To była największa powódź w historii miasta - przyznaje burmistrz Głuchołaz Paweł Szymkowicz. Jego odbudowa pochłonie miliony. Ludzie, którym wielka woda zabrała dorobek życia, mają otrzymać rządową pomoc na odbudowę mieszkań i domów. Co jednak zrobić, żeby te pieniądze nie zostały wyrzucone w błoto? I czy kataklizmu można było uniknąć?
Niedziela, 6 rano, wyją syreny.
Nie, to nie ten moment.
Sobota, trzecia nad ranem, policjanci chodzą od drzwi do drzwi na czterech najbardziej zagrożonych ulicach, prosząc mieszkańców o ewakuację. Nie mogą żądać, premier jeszcze nie ogłosił stanu klęski żywiołowej.
Ale to też nie ten moment, też jest za późno, cofnijmy się jeszcze bardziej.
Piątek, strażacy kładą kostkę brukową na moście tymczasowym na rzece Biała Głuchołaska, która płynie przez środek miasta. Chcą go dociążyć, żeby go fala nie porwała, kładą worki z piaskiem na brzegach w górę rzeki, umacniają wały….
Za późno, za późno, za późno. A w środę, gdy meteorolodzy zapowiedzieli intensywne deszcze w Górach Opawskich? Dużo za późno.
Przełom XIX i XX wieku - wtedy można było ratować Głuchołazy.
Buki
Gmina leży na przedpolu Gór Opawskich w Sudetach, które kiedyś porastał las bukowy. Jak ważne są drzewa w przeciwdziałaniu powodzi, ekolodzy trąbią od lat.
Ale nie od stu lat. Na przełomie XIX i XX wieku nikt o tym nie myślał. Drzewo było po prostu surowcem przemysłowym. A w okolicach Głuchołaz kwitł wtedy przemysł papierniczy.
Buk był kiepskim materiałem dla papierni. Trzeba było czekać 140 lat, aż osiągnie tak zwany wiek rębności. A na świerk tylko 80. Tak buki w całych Sudetach Wschodnich wytrzebiono na korzyść szybkorosnących świerków.
- 30 lat temu drzewostany świerkowe w Sudetach Wschodnich, w tym w Górach Opawskich, padły - mówi Krzysztof Badora, geograf z Uniwersytetu Opolskiego.
Wyschły. Zamieniły się w kikuty. Bo są wrażliwe. Na szkodniki, na zanieczyszczenie powietrza, na zmiany klimatyczne. - Mają płytki system korzeniowy. Kornik drukarz i gorące lata zrobiły swoje – mówi geograf.
Las w górach to główny element retencji (z łaciny - zatrzymania) wody. Drzewa zatrzymują wodę korzeniami, korą i liśćmi, które, spadając, tworzą na ziemi ściółkę, szczególnie cenną w górach, gdzie przeważa tak zwana gleba szkieletowa, złożona głównie z rumoszu skalnego, w tym żwiru i kamieni. W taką nawierzchnię woda nie wsiąknie, a ściółka wypije ją jak gąbka. Ściółka, korzenie, martwe drewno na stokach wyhamują spływ wody. Dlatego lasy liściaste lepiej chronią przed powodzią niż iglaste.
- Las nie przetrzyma dużej wody w górach kilka dni, ale kilka-kilkanaście godzin. I tyle wystarczy. Fala się rozłoży. Potoki będą wezbrane, ale woda nie zejdzie nagle, nie dokona spustoszenia – wyjaśnia Badora.
Nauczeni boleśnie powodzią stulecia z 1997 roku, która zniszczyła także Głuchołazy, kilkanaście lat temu zaczęliśmy na powrót obsadzać Góry Opawskie bukiem i jodłą. Ale na efekt retencji trzeba będzie czekać lata, zwłaszcza że w górach wszystko trudniej rośnie.
Badora: - To kiedyś będzie działać, pod warunkiem że nie będziemy prowadzić intensywnej gospodarki leśnej, że będziemy pamiętać o wodochronnej funkcji lasu. Teraz Biskupia Kopa, najwyższy szczyt w Górach Opawskich, jest wygolona. Do tego w czasie wycinki suchej świerczyny potworzyły się szlaki zrywkowe, szerokie drogi. To zaproszenie do szybkiego spływu wody i dla kataklizmu.
CZYTAJ TAKŻE: Co górskie lasy mają wspólnego z powodziami?
Ewakuacja
Czesi ostrzegali Głuchołazy przed powodzią, bo Biała Głuchołaska u nich bierze początek. Czescy meteorolodzy wiedzieli w piątek, że w niedzielę do Głuchołaz przyjdzie większa fala niż w 1997. Prognozowali: rzeką przepłynie 360 metrów sześciennych wody na sekundę. W 1997 przepływało około 250 metrów sześciennych na sekundę. Norma to 2-4 metry sześcienne na sekundę.
Już w środę 11 września polscy meteorolodzy zapowiadali intensywne deszcze, epicentrum opadów miało być w Górach Opawskich. Padać zaczęło następnego dnia. W sobotę wieczorem pod wodą była już wieś Mikulovice, ostatnia miejscowość przy Białej Głuchołaskiej po stronie czeskiej.
W sobotę o 22 policjanci ponownie pukali do mieszkańców Głuchołaz z prośbą o ewakuację. Około 400 osób było zagrożonych. Nikt nie mógł im zagwarantować, kiedy wrócą do domów i czy będzie do czego wracać. Wiadomo było tylko, że trzeba przetrwać w bezpiecznym miejscu na pewno do godziny 14 w niedzielę, do kulminacyjnej fali. Za pierwszym razem na tymczasową przeprowadzkę zgodziło się kilka osób. Teraz ponad 20.
W niedzielę przed 6 rano burmistrz Głuchołaz poszedł na wały. – Zobaczyłem, że przesiąkają. Nakazałem włączyć syreny – mówi Paweł Szymkowicz.
Ludzie wystraszyli się tego dźwięku. Na noclegach przygotowanych w szkołach podstawowych zameldowało się w sumie 90 osób. Autobusy przewiozły ich z punktu zbornego na rynku. Kazano im iść na rynek, bo w 1997 roku woda tam nie dotarła. Tym razem było jej prawie po pas. Ewakuowani chronili się w mieszkaniach przy rynku. Uliczki wokół zamieniły się w rwące rzeki, porywały samochody, wyrywały płyty chodnikowe.
Czesi
- Tym różni się ta powódź od tej z 1997 roku, że przekazujemy sobie informacje z Czechami. Mówią nam, że leje, że spuszczają wodę ze zbiornika, że idzie fala. I tyle – mówi Krzysztof Badora.
Czy na tym kończy się współpraca polsko-czeska? Zapytaliśmy Wody Polskie, czekamy na odpowiedź.
- Powinniśmy dogadać się ze stroną czeską co do wspólnej budowy infrastruktury hydrotechnicznej, tak żeby oni łapali więcej wody, bo u nas, między granicą a Głuchołazami, nie ma miejsca na zbiorniki retencyjne – twierdzi naukowiec.
Po stronie czeskiej jest większa część zlewni Białej Głuchołaskiej. Rzeka płynie tam szeroką doliną, woda ma gdzie się rozlać. Na granicy dolina gwałtownie się zwęża, przez co po polskiej stronie tworzy się bardzo wartki nurt.
Zdaniem Badory, powinniśmy tworzyć poldery, czyli suche zbiorniki, takie jak Racibórz Dolny, ale małe, bo inaczej one same stają się zagrożeniem, tak jak stuletni Jarnołtówek na rzece Złoty Potok powyżej Głuchołaz, jak system trzech zbiorników Topola, Kozielno i Otmuchów poniżej Głuchołaz, z których pierwszy w tym roku zaczął przeciekać, i wreszcie jak tama w Stroniu Śląskim, która w tym roku pękła, niszcząc doszczętnie to miasteczko i następny Lądek-Zdrój.
- To nie była normalna fala powodziowa, tak jak w Kłodzku. To było tsunami – mówi geograf o Stroniu. - Gdyby tama w Jarnołtówku strzeliła, tak samo zniszczyłaby tę wieś i sąsiednią Pokrzywnę, a być może i Prudnik.
Jarnołtówek wytrzymał napór wody, chociaż do szczytu czaszy brakowało centymetrów i wsie w pośpiechu ewakuowano.
Dlaczego tama w Stroniu pękła? Dlaczego Topola puściła? Przeciek zarejestrowano także w Raciborzu Dolnym, gdy zbiornik już zaczął napełniać się wodą, by chronić Opole i Wrocław. Ilu ludzi i jak często sprawdza obiekty przeciwpowodziowe? Kiedy ostatni raz to robili przed powodzią 2024? Zapytaliśmy Wody Polskie, czekamy na odpowiedź.
Domy przy rzece
- Powinniśmy budować małe poldery, ale za to liczne, kaskadowe i nie regulować rzek – mówi Badora.
- Jak to, mówi się, że regulacja rzek chroni przed powodzią – wtrącam.
- To absurd – odpowiada naukowiec. – Każdy by chciał, żeby woda jak najszybciej przepłynęła przez jego miejscowość, dlatego prostuje się i betonuje koryta rzeczne. To jest utopia. Woda popłynie błyskawicznie przez kolejne miejscowości i w końcu gdzieś się rozleje ze zdwojoną siłą. Musimy rozregulować koryta. Trudno to będzie zrobić tam, gdzie rzeka jest zabudowana, nikt nie będzie burzyć domów. Ale między miejscowościami koryta powinny meandrować naturalnie, żeby przetrzymywać wodę.
Idealnie by było, gdyby rzeka miała gdzie się rozlewać. W Głuchołazach nie ma na to miejsca. W dolinie przy rzece biegnie droga, a przy drodze gęsto stoją domy.
Premier Donald Tusk obiecał powodzianom do 100 tysięcy złotych na wyremontowanie mieszkania i do 200 tysięcy na odbudowanie domu. Badora obawia się, że to mogą być pieniądze wyrzucone w błoto, jeśli ludzie odbudują się w tym samym miejscu. Powodzie nawiedzają Głuchołazy, podobnie jak Kłodzko i okoliczne miejscowości, od setek lat.
- Powinniśmy odważnie zweryfikować system osadniczy. Wygasić zabudowę w dolinach rzecznych. Póki ludzie mieszkają, nie burzmy domów, ale nakłaniajmy do przeprowadzki na wyżej położone tereny. To wymaga odwagi, bo ludzie przywiązani są do ziemi z dziada pradziada.
Most
Biała Głuchołaska niosła z gór drzewa. Uderzyły w tymczasowy most w Głuchołazach. Drewniana konstrukcja runęła do wody i popłynęła w stronę nowego mostu, który Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad miała oddać do użytku w przyszłym roku.
- Szczęście w nieszczęściu, że ten most w budowie też runął – mówi burmistrz Paweł Szymkowicz. – Obawialiśmy się, że jeśli tymczasowy most zatrzyma się na tym nowym, woda spiętrzy się i jeszcze bardziej zaleje miasto.
Dlaczego nowy most runął? Nie był przygotowany na powodzie, które nawiedzają miasto od setek lat? Zapytaliśmy GDDKiA, czekamy na odpowiedź.
Szymkowicz zamierza wystąpić do inwestora, żeby nowy most miał konstrukcję łukową, bez filaru pośrodku rzeki, który zaprojektowano w tym zniszczonym. - Żeby prześwit pod mostem był jak największy, nie zatrzymywał drzew i dużych przedmiotów - wyjaśnia burmistrz.
Głuchołazy straciły przeprawę na lewy brzeg. Dzisiaj ruch odbywa się po ocalałej kładce pieszo-rowerowej. Tamtędy transportowana jest żywność do lewobrzeżnej części miasta, gdzie wciąż nie ma prądu i wody w kranach. W najbliższych dniach nowy most ma postawić wojsko.
Burmistrz: - To była największa powódź w historii miasta. Zniszczone mamy dwie szkoły, dwa przedszkola, żłobek, dom seniora, ośrodek pomocy społecznej, ulice. Odbudowa miasta pochłonie miliony.
Czy wykorzysta szansę, którą dała powódź, i w miejsce zerwanych ulic i chodników zrobi nawierzchnię biologicznie czynną, która szybciej wchłania wody opadowe? – Zdecydowanie, jestem przeciwnikiem betonozy – deklaruje.
Nie wierzy, że uda się uniknąć kolejnej powodzi. - Można tylko szybciej reagować. Zamiast przez dwa dni układać worki z piaskiem - w kilkadziesiąt minut postawić szandory.
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Meissner/PAP