Policja pojawiła się w domach dziennikarzy OKO.press po tym, jak zarejestrowali protest przeciwko koncertowi Chóru Aleksandrowa w Bydgoszczy. Operatorka filmowa wydała funkcjonariuszom nagrania. - Zamierzamy zaskarżyć czynności policji ze względu na to, że była wyraźna informacja, że materiał jest objęty tajemnicą dziennikarską - zapowiedział redaktor naczelny OKO.press Piotr Pacewicz.
7 grudnia w hali Łuczniczka w Bydgoszczy odbył się koncert Chóru Aleksandrowa. W jego trakcie dwaj aktywiści wbiegli na scenę z transparentem "Kremlowski raszyzm won za Don" i okrzykami "Łapy precz od Ukrainy". Zarejestrowali to współpracownicy OKO.press.
W sobotę "8 grudnia około południa policja zjawiła się w domach dwojga naszych dziennikarzy. Jednego nie zastali w domu, druga osoba – współpracująca z OKO.press operatorka filmowa - była w domu" - czytamy na portalu.
"Wywieranie nieprzyjemnej presji"
- Policja przyszła do naszej współpracowniczki, operatorki, która towarzyszyła Robertowi Kowalskiemu w rejestrowaniu tego incydentu - jak to agencja TASS nazwała - w Bydgoszczy - opowiadał w TVN24 redaktor naczelny OKO.press Piotr Pacewicz.
Jak mówił, policjanci, przedstawiając się, podali "wprowadzające w błąd" informacje. - Może to nie jest jakieś poważne naruszenie prawa, ale strasznie nieprzyjemny obyczaj, to znaczy powiedzieć komuś do domofonu, że chodzi o sprawy nieletnich. I w ten sposób dziewczyna wpuszcza (funkcjonariuszy - red.), bo jest przekonana, że może był incydent na osiedlu bądź coś w tym rodzaju. Potem się okazuje, że powód wizyty jest inny - relacjonował.
Dodał, że wizyta trwała ponad godzinę. Podczas niej - jak mówił naczelny portalu - policjanci "wywierali nieprzyjemną presję".
- Nie pozwalają wziąć do ręki dokumentu przeszukania. Kiedy operatorka mówi, że to jest materiał dziennikarski, że stanowi własność OKO.press, że jeżeli chcą go, muszą się zwrócić do redakcji, że są tam rzeczy objęte tajemnicą dziennikarską - słyszy: w takim razie, proszę pani, zabieramy cały sprzęt - opowiadał.
Operatorka miała informować policję, że czeka na jadącego już do niej prawnika, ale w końcu - "zestresowana" - wydała materiał zapisany na pendrivie.
- Zamierzamy zaskarżyć te czynności ze względu na to, że była wyraźna informacja, że to jest objęte tajemnicą dziennikarską - zapowiedział redaktor naczelny OKO.press.
Zaznaczył, że nagrany "materiał nie ujawnia źródeł", ale - jak dodał - zgodnie z przepisami tajemnicą dziennikarską objęte są również te materiały, które mogą zaszkodzić osobom trzecim.
Dziennikarz ma się stawić na policji
Do dziennikarza Roberta Kowalskiego, którego - jak informował portal - w sobotę 8 grudnia policjanci nie zastali, funkcjonariusze przyszli "w poniedziałek wieczorem" - przekazał Pacewicz. - Kategorycznie odmówił wydania czegokolwiek. Powiedział, że dalsza rozmowa możliwa jest tylko z adwokatem - dodał.
Sam Kowalski potwierdził, że trzech policjantów przyszło do niego po materiał filmowy.
- Ale ja powiedziałam: mam czy nie mam, to jest moja sprawa. Na pewno nie dam im żadnego materiału, bo on jest objęty tajemnicą dziennikarską. Udało mi się nawiązać z nimi taki kontakt, że zostawili mi wezwanie na przesłuchanie w komendzie. Bo tak to powinno wyglądać. Policja ma prawo prowadzić takie sprawy, ale powinna się skontaktować z redakcją. Można przecież zupełnie spokojnie umówić się na przesłuchanie, złożenie wyjaśnień w takim terminie, który będzie pasował obydwu stronom - mówił.
Według relacji reporterki TVN24 Ewy Paluszkiewicz, Kowalskiemu nakazano stawienie się we wtorek na policji w celu złożenia wyjaśnień.
Policja: celem nie było naruszanie swobody dziennikarzy
Do sprawy odniosła się Komenda Stołeczna Policji. - W tym przypadku ważne było, żeby czynności były wykonane jak najszybciej. (...) Stąd te czynności wykonywano już w sobotę. Nie doszukiwałbym się tutaj żadnych działań, które miałyby na celu naruszać swobody dziennikarzy. Takiego celu tu nie było - zapewniał w TVN24 rzecznik KSP kom. Sylwester Marczak.
Dodał, że "czynności związane były przede wszystkim z czynem, którym zajmuje się komenda w Bydgoszczy". - Chodziło przede wszystkim o zabezpieczenie materiału filmowego. Ciężko mówić, że jest jakąkolwiek tajemnicą, dlatego że chociażby został upubliczniony bezpośrednio na stronie - oświadczył rzecznik.
Szef MSWiA: czekam na informację od policji
Minister spraw wewnętrznych i administracji Joachim Brudziński napisał w poniedziałek na Twitterze, że "wyjaśni tę sprawę". "Czekam na szczegółowe informacje od policji. Wstępnie dowiedziałem się, że policja wylegitymowała Panią, która filmowała zajście podczas koncertu, nie poinformowała wówczas, że jest dziennikarzem" - wskazał.
Szef MSWiA przekazał także, że "później w trakcie prowadzenia czynności policja dysponując jej adresem miała zwrócić się do niej z prośbą o wydanie nagrania jako dowodu zakłócenia koncertu".
Autor: js//rzw / Źródło: TVN24, OKO.press, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24