Policyjne szeregi "gorączkują". Rozszerza się strajk włoski, który polega na braniu przez funkcjonariuszy w całym kraju zwolnień lekarskich. Nie wiadomo dokładnie, jaki tym razem protest ma zasięg, gdyż organizowany jest "oddolnie". Nie kontrolują go związki zawodowe, a oficjalnych informacji brak. Nastroje wśród mundurowych podgrzewają też nieprawdziwe informacje, których policjanci mogą stawać się ofiarami. Dlatego protestowi przyglądają się funkcjonariusze ABW oraz Biura Nadzoru Wewnętrznego MSWiA. Sprawdzają, czy dezinformacje są przygotowywane przez rosyjskie i białoruskie służby, by destabilizować sytuację w Polsce.
Głównym kanałem, przez który policjanci dzielą się informacjami o swoim proteście, jest komunikator i zarazem portal Telegram, który największą popularność zdobył w krajach rosyjskojęzycznych. Odgrywał on rolę również w poprzednich edycjach "psiej grypy" w 2018 roku i 2021 roku, ale nigdy nie była ona tak dominująca. Aktualnie w dyskusjach na głównym kanale bierze udział już niemal 9000 tysięcy uczestników.
- Hasło o proteście rzuciła policyjna Solidarność, ale ona ma znikomy zasięg i znaczenie w mundurowych szeregach. Jak czytam kolegów na Telegramie, to mam wrażenie, że wielu nie wie, jakie są dokładnie postulaty - mówi tvn24.pl jeden z funkcjonariuszy.
Konkurent Solidarności, największy w służbie związek - Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów - na razie nie przystąpił do protestu, wybierając rozmowy z rządem, który reprezentuje Tomasz Siemoniak, szef MSWiA.
- Nie będziemy jednak czekać w nieskończoność. Umówiliśmy się z ministrem, że do 15 listopada mamy deadline na pokazanie realnych propozycji zmian - mówi nam jeden z czołowych działaczy, prosząc o zachowanie anonimowości.
Tajny monitoring
Wiadomo, że komendanci od czwartku (31 października) zostali zobowiązani do tego, by każdego kolejnego dnia raportować swoim przełożonym o tym, ilu podległych im funkcjonariuszy przedstawiło zwolnienie.
- Monitorujemy liczbę zwolnień lekarskich, a nie ich zasadność. Musimy mieć bieżący i kompleksowy obraz sytuacji, aby nie pozbawić nikogo policyjnej pomocy - zapewnia rzecznik Komendanta Głównego Policji inspektor Katarzyna Nowak.
Jednak precyzyjnych danych - inaczej niż to było podczas protestu w 2018 roku - KGP nie przekazuje opinii publicznej.
- Wtedy nie było wojny na pełną skalę w Ukrainie ani hybrydowej w Polsce - tak argumentują zmianę w centrali policji.
Śląsk. "Nie wiem, co będzie jutro"
Policjanci sami tworzą interaktywną mapę jednostek, które przystąpiły do protestu, ale jest ona mało wiarygodna. Z naszych informacji wynika jednak, że zasięg protestu jest spory, choć nie taki sam w różnych komendach wojewódzkich.
- Dwie sąsiadujące komendy powiatowe są już sparaliżowane. Naszej jeszcze nie dotknął silnie protest, nie wiem jednak, co będzie jutro. Na dzisiejsze popołudnie myślę, że połowa garnizonu śląskiego jest dotknięta chorobą - mówi nam w czwartek wysoki rangą oficer jednej z komend powiatowych na Śląsku.
Dezinformacja. Policjanci mogą być jej ofiarami
Ze względu na główny kanał, którym policjanci się skrzykują, duże zasięgi osiągają solidnie przygotowane, a zarazem całkowicie fałszywe informacje.
Jak wynika z informacji tvn24.pl, kilkanaście tysięcy razy funkcjonariusze przekazali sobie np. wiadomość, że cały katowicki oddział prewencji rzekomo już protestuje. Według tej dezinformacji - w koszarach miał osobiście pojawić się komendant wojewódzki generał Mariusz Krzystyniak i podobno "podjąć próby straszenia i szantażu policjantów, że jeśli nie zaprzestaną dbać o własne zdrowie, to zostaną oddelegowani do innych jednostek i komisariatów".
- To absolutna nieprawda. Komendanta nie było w oddziałach prewencji. Nikt i nikogo nie straszył - wyjaśnia rzecznik Nowak.
Dlatego też - według informacji tvn24.pl - protestowi przyglądają się funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Biura Nadzoru Wewnętrznego MSWiA, sprawdzając, czy "dezinformacje" nie są przygotowywane przez rosyjskie i białoruskie służby, by destabilizować sytuację w Polsce.
W tej sprawie skierowaliśmy pytanie do ABW. Czekamy na odpowiedź.
Postulaty związków
Sytuację wokół protestu komplikuje też fakt, że przedstawicieli protestujących nie akceptuje nawet centrala Solidarności, w tym jej przewodniczący Piotr Duda. Nie przeszkodziło to jednak policjantom wziąć udziału w akcji, którą rozpoczął sierżant sztabowy Jacek Łukasik, Przewodniczący Komitetu Protestacyjnego policyjnej "S".
- Jako odpowiedzialny związek zawodowy nigdy nie namawialiśmy do masowego udawania się do lekarza w celu stwierdzenia, czy policjanci są chorzy, czy też nie. Nasze działania polegają na czymś innym. (…) W dniach 30 października - 12 listopada zachęcamy policjantów, jak i pracowników policji, do udania się na badania profilaktyczne - mówił na konferencji prasowej we wtorek.
I duża część policjantów rzeczywiście poszła za jego głosem, choć postulaty, które przedstawiał, są również tymi samymi, o które - rozmawiając właśnie z rządem - walczy największy związek zawodowy.
Chodzi m.in. o:
- procentowe związanie budżetu policji z PKB - wzorem wojska
- podwyżki dla funkcjonariuszy o minimum 1500 zł
- zmian w przepisach emerytalnych.
Choć rząd Donalda Tuska przyznał już policjantom podwyżkę o 20 procent, to już dawno nie wystarcza ona funkcjonariuszom - raz, że wyrównywała inflację a dwa, że bardzo mocno powiększyła się liczba wakatów, więc pozostali w służbie policjanci mają znacznie więcej zadań.
- Kolegów i koleżanki wścieka, że są dziś gorzej traktowani przez państwo niż żołnierze, choć to my jesteśmy każdego dnia na wojnie. Do tego dochodzą zadawnione problemy, jak brak jasnej ścieżki awansu i podwyżek. W końcu mści się na nas przyjmowanie przez ostatnie lata niemal każdego. Niezadowoleni z warunków po prostu rezygnują. Na to wszystko nakłada się jakość kadry kierowniczej odziedziczonej po czasie rządów PiS, gdy o nominacjach decydowały głównie znajomości z lokalnymi politykami tej partii, a nie fachowość i autorytet - mówi jeden z policjantów.
Robert Zieliński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock