Bartłomiej B. przyznał się do zabicia ojca i brata, po czym uciekł ze szpitala, w którym był na obserwacji. Po 10 dniach poszukiwań został ujęty. O kulisach tragedii zdecydowała się opowiedzieć bratowa podejrzanego. Reportaż magazynu "Uwaga!" TVN.
Jadąc do miejsca w gminie Biłgoraj, gdzie doszło do zbrodni, dziennikarze "Uwagi!" TVN mijali dużo policyjnych samochodów. Funkcjonariusze byli też przed domem, który od chwili ucieczki podejrzanego jest pilnowany 24 godziny na dobę.
- Chciałam zaapelować, poprosić ludzi, żeby przestali nas oceniać. Jesteśmy normalną rodziną. To, co nas spotkało, strasznie boli – mówi bratowa poszukiwanego.
- Mama nie jest w stanie powiedzieć czegokolwiek, bo strasznie to przeżyła. Jedyną osobą, która może cokolwiek powiedzieć o naszej rodzinie, chyba jestem ja – przyznaje.
Z siekierą na ojca i brata
Miejscem zbrodni jest dom, w którym mieszkało starsze małżeństwo i ich trzech dorosłych synów, synowa i wnuczka. Do zabójstwa doszło między czwartą a piątą nad ranem.
- Mama wstała i weszła do kuchni. Zobaczyła, że tata leży przy oknie w kałuży krwi. Przybiegła do nas. Obudziła mojego męża i mnie. Mąż zbiegł pierwszy – opowiada kobieta.
Natychmiast wezwano karetkę pogotowia. - Ratownicy stwierdzili, że obrażenia głowy u Stanisława B. prawdopodobnie nie są wynikiem upadku. I mogły być zadane przez osobę trzecią – mówi Rafał Kawalec z Prokuratury Okręgowej w Zamościu.
To podejrzenie się potwierdziło, kiedy rodzina odkryła zakrwawianą siekierę. - W tym momencie zaczęto sprawdzać, gdzie znajdują się pozostali domownicy. Rodzina weszła do pokoju zajmowanego przez Bartłomieja B. i jego brata Wojciecha – mówi prokurator Rafał Kawalec.
- Wojtek leżał na łóżku przykryty kołdrą. Myśleliśmy, że śpi. Mama chciała go obudzić: "Wojtek, wstawaj". Podniosła kołdrę, a Wojtek już nie żył – opowiada bratowa Bartłomieja B.
Bartłomiej B. miał zaatakować siekierą śpiącego brata, a potem odmawiającego różaniec ojca. Uciekł z miejsca zbrodni. Dwie godziny po odkryciu ciał udało się go ująć.
Co mogło pchnąć Bartłomieja B. do zbrodni? - Myślę, że będziemy się zastanawiać do końca życia. Codziennie rano wstajemy i zastanawiamy się, dlaczego to się stało. Tak naprawdę nie wiemy. Nie mamy pojęcia – zapewnia bratowa Bartłomieja B.
- B. przyznał się do zarzucanego mu czynu. Złożył krótkie wyjaśnienia. Natomiast były one ograniczone do stwierdzenia, że istniał między nim i pokrzywdzonymi konflikt o charakterze rodzinnym – mówi prokurator Rafał Kawalec.
Czy mogło chodzić o kwestie majątkowe? Przepisanie rodzinnego domu? - To jest nieprawda. Kwestia domu już dawno była rozwiązana – przypuszcza bratowa Bartłomieja B.
Dziennikarze "Uwagi!" TVN pojechali do sklepu w sąsiedniej miejscowości, gdzie Bartłomiej B. często bywał. - Wiele lat był moim klientem. Grzeczny i spokojny. Kupował fajki, piwo, czasami "małpki" i pili z kolegą. Jak miałam towar, to potrafił mi pomóc go pozanosić – opowiada nasza rozmówczyni. I dodaje: - Czasem przychodził z bratem. Relacje między nimi były naprawdę dobre. Nigdy bym nie powiedziała, że jeden drugiego zabije.
- On zwykle siedział w telefonie. Większość czasu spędzał w swoim pokoju. Zamknął się w sobie, był odizolowany od wszystkich. Nie chciał z nikim rozmawiać – zdradza bratowa Bartłomieja B.
Ucieczka ze szpitala
Po aresztowaniu Bartłomieja B. rodzina i mieszkańcy pomału wracali do równowagi. Jednak od dnia, w którym zbiegł ze szpitala, wszyscy byli przerażeni. Uciekł, wykorzystując nieuwagę strażników. Jak wynika z ustaleń śledczych, pilnujący go funkcjonariusze Służby Więziennej spali.
Od dnia ucieczki codziennie setki funkcjonariuszy prowadziły poszukiwania Bartłomieja B.
- Jak sądzimy, ukrywa się w lasach biłgorajskich, a być może na terenie Podkarpacia. To jest bardzo duży teren – mówił w czasie poszukiwań nadkom. Andrzej Fiołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. I dodawał: - Mieliśmy wiele sygnałów, czy od mieszkańców, czy grzybiarzy, że widzieli podobnie ubranego mężczyznę. W momencie, kiedy ktoś próbował do niego podejść, to ten mężczyzna natychmiast się oddalał.
- On w tej okolicy zna każdą ścieżkę. Ostatni jego wypad był w połowie lutego. Spakował plecak i wyszedł, nie mówiąc nic nikomu. Wrócił na Dzień Matki, w maju. Przychodził tylko wtedy, jak byliśmy w kościele, bo wiedział, że chodzimy na 8. To było w maju, a w lipcu zrobił to, co zrobił – mówi bratowa Bartłomieja B.
Ujęcie Bartłomieja B. pod Rzeszowem
Policjanci sprawdzali każdy trop. Kiedy wpłynęło zawiadomienie o odnalezieniu w Rzeszowie niedawno skradzionego samochodu, zaczęli przeglądać monitoring miejski. To był strzał w dziesiątkę. Jedna z kamer zarejestrowała Bartłomieja B. i sprawy potoczyły się już błyskawicznie.
- Został zatrzymany na Podkarpaciu. Kierował swoje kroki w kierunku granicy ze Słowacją. Został zatrzymany w miejscowości Żarnowa, pomiędzy Rzeszowem a Krosnem – mówi nadkom. Andrzej Fiołek.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Bartłomiej B. zatrzymany po tym, jak uciekł ze szpitala. Funkcjonariusze więzienni zawieszeni
Mężczyzna w momencie zatrzymania przebywał na strychu jednego z pustostanów. - Policjanci, podczas przeszukania, znaleźli przy nim mapę Polski. Mężczyzna sam przyznał, że miał przez Słowację i inne kraje udać się do Włoch. Uciekał ponad tydzień. Wszystko wskazuje na to, że nikt mu nie pomagał. Zachowywał się tak, aby nie być zauważony – mówi nadkom. Andrzej Fiołek.
Bartłomiej B. przebył w ciągu 10 dni 300 kilometrów. Były brudny i wychudzony. W sklepie obok pustostanu chciał kupić papierosy na sztuki. Kupił dwie bułki. Miał 3,5 zł. Tego wieczora został zatrzymany. Pierwsza dowiedziała się o tym rodzina.
- Czuję dużą ulgę i radość. Trafi tam, gdzie powinien być – mówi bratowa Bartłomieja B.
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: KPP Biłgoraj