Skoro wał był naprawiany, to dlaczego jest w tym miejscu niższy niż w pozostałych? Dlaczego woda się przez niego leje? - pyta Andrzej, mieszkaniec wsi Krępna. Ale nikt nie potrafi mu odpowiedzieć. Stoimy więc i patrzymy bezradnie, jak wokół gospodarstwa z każdą godziną przybywa wody.
Na stacji benzynowej, gdzieś w okolicy podopolskich Krapkowic, dostrzegam dwa wozy straży pożarnej. Pytam, jak sytuacja.
- Jest przesiąk w miejscowości Krępna.
- I jest zagrożenie, że woda się wyleje?
- No niby tak. Monitorujemy sytuację. Są na miejscu nasze wozy.
- A ludzie tam mieszkają?
- Tak, są gospodarstwa, tuż obok rzeki. Między jednym wałem a drugim.
Dochodzi 11.
***
Ze wsi trzeba skręcić w stronę Odry. Po drodze mijam wóz strażacki. Panowie z OSP mają za zadanie nie wpuszczać nikogo w stronę zakładu produkcji materiałów budowlanych, który jest ewakuowany. Ale droga do zagrożonych gospodarstw odbija w prawo, pozwalają więc jechać.
Po lewej mijam maszyny rolnicze, jak gdyby nigdy nic zbierające buraki, zaraz za nimi drugi wał. I wypełnione po brzegi koryto Odry.
Tak trafiam do gospodarstwa państwa Heleny i Józefa.
Są bardzo gościnni. Częstują kawą i ciastkiem. Ale zanim utniemy sobie pogawędkę, pójdę z ich synem Markiem na wał, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Zapowiadam się na kawę po powrocie. Pani Helena zaprasza z serdecznym uśmiechem.
Marek prowadzi do miejsca oddalonego jakieś trzysta, może czterysta metrów od domu. Najpierw idziemy koroną wału. Po lewej mamy coś w rodzaju wypełnionej po brzegi miski - to główny nurt Odry. Po prawej - pola i łąki. Widzimy, jak wzbiera w nich woda, jest wyraźny nurt, jakby wylewała się z innej "miski" w jakimś miejscu przed nami. Po przejściu kilkudziesięciu metrów wszystko jest już jasne. Wał w tym miejscu, nie wiedzieć dlaczego, jest nieco niższy. Woda przelewa się przez niego na okoliczne łąki szerokim strumieniem przypominającym rwący potok.
Dochodzi 12.
Stoimy jak wryci. Według informacji od strażaków, to miał być przesiąk. Tymczasem jesteśmy świadkami przelania się wody przez koronę wału. Po chwili stoimy po kostki wodzie.
- Uciekajmy stąd, to niebezpieczne. Za chwilę cały wał może runąć - woła do mnie pan Marek.
Nie wygląda to dobrze.
***
Nie mija kwadrans, gdy jesteśmy z powrotem w gospodarstwie. Od wału, przez który wylewa się Odra, zabudowań nie odgradzają żadne przeszkody, żadne urządzenia hydrotechniczne, które mogłyby powstrzymać napór wody.
Marek pokazuje mi miejsce, przez które woda zwykle podchodzi pod ich podwórko. "Zwykle" - bo to nie pierwsza powódź tutaj. Wsadzamy gałązkę - dokładnie tam, gdzie sięga przesuwający się jęzor wody.
- Wrócimy za chwilę, sprawdzimy, jak szybko napływa.
Kawka i ciastko muszą poczekać. Wsiadam do auta i jadę do strażaków, którzy mniej więcej kilometr obok pilnują, by nikt nie wjechał na szosę, którą jeżdżą tiry ewakuujące pobliski zakład produkcyjny.
Czy oni wiedzą, że woda przelała się przez koronę wału?
- My nie jesteśmy decyzyjni - mówią strażacy. Jak nam będą kazali jechać tam i kłaść worki, to pojedziemy.
Obok wozu stoi radiowóz policyjny. Funkcjonariusze pytają mnie, w którym miejscu dokładnie doszło do przelania się wody przez wał. Tłumaczę im, gdzie to jest. Odjeżdżają.
Tymczasem gawędzę ze strażakami.
- Wie pan - mówi jeden z nich, bo wy, dziennikarze, robicie zawsze sensację, szukacie takich, co narzekają, robicie z nimi wywiady, bo to się najlepiej sprzedaje w mediach - słyszę wyrzut od jednego z nich.
- Ale tam są gospodarstwa, dokładnie sześć gospodarstw, na które właśnie wylewa się woda, ja nie szukam tych, którzy zawsze narzekają, ale jak tu nie narzekać, jak woda przelewa się przez wał, na miejscu nie ma żadnych służb, a wy tu stoicie - tłumaczę druhowi z miejscowego OSP.
- I teraz pan napisze, że strażacy nic nie robią, kierują ruchem, a tam ludzie pozostawieni sami sobie i powódź.
- A nie jest tak? - pytam.
Strażak chwilę się zastanawia. I mówi: - Wie pan, my znamy to miejsce, gdzie się przelewa. Tam zawsze się przelewa. Jak mamy umacniać wał, który przesiąka od dołu? Jak mamy tam wjechać wozem? Gdybyśmy tam wjechali, to już by było po tym wale. Zresztą… My nie podejmujemy decyzji. Ja od soboty spałem w sumie sześć godzin. Teraz pan napisze, że OSP nic nie robi, a to nieprawda.
- Wiem, że nieprawda. Wiem, że pewnie pracujecie od wielu dni, bardzo ciężko. Ale fakty są takie, że woda leje się przez wał, gospodarstwa są zagrożone, a wy tu stoicie i kierujecie ruchem.
- O tym trzeba było myśleć wcześniej, żeby umocnić ten wał. Zresztą on był umocniony. Tam robiono otwory, wlewano beton.
- To dlaczego w tym miejscu przesiąka i woda się przez niego przelewa? Dlaczego jest w tym miejscu niższy?
- To jest bardzo dobre pytanie. Ale nie do nas.
***
Wracam do gospodarstwa Heleny i Józefa.
Rozmawiam z ich synami, Markiem i Piotrem.
- Złego słowa na chłopaków z OSP powiedzieć nie można. Zapierniczają od paru dni, robią, co mogą. To na pewno nie ich wina, że nikt nas tu nie ratuje.
Przyjeżdża Andrzej, trzeci z braci.
- Był pomysł, żeby tu, na tym terenie, zrobić polder zalewowy. Niechby przyszli, zaproponowali dobrą cenę, by się im gospodarstwo oddało i niech w razie powodzi zalewają tu wszystko, proszę bardzo. Ale póki co, tu nie ma polderu, są nasze domy. Więc jeśli nie ma polderu, nie wykupili nas, to powinni próbować zatrzymać powódź tutaj, tak jak to robią w innych miejscach.
Marek nie dziwi się, że nie ma tu ani jednego strażaka, ani jednego worka z piaskiem:
- Wie pan, o co chodzi. Im więcej wody wyleje się tutaj, tym mniej dopłynie do Wrocławia. Tu ma pan sześć gospodarstw, a tam są tysiące ludzi. Polityka. Tu ma pan kilku wyborców, tam tysiące. Tu straty sięgną setek tysięcy złotych, tam miliardy. Więc który teren lepiej zalać wodą? Wszystko zależy, ile zbiornik w Raciborzu puści wody do koryta. Jak wstrzyma spust, poziom wody w Odrze spadnie o kilka centymetrów, nic się tu wielkiego nie stanie. Jak zwiększy, będzie powódź. Ktoś o tym zadecyduje.
Przy zbiorniku w Raciborzu byłem wczoraj po południu - po tym, jak wyjechałem z Nysy, gdzie rozmawiałem z osobami ewakuowanym z domów zagrożonych zalaniem.
CZYTAJ WIĘCEJ: "JAKA EWAKUACJA? JA NIC NIE WIEM. PRZYDAŁABY SIĘ SZCZEKACZKA, ŻEBY KTOŚ MÓWIŁ CO ROBIĆ" >>>
Zbiornik robi wrażenie. Jest bardzo duży i przyjął gigantyczne ilości wody (dokładnie rzecz biorąc, do wtorku 17 września - 144 miliony metrów sześciennych, jak podaje Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gliwicach). To głównie woda z Czech. Gdyby nie on (został oddany do użytku 30 czerwca 2020 roku), mielibyśmy powtórkę z roku 1997. Kto wie, czy obecna powódź nie byłaby większa - to zdania licznych ekspertów, którzy wypowiadają się na ten temat w mediach.
Tak czy inaczej, teraz te ogromne masy wody spuszczane są do Odry. Powinny być spuszczane tak, żeby lustro wody nie przekraczało korony wałów, mówiąc inaczej, żeby nie było takich sytuacji jak ta tutaj. Dlatego wszyscy nad Odrą śledzą informacje napływające z Raciborza. Ile spuszczają? Mówiąc krótko: ma to zasadnicze znaczenie dla tych, którzy - tak jak pan Józef i pani Helena - mieszkają tuż przy wale.
***
Raz po raz chodzimy sprawdzać nasz wskaźnik - wciśniętą w ziemię gałązkę. Woda zbliża się do gospodarstwa o jakieś półtora, dwa metry, zajmuje to czterdzieści minut. Ale do zabudowań jest jeszcze z pięćdziesiąt metrów pod górkę.
Może przestanie napływać? Może Racibórz wstrzyma zrzut, poziom Odry się obniży i jęzor wody na podwórku przestanie zbliżać się do zabudowań?
Tego nie wie nikt.
Mija 13.
Możemy tylko czekać i dalej obserwować podnoszący się poziom wody. To dobry moment na obiecaną kawę i ciastko.
Wchodząc do domu, trzeba wysoko podnieść nogi, na progu leżą worki z paskiem. Drzwi są wymontowane. W pokojach na parterze - pusto. Prawie wszystkie meble zostały wywiezione.
Te, które zostały, stoją wysoko na drewnianych kozłach lub na stole. Jeśli woda wedrze się do środka, może nie sięgnie kanapy i innych sprzętów, które teraz znajdują się ponad metr nad podłogą. Piwnica cała opróżniona, został koks i piec, ale bez pompki, która została wymontowana. Woda może się wlać, niczego nie uszkodzi. Tylko sprzątania będzie ogrom, jak zawsze po powodzi.
Pani Helena mieszka na tym gospodarstwie czterdzieści dziewięć lat, od 1975 roku, kiedy wyszła za Józefa. Przyjechała ze wsi Zakrzów oddalonej od Krępnej o dziesięć kilometrów. Wymienia powodzie, które przeżyła w tym miejscu: w 1985 roku, w 1997 roku, w 2010 roku. To te "największe wody", kiedy woda stała w domu, zaś "mniejszych było więcej". Czyli co dziesięć, piętnaście lat Odra ich zalewa.
- W osiemdziesiątym piątym niewiele wody było, tyle co z piwnicy wyszło, w dziewięćdziesiątym siódmym woda na parterze była pod sufit, w dwa tysiące dziesiątym do parapetów. Podłoga kiedyś była drewniana. Po dziewięćdziesiątym siódmym zerwaliśmy podłogę, jedna wielka pleśń, zieleniutko było. Wtedy został wylany beton, położone gumolity, taka moda była. A po dwa tysiące dziesiątym wszystko żeśmy płytkowali. Teraz, jak zejdzie woda, weźmie się karczera, raz dwa i umyte. W dwa tysiące dziesiątym, jak już woda opadła, z jednego tylko pokoju wyniosłam trzydzieści wiader mułu, każde po dwadzieścia litrów.
Jak przychodzą powodzie, to zwykle nie uciekają, siedzą u góry, na piętrze. Chociaż w dziewięćdziesiątym siódmym ich zabrali, woda na podwórzu stała na ponad dwa metry. Dzisiaj na budynku wisi tabliczka wskazująca, dokąd wtedy sięgała.
- Znajomy przyjechał z Niemiec. Podpłynął swoją łodzią motorową i nas zabrał.
Tym razem jednak pani Helena nie zdecydowała się zostać.
- Czarną torbę mam, w niej lekarstwa. Jakby trzeba było, to zaraz wsiadam do samochodu. Na noc też nie zostanę, jadę do syna. Mam chore serce, sto osiemdziesiąt ciśnienia. Po operacji jestem, stendy mam i stymulator. Jak tu zaleje, a ja bym siedziała na piętrze i bym się źle poczuła, a to przecież nerwy są straszne, patrzeć na to wszystko, to znikąd pomocy. Dlatego jadę.
Przyznaje, że wolałaby, żeby Józef także nie zostawał, tylko jechał z nią do syna.
- On też jest chory na serce, po operacji. No, ale co zrobić? To nie mały chłopiec, żeby chlasnąć w tyłek, wziąć za rękę i zabrać stąd. Uparł się, że zostanie i koniec.
Na górze jest przygotowany specjalny pokój - na wypadek powodzi. Dwie kanapy stoją, tam jest woda i jedzenie. Można tam siedzieć długo. Bo w dziewięćdziesiątym siódmym woda schodziła przez sześć tygodni.
- A wie pan, że Odra nie wylewa tak sobie, byle jak? Ona szuka swojego koryta. Chce do niego wrócić.
Przed laty została uregulowana. Zanim to się stało, wiła się tu, meandrowała, pozostało po tym zagłębienie terenu, które miejscowi zwą "starym korytem". Teraz, kiedy Odra wylewa, jak opowiada pani Helena, woda wlewa się najpierw do tego starego koryta.
- Odra go szuka, swojego koryta. Chce do niego wrócić. To ludzie ją wyprostowali, a ona wciąż szuka.
No i jest kwestia jaskółek.
- Zazwyczaj we wrześniu odlatują. A w tym roku odleciały już w sierpniu. Myśli pan, że uciekły przed powodzią?
Pani Helena ma szacunek do natury. Mieszkając tutaj tyle lat, nauczyła się respektu wobec żywiołu.
Pytam, jak to jest patrzeć, jak woda zalewa dom, wlewa się do pokojów - jakie to uczucie.
Pani Helena, pogodna, wesoła, nagle chowa twarz w dłoniach. Milczenie trwa kilkanaście sekund, wydaje się, że wieczność. Podnosi głowę, spogląda na mnie oczami całymi we łzach.
- To jest straszne, straszne uczucie, gdy się na to patrzy.
***
Kwadrans przed 14.
Gałązka, która wskazywała granice jęzora, teraz do połowy jest już zanurzona w wodzie. Wciskamy w ziemię kolejną. Jasne jest, ze woda "postępuje" - kolejne półtora metra bliżej zabudowań. Ale chyba poziom wody rośnie wolniej. A może to tylko myślenie życzeniowe?
Andrzej, trzeci z braci, który właśnie przyjechał, twierdzi, że wał ciągle trzyma. Dlaczego tak sądzi? Dlatego że pamięta, jak woda przybierała w 1997 roku. Pokazuje cegły, z których zbudowane są budynki gospodarcze.
- Co pięć minut cegła znikała pod wodą. Było tak, że poziom wody rósł o mniej więcej pięć centymetrów na minutę. Takie to było tempo. Teraz mamy - Andrzej wskazuje dłonią na jęzor - kilka centymetrów na godzinę. Oznacza to, że woda się przelewa, ale wał jeszcze trzyma.
Czy aby na pewno? Moglibyśmy iść sprawdzić, ale to zbyt niebezpieczne. Wał może się zawalić w każdym momencie.
Wybija 14.
Na miejsce przyjeżdża dwóch pracowników Wód Polskich. Chodzą, coś sprawdzają, ale do miejsca przelewania się wody nie zbliżają się. Pokazuję im filmik sprzed dwóch godzin, jak woda się przelewa.
- Ojej… - są zaskoczeni ilością wody. - Aż tak?
Coś wspominają o workach z piaskiem, że sytuacja jest bardzo poważna, że komuś powiedzą, gdzieś zadzwonią. Ale bez żadnych konkretów. Wsiadają do auta i odjeżdżają.
Niedługo potem nadlatuje dron. Strażacy są u sąsiada, sprawdzają, czy wał się trzyma. Podobno tak, choć woda nadal się przez niego przelewa. Wał się trzyma tylko dlatego, że został wzmocniony betonem - tak mówią strażacy.
- Skoro był naprawiany, to dlaczego jest w tym miejscu niższy niż w pozostałych, dlaczego woda się przez niego leje - pyta Andrzej i nikt nie potrafi mu odpowiedzieć na to pytanie.
Andrzej tłumaczy, że wał jest rozjeżdżony samochodami.
- Ale przecież nie wolno po nim jeździć - dziwię się.
- Zwykli ludzie nie mogą. Ale myśliwi już tak. Ciągle jeżdżą swoimi terenówkami i szukają saren.
***
Jest 16.
Jęzor rozlał się i jakby zatrzymał u podnóża małej górki, na której stoją zabudowania. Andrzej tłumaczy, że zawsze tak jest. Teraz zaleje pastwisko danieli. Sąsiad hoduje daniele, ma ich dwadzieścia kilka. Widać je stąd doskonale. Spokojnie pasą się za płotem.
- Powinien już je wypuścić. Rozbiegną się po okolicznych polach, a potem, jak woda opadnie, same wrócą. Zawsze tak robi, jak jest powódź.
Rzeczywiście po chwili spoglądam w tamtą stronę, a danieli już nie ma.
Mija kolejna godzina. Pan Józef uciął sobie drzemkę, właśnie wstał. Podchodzi do płotu, za którym była łąka i pasły się daniele. Widzi staw. Zamiast pastwiska - lustro wody.
- O ja cię pier… - klnie pod nosem i zerka na stojącą obok małżonkę. - O ja cię kręcę - poprawia się szybko. Ależ ta woda zapiernicza.
Andrzej jest jednak spokojny.
- Teraz wypełni się ta niecka, gdzie były daniele, potem woda pójdzie w tamtą stronę, zaleje tamte pola - Andrzej zatacza dłonią szeroki krąg i wskazuje w stronę, gdzie maszyny wciąż zbierają buraki. Staje się dla mnie jasne, że nie robią tego "jak gdyby nigdy nic", tylko w pośpiechu, zanim woda zaleje pole.
Andrzej kontynuuje:
- Potem woda zatoczy koło, zaleje sąsiada, który jest dwadzieścia centymetrów niżej niż my. Wówczas nasze budynki będą otoczone wodą, znajdą się na takiej wyspie. Jeśli poziom wody dalej się będzie podnosił, dopiero wówczas wleje się nam do piwnic, a może wyżej.
W 1985 roku Andrzej miał dziesięć lat, pamięta tę powódź dokładnie, to była jego pierwsza w życiu. A potem wszystkie kolejne.
Nie robi na nim wrażenia, że woda z jednej strony zbliżyła się na trzy metry do pierwszych zabudowań.
- One są kilkanaście centymetrów wyżej, już na górce. Póki co, nic im nie grozi. Ale zobaczymy, co będzie dalej.
Do pani Heleny dzwoni Adela, jej szwagierka. Słyszę, jak pani Helena mówi, żeby się nie martwić, że wszystko będzie dobrze. Powtarza to kilka razy i jest przekonująca. Wydaje się pogodna, pozytywnie nastawiona.
Chwilę potem stoi na podwórku i posępnie spogląda w kierunku, skąd płynie woda.
- Co to będzie? Co to będzie? - głos jej się łamie.
- Nie martw się, mamo. Wszystko będzie dobrze - pociesza ją Andrzej.
***
Dochodzi 18.
Dzwonię do urzędu gminy, na numer stacjonarny burmistrza Zdzieszowic. O dziwo, mimo późnej pory ktoś odbiera telefon.
- Burmistrza nie ma, jest w terenie - słyszę męski głos.
- A czy coś wam wiadomo, żeby w miejscowości Krępna wał został przerwany?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Z moich informacji wynika, że tam przelewa się woda, ale sam wał się wciąż trzyma.
Staje się jasne, że Andrzej miał rację. Woda przy gospodarstwie zatrzymała się przed górką i zaczęła szerokim kołem okrążać gospodarstwa - Heleny i Józefa, a także zabudowania ich sąsiada.
Jest jeszcze wiele terenów do zalania, zanim zawita na progu ich domu.
- Jeśli wał wytrzyma, będzie dobrze - po raz nie wiadomo który powtarza te słowa Andrzej, a brzmią one jak zaklęcie.
Kilka minut do 19.
Pani Helena żegna się z mężem. Płacze. Pan Józef ukradkiem także ociera łzę z policzka. Stoją przytuleni do siebie. W końcu pani Helena rusza energicznie w stronę samochodu, gdzie czeka już jej syn.
- Do widzenia!
Ja też ruszam, jadę do zajazdu w sąsiedniej wsi.
- Do zobaczenia jutro!
Z samego rana przyjadę zobaczyć, jak się ma pan Józef. I jaki jest poziom wody. Wszystko zależy od tego, ile spuści jej Racibórz. No i od tego, czy wał wytrzyma.
CZYTAJ WIĘCEJ: RACIBÓRZ DOLNY "WYBUDOWANY PRZEZ PIS"? JAK TO BYŁO Z TĄ INWESTYCJĄ >>>
***
8 rano.
Dojeżdżam do gospodarstwa pani Heleny i pana Józefa. W nocy nic złego się nie wydarzyło. Woda nie wdarła się do zabudowań. Jest jej mniej więcej tyle samo, ile w środę wieczorem.
- O szóstej rano byłem tam na miejscu, woda dalej się leje, ale wał się trzyma - mówi pan Józef. - Strażacy przyjechali, poszli oglądać wał. Są tam - wskazuje dłonią w kierunku Odry.
Widzę że już wracają. Podchodzę zapytać, jaka jest sytuacja. Nawet nie przystają, żeby porozmawiać. Zaczynają od tego, że nie mam prawa tu być, bo jest to teren zalewowy i grożą że jeśli nie opuszczę tego terenu, to zaraz "źle się to dla mnie skończy".
- W porządku, zaraz sobie stąd pojadę, ale powiedzcie proszę, jaka jest sytuacja.
- Wszystko w porządku, nic strasznego się nie stało, woda opadła o dwadzieścia centymetrów.
- Wał wytrzymał?
- Nic złego się z wałem nie dzieje.
- Ale woda dalej się przez niego przelewa? - pytam, mając na uwadze, co przed chwilą powiedział mi pan Józef.
- Nic się nie przelewa.
Wyraźnie wyczuwam ich niechęć.
- Dlaczego panowie jesteście wobec mnie tacy nieuprzejmi?
- Bo pan szkaluje strażaków. Pisze pan nieprawdę.
Dziwię się, bo, gdy rozmawiamy, jeszcze żaden artykuł na ten temat się nie pojawił.
Okazuje się, że chodzi im o zapowiedź artykułu opublikowaną w mediach społecznościowych, tak zwaną rolkę. Mówię na tym nagraniu, z miejsca, w którym woda przelewa się przez wał, że "nie ma tutaj żadnych strażaków, żadnych worków z piaskiem, żadnych służb". O ten fragment mojej wypowiedzi chodzi strażakom. Są wściekli.
- Powiedziałem nieprawdę? Byliście tam? No nie. Były jakieś worki z paskiem? Nie - odpowiadam.
- Ale byliśmy wcześniej, przed panem. Myśli pan, że możemy wszystkie wały, na całej długości obstawić? I stać i patrzeć cały czas? Nie ma takiej możliwości. Sytuacja była cały czas monitorowana. A pan szukasz sensacji. Piszesz pan, że strażacy nic nie robią. A my ciężko pracujemy. A teraz proszę stąd natychmiast odjechać, bo jest to teren zalewowy, nie ma pan prawa tu być, i mamy pozwolenie, żeby w razie problemów, usunąć pana stąd siłą. Ale nie chcemy tego robić.
Odchodzą w stronę swojego wozu, a ja żegnam się z panem Józefem.
- Niech się pan nie przejmuje - mówi gospodarz. - Dobrze pan powiedział, nie było ich, nikt tego wału nawet nie próbował naprawiać. Powodzenia panu życzę!
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Słomczyński