szkolnego na pewno będzie podjęta decyzja na temat tego, co będzie w przyszłym roku szkolnym, tak, żeby młodzież wiedziała to wcześniej - mówi szef CKE.
Kluczowe jest to, kiedy młodzież wróci na zajęcia do szkół.
Nie wiemy dziś, z jakich przedmiotów będą zdawać dodatkowy egzamin. - Nie mamy szacunków, bo czas na podjęcie ostatecznej decyzji będzie w przyszłym roku - mówi Smolik. - W 2019 roku robiliśmy takie badania diagnostyczne z fizyki, chemii i historii. Przy okazji tego badania dawaliśmy ósmoklasistom ankietę, w której pytaliśmy, co by wybrali. Wyniki dość równo rozłożyły się między geografię, biologię i historię. Te przedmioty wybrałoby między 20 a 25 procent uczniów. Mniej chętnych - po kilkanaście procent - było na fizykę i chemię. Chociaż obejmują mniej materiału, to mają to do siebie, że są powszechnie uważane za przedmioty trudniejsze - przyznaje szef CKE.
Czy czwarty egzamin można w przyszłym roku odwołać?
- Ten egzamin jest zapisany w ustawie, więc gdyby zapadła taka decyzja w ministerstwie, trzeba byłoby zmienić ustawę - zastrzega dyrektor Smolik. - Odwołanie tego przedmiotu pewnie ma plusy i minusy. Główna wada jest taka, że co do zasady widzimy, że te przedmioty, których nie ma na egzaminie, są traktowane z trochę mniejszą uwagą w szkołach. Ryzyko jest takie, że młodzież byłaby słabiej przygotowana do nauki w szkołach ponadpodstawowych. Z drugiej strony, trzeba mieć świadomość, że w sytuacji pandemicznej prowadzenie normalnych zajęć z fizyki czy chemii jest, mówiąc delikatnie, utrudnione - ocenia.
Jego zdaniem, jeśli czwarty egzamin będzie utrzymany, to warto rozważyć okrojenie wymagań egzaminacyjnych, tak jak to się stało w przypadku tegorocznych egzaminów.
To też jest polityka
Choć na okrojenie wymagań egzaminacyjnych naciskało wielu rodziców i nauczycieli, to wcale nie jest tak, że wszyscy temu przyklaskują.
Nawet wśród ministerialnych urzędników wysokiego szczebla są tacy, którzy już w tym roku chętnie by niczego nie zmieniali.
- To kwestia polityczna - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy. - Jeśli od lat postulujemy przywrócenie wysokiego poziomu nauczania, to nie możemy zmniejszać wymagań wobec uczniów. I pandemia tu nie ma nic do rzeczy. Ten, kto się nadaje do liceum, i tak do niego pójdzie dzięki swojej ciężkiej pracy - ucina.
Zupełnie inaczej widzą to niektórzy nauczyciele. Profesor fizyki Lech Mankiewicz, który uczy również w niepublicznej szkole podstawowej Eureka, zauważa: - Uczniów, którzy nie chwycili jeszcze bakcyla przedmiotów ścisłych i przyrodniczych i nie chcą podchodzić do egzaminów na przykład z fizyki, powinno się zachęcać do tych przedmiotów, tworząc im przyjazne warunki na kolejnym etapie, czyli w liceum. A nie "odsiewać". To już nie komunizm, w którym wzorem ZSRR chodziło o wyłowienie kilku geniuszy do pracy nad nowymi rodzajami broni, ale otwarte społeczeństwo, którego rozwój ekonomiczny i społeczny zależy między innymi od umiejętności obchodzenia się z prawami przyrody, czego mamy przykład w pandemii - podkreśla.
Prof. Mankiewicz na zdalnym nauczaniu stara się robić z uczniami dużo prostych doświadczeń, które każdy może przeprowadzić w domu. - Powoli zaczynają widzieć, że ta fizyka jest w ogóle "o czymś". Z zadaniami, czyli sednem egzaminu, mamy opóźnienie, ale jakoś nie chce mi się zmuszać ich do uczenia się na pamięć - wyznaje.
Tymczasem Mateusz, ten od słów na "d", uczy się definicji (zresztą też na "d"). Trzeba je przeczytać i zapamiętać. Zrozumieć? To znacznie trudniejsze w zdalnej szkole. Zwłaszcza, że w tym roku szkolnym przeprowadzili jeden eksperyment. Kiedy jeszcze chodzili na zajęcia do klas, mieszali wodę z naftą.
- Mam w sobie coraz więcej żalu do nauczycieli, że nie krzyczą jednym chórem: "tak się nie da!", tylko próbują jakoś "realizować podstawę programową" - mówi jego mama.
To będzie maj
W środę rozpoczęły się egzaminy próbne dla ósmoklasistów. Opracowała je Centralna Komisja Egzaminacyjna, ale nie są obowiązkowe - szkoły mogą je przeprowadzić dla chętnych uczniów, a zadania będą sprawdzali zatrudnieni w szkołach nauczyciele. Szef CKE apelował, by stopni z próbnych testów nie wstawiać do dzienników, a próbę potraktować jako diagnozę, z której dzieci dowiedzą się, nad czym jeszcze muszą popracować.
Wiosną 2021 roku egzamin ósmoklasisty przeprowadzony będzie po raz pierwszy w maju, dokładnie 25-27 maja.
To jeden z niespodziewanych efektów pandemii - okazało się, że przesunięcie egzaminu, o co postulowała w poprzednich latach część dyrektorów, jednak jest możliwe. Zapowiadając tę zmianę, były już minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski podkreślił, że dyrektorzy szkół podstawowych wyraźnie wskazywali, że kwietniowy, tak wczesny termin przeprowadzania egzaminu, demobilizuje ósmoklasistów. - I oni w końcowym etapie roku szkolnego są mniej zmobilizowani, mniej przykładali się do nauki - mówił Piontkowski.
Nie wiadomo jednak na razie, czy w kolejnych latach termin majowy zostanie utrzymany.
W ubiegłym roku z powodu pandemii ósmoklasiści zdawali egzamin w czerwcu.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl