Politycznie odpowiedzialność ponosi cały obóz, zwłaszcza Jarosław Kaczyński, który do tych wyborów parł, ale co do zasady, z punktu widzenia prawa, to były podpisy pana premiera, a zatem on ponosi odpowiedzialność - mówił w TVN24 Andrzej Stankiewicz z Onetu, komentując doniesienia portalu o dokumentach NIK w sprawie wyborów kopertowych.
Onet podał w poniedziałek wieczorem, że w najbliższych dniach można spodziewać się publikacji raportu Najwyższej Izby Kontroli dotyczącego tak zwanych wyborów kopertowych z 10 maja 2020 roku, które ostatecznie się nie odbyły. Jak czytamy, portal poznał główne dokumenty pokontrolne, które "stały się kością niezgody w samym NIK, a których obawia się bardzo obóz rządzący". Ma z nich wynikać, że NIK "ma dowody stawiające w trudnym położeniu prawnym obecnego szefa rządu Mateusza Morawieckiego oraz kierującego jego kancelarią ministra Michała Dworczyka".
Dwie negatywne opinie od prawników
Andrzej Stankiewicz z Onetu powiedział w TVN24, że o "znaczącej roli premiera" portal wie "od wielu miesięcy". - Dziennikarz Onetu Andrzej Gajcy bardzo intensywnie zajmuje się tą sprawą co najmniej od jesieni zeszłego roku - mówił.
- Kluczowe daty są takie. 14 kwietnia - narada w siedzibie Prawa i Sprawiedliwości, gdzie prezes Kaczyński naciskał na premiera w sprawie zorganizowania wyborów korespondencyjnych. Premier już ma na biurku dwie negatywne opinie z własnej administracji, czyli szefowej prawników kancelarii premiera oraz Prokuratorii Generalnej - wyjaśniał dziennikarz.
Dodał, że mimo opinii odradzających zorganizowanie takich wyborów dwa dni po spotkaniu w siedzibie PiS premier Morawiecki zdecydował o nich w oparciu o opinię z Akademii Sztuki Wojennej, która pojawiła się między 14 a 16 kwietnia.
- Dwie opinie ludzi, którzy z jednej strony kierują prawnikami kancelarii premiera, z drugiej strony odpowiadają za interes Skarbu Państwa, a tutaj pan z Akademii Sztuki Wojennej i prezes Kaczyński po tej samej stronie. Na tej podstawie rusza machina - mówił Stankiewicz.
Sprzeciw Porozumienia i odwołanie wyborów kopertowych
Wybory ostatecznie się nie odbyły, ale nie z powodu zastrzeżeń prawnych, tylko dlatego że posłowie Porozumienia nie chcieli zagłosować za ustawą w tej sprawie. - Wtedy premier rozumie, że został na spalonym. To znaczy, że nikt nie podpisał żadnych dokumentów właściwie poza nim, bo to on zarządził wybory korespondencyjne - dodał.
Stankiewicz zwrócił uwagę, że "chociaż cała odpowiedzialność polityczna i wizerunkowa spadła na Jacka Sasina" to "wszystkie kwity podpisywał premier", m.in. zlecił Poczcie Polskiej organizację wyborów.
- Wtedy następuje sytuacja uwiarygodniania swoich wcześniejszych decyzji. Następują zlecenia do zewnętrznych kancelarii, w tym do prawników związanych z Ordo Iuris, i oni przygotowują premierowi kilka podkładek wstecznie, że on te wybory mógł zrobić - mówił.
"Wiedział, w jakich wielkich jest tarapatach"
Według dziennikarza Onetu premier "wciąż nie był pewien, że mógł te wybory zrobić". - Na jesieni wpływa do Sejmu ustawa o bezkarności urzędników, która mówi, że urzędnicy, którzy podejmowali decyzje w sprawie COVID-u, nawet jeżeli doszło do przekroczenia prawa, nie ponoszą odpowiedzialności. Wtedy wybucha awantura w obozie władzy, bo takiej ustawy nie chce Zbigniew Ziobro, bo on wie to, co my wiemy dzisiaj, bo Ziobro znał tę opinię Prokuratorii Generalnej, znał opinię głównej prawniczki kancelarii premiera i wie, że to jest problem dla Mateusza Morawieckiego - powiedział.
Jego zdaniem próba wstecznego uwiarygodnienia decyzji przez Morawieckiego pokazuje, że "wiedział, w jakich wielkich jest tarapatach".
- O ile Jarosław Gowin był konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec wyborów, o ile Jacek Sasin dużo mówił o wyborach, że damy radę, ale niczego nie podpisywał, to proszę zwrócić uwagę, co mówił Sasin, kiedy nie doszło do wyborów - on mówił, że wszystkie decyzje podejmował premier. I rzeczywiście dzisiaj widzimy, że wszystkie decyzje podejmował premier. Politycznie odpowiedzialność ponosi cały obóz, zwłaszcza Jarosław Kaczyński, który do tych wyborów parł, ale co do zasady, z punktu widzenia prawa, podpisy to były podpisy pana premiera, a zatem on ponosi odpowiedzialność. I to jest dzisiaj dla niego gigantyczny kłopot - dodał dziennikarz.
Źródło: Onet, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Adam Guz/KPRM