Rodzice 2,5-letniej Dominiki, która w środę zmarła w szpitalu im. Marii Konopnickiej w Łodzi, są zdruzgotani. Dziewczynka trafiła tam w stanie krytycznym. Zanim do tego doszło, matka dziecka próbowała wezwać pomoc, ale lekarz uznał, jak relacjonuje, że nie ma takiej potrzeby. - Posłuchałam lekarza, bo dla mnie jest drugi po Bogu - wyznała matka dziewczynki.
2,5-letnia Dominika chorowała od końca stycznia. W niedzielę 24 lutego rodzice stwierdzili u dziewczynki osłabienie i drgawki. W związku z tym udali się do skierniewickiego szpitala, gdzie dziecko zostało zbadane przez pediatrę nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej.
U dziecka stwierdzono przeziębienie. Dziewczynka wróciła do domu, ale w poniedziałek wieczorem jej stan się pogorszył. Rodzice w nocy zadzwonili na pogotowie w Skierniewicach, ale dyspozytor nie wysłał do chorej karetki.
"Robiłam wszystko co mogłam, żeby pomóc mojej córce"
- Powiedziałam jaka jest sytuacja, że dziecko ma 41,5 st. C gorączki, że ma dreszcze, że są wymioty i biegunka - relacjonowała w rozmowie z reporterką TVN24 matka. Mówiła, że nie pamięta, jak pogotowie tłumaczyło, że nie wyśle do dziecka karetki. Kobieta pamięta tylko, że dyspozytor podał jej numer telefonu do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej.
Matka Dominiki zadzwoniła więc pod podany numer. Jednak lekarz uznał, że nie ma potrzeby, by wysłać do dziecka ratowników. - Robiłam wszystko, co mogłam, żeby pomóc mojej córce. Starałam się jak mogłam, a lekarz powiedział: no wie pani, mogę przyjechać, ale nie wiem czy to jest sens, bo ja nie wezmę pani dziecka do szpitala, wypiszę pani receptę, ale pani ich nie wykupi, bo nie ma pani samochodu - opowiadała matka.
Dodała, że lekarz powiedział, by podawała córce leki i "działała objawowo". - Posłuchałam lekarza, bo dla mnie jest drugi po Bogu. (...) Na koniec lekarz powiedział, że jeśli się pogorszy, mam zadzwonić na pogotowie - powiedziała matka dziewczynki.
Popsuta karetka
Dziecko zostało więc w domu, a jego stan wciąż się pogarszał. Około godz. 4 w nocy rodzice ponownie zwrócili się o pomoc do pogotowia. Tym razem karetka została wysłana, ale auto się popsuło. 2,5-latka została zaintubowana, podano jej kroplówkę. W tym czasie przyjechała druga karetka. Zespół zdecydował, że chora trafi do Szpitala Klinicznego im. Marii Konopnickiej w Łodzi. Tam dziewczynka trafiła na intensywną terapię. Jednak wykonane pośpiesznie badania nie pomogły ocalić życia dziecka. - Do ostatnich chwil naszej córki wierzyłem, że stanie się cud. Nie z takich opresji wychodzą dzieci. Zdarzały się cuda. Wierzyłem w ten cud - wyznał ojciec Dominiki.
Mogła przeżyć?
Zdaniem Zbigniewa Janikowskiego z łódzkiego szpitala, gdyby 2,5-latka trafiła wcześniej do placówki, byłaby szansa na uratowanie jej. Ponieważ tak się nie stało, szpital zdecydował się złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Prokuratura w Skierniewicach wszczęła śledztwo w tej sprawie. Śledczy ustalają, czy śmierć dziecka mogła być efektem błędów medycznych: złej diagnozy lub zbyt późnego udzielenia pomocy. Wiadomo jednak, że ani pogotowie w Skierniewicach, ani nocna i świąteczna pomoc lekarska nie przyznają się do popełnienia jakichkolwiek błędów. W poniedziałek odbędzie się sekcja zwłok 2,5-latki. Przesłuchana zostanie matka dziecka. Jak dowiedział się reporter TVN24, także w poniedziałek śledczy przeanalizują zapisy z rozmów telefonicznych kobiety ze służbami medycznymi.
Autor: ktom\mtom / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24