Jeżeli nowelizacja ustawy o IPN zagrozi strategicznemu sojuszowi ze Stanami Zjednoczonymi, to narazi na szwank najżywotniejsze polskie interesy - ostrzegł były szef Instytutu Adama Mickiewicza Paweł Potoroczyn. Razem z doktorem Tomaszem Płudowskim komentował w "Faktach po Faktach" ostatnie napięcia wywołane przez tę ustawę.
Nowelizacja ustawy o IPN, wprowadzająca kary za "publicznie i wbrew faktom" przypisywanie Polsce zbrodni z czasów wojny, wywołała krytykę m.in. ze strony Izraela, USA i Ukrainy.
Rozczarowanie podpisaniem jej i jednoczesnym skierowaniem do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Andrzeja Dudy o jej podpisaniu wyraził w m.in. sekretarz stanu USA Rex Tillerson. "Wprowadzenie w życie tego prawa szkodliwie wpływa na wolność słowa i badania naukowe" – napisał szef amerykańskiej dyplomacji.
Jak ocenił w "Faktach po Faktach" amerykanista i socjolog dr Tomasz Płudowski, z amerykańskiego punktu widzenia polska ustawa o IPN to problem "błędnego narzędzia do rozwiązania problemu, który jest rzeczywisty". - Tak naprawdę nie ma poważnych osób, ani dziennikarzy, ani polityków, przedstawicieli państw, którzy twierdziliby, że Polacy są odpowiedzialni za obozy koncentracyjne - podkreślił.
Jego zdaniem, najczęściej, gdy pojawiało się sformułowanie "polskie obozy", był to problem semantyczny. - Oni używają określenia "polski" w sensie geograficznym, tak jak mówimy "getto warszawskie". Przecież nie mówimy "getto nazistowskie w okupowanej przez Niemców Warszawie" - zauważył.
"Są narzędzia, są ludzie"
Paweł Potoroczyn zwrócił uwagę na potencjalne konsekwencje, jakie wywołać może kontrowersyjna ustawa. - Mam wrażenie, że w Polsce politykę międzynarodową oddaliśmy ministerstwu sprawiedliwości. I to się tak kończy - stwierdził.
Jego zdaniem, jeżeli nowelizacja ustawy o IPN miałaby "zagrozić strategicznemu sojuszowi ze Stanami Zjednoczonymi", to nie tylko okazałaby się nieskuteczna w tym sensie, że "raptem wszyscy się dowiedzieli o polskich obozach, nawet ci, którzy się nie otarli o to sformułowanie". - Po drugie, naraża na szwank najżywotniejsze polskie interesy - ostrzegł.
Były szef Instytutu Adama Mickiewicza krytycznie wypowiedział się o nowej ustawie o IPN i wywołanych przez nią kontrowersjach, podkreślając, że "to nie tak się załatwia". Jednak jego zdaniem w polskiej polityce wciąż "są narzędzia, są ludzie, którzy potrafią tych narzędzi użyć, i jeszcze nie stracili wiarygodności".
W tym kontekście wspomniał, że kilka lat temu zaprezentował w "Faktach po Faktach" makietę amerykańskiego tygodnika "New Yorker" z umieszczonym płatnym ogłoszeniem. - Na rozkładówce chcieliśmy maleńkim drugiem umieścić sześć tysięcy nazwisk polskich sprawiedliwych, a na następnej stronie nazwiska amerykańskich sprawiedliwych: wszystkich czterech - powiedział.
"Klęska wizerunkowa na wielką skalę"
Paweł Potoroczyn zwrócił uwagę na przykład skutecznej polityki historycznej w przypadku Niemiec, którym udało się rozdzielić od siebie pojęcia "Niemców" i "nazistów". - To była 40-50 letnia zmasowana kampania, za którą stały uniwersytety, fundacje, wszystkie resorty i wielkie korporacje - zwrócił uwagę.
W jego opinii sposób, w jaki Niemcy przepracowali swoją trudną historię świadczy, że "są dojrzalszą wspólnotą", która "potrafi się klepnąć w pierś i powiedzieć: tak, jesteśmy drugim, trzecim pokoleniem po pokoleniu zbrodniarzy" - stwierdził.
Tymczasem, jak ocenił dr Płudowski, konsekwencje jakie przyniosła nowa ustawa o IPN to dla Polski "klęska wizerunkowa na wielką skalę". - Te informacje (o "polskich obozach" - red.) docierają już naprawdę wszędzie, nawet do osób, które nie interesują się polityką - dodał.
Zgodził się również, że "ta ustawa jest odbierana jako pewny wyraz niedojrzałości", że "Polacy albo próbują napisać historię na nowo, albo nie są w stanie poradzić sobie z tym problemem historycznym i próbują pokazać siebie jako jedyny wolny od winy naród w Europie" - stwierdził.
Autor: mm/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24