15 górnik ranny w piątkowej katastrofie w kopalni "Wujek-Śląsk" zmarł w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Miał 46 lat, pochodził z Rudy Śląskiej. Stan dwóch z pięciu leczonych na oddziale intensywnej terapii w tym szpitalu również się pogorszył.
Wiadomość przekazał dyrektor siemianowickiego Centrum Oparzeń, Mariusz Nowak. - Mężczyzna zmarł około godziny 16. To był jeden z najciężej rannych, miał poparzone około 60 procent powierzchni ciała, także drogi oddechowe. Rozległe, duże, ciężkie oparzenia - powiedział.
W siemianowickiej "oparzeniówce" przebywa obecnie 22 górników - w tym czterech na oddziale intensywnej terapii. W poniedziałek po południu przewieziono tam dwóch poparzonych ze Szpitala Wojewódzkiego nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu i trzech w cięższym stanie - z Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach-Ochojcu.
"Rokowania są bardzo poważne"
Bardzo poważny jest stan dwóch górników leżących w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. św. Barbary w Sosnowcu. Rzecznik szpitala Mirosław Rusecki poinformował, że jeden z rannych niezmiennie jest w stanie krytycznym, stan drugiego uległ pogorszeniu.
- W ciągu ostatniej doby stan 40-letniego pacjenta, hospitalizowanego w Klinicznym Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii pogorszył się. Wystąpiła niewydolność układu krążenia i układu oddechowego. Pacjent jest wentylowany mechanicznie respiratorem. Rokowania są bardzo poważne - poinformował rzecznik, dodając, że stan drugiego pacjenta, przebywającego w tym samym oddziale, jest nadal krytyczny i nie uległ istotnym zmianom.
Dobra wiadomość jest jednak taka, że szpital opuściło dwóch innych pacjentów, którzy byli leczeni w oddziale pulmonologii oraz oddziale chorób wewnętrznych. To pierwsi górnicy, którzy wyszli do domów po katastrofie. Życiu poszkodowanych, którzy są w innych śląskich szpitalach, nie grozi niebezpieczeństwo.
Pogorszył się stan trzech górników
Najciężej ranni są górnicy, leczeni w siemianowickiej "oparzeniówce". - Oni byli cały czas nieprzytomni, w sedacji (stanie utrzymywania snu – red.), także nie można mówić czy są przytomni, czy nie, natomiast parametry wskazują, że nie jest to fizjologia – wyjaśnił dr Nowak.
I podkreślił, że w stanie zagrożenia życia są wszyscy. - Rzutują na to rozległe urazy – przyznał dr Nowak. - Cały czas to monitorujemy, każdy z nich jest zagrożony. To, że jest jeden cięższy (stan – red.), znaczy, że organizm inaczej ten uraz znosi – dodał dyrektor "oparzeniówki".
"Górnicy gorączkują, to reakcja na stres"
Na razie nie można mówić o rokowaniach, które w takich sytuacjach - jak podkreślił dr Nowak - "zawsze są poważne". O wszelkich zmianach stanu zdrowia, rodziny są informowane na bieżąco.
- Dzwonimy do nich bezpośrednio i w pierwszej kolejności mówimy o bezpośrednim stanie zagrożenia życia – wyjaśnił dr Nowak.
Odnosząc się do górnikach w nieco lepszej kondycji, dyrektor "oparzeniówki" wskazał, że każdy z nich "indywidualnie znosi" doznane obrażenia. - Duża liczba górników już gorączkuje - to może być reakcja organizmu na duży stres, na infekcję. Robimy wszystkie niezbędne badania - powiedział dr Nowak.
Dyrektor przypomniał, że siemianowiccy lekarze - w miarę stanu zdrowia - pobierają od górników wycinki tkanek i zakładają na nich hodowle tkankowe. Rozmnożone w ten sposób komórki za kilka tygodni będą mogły być przeszczepiane na ciała pacjentów - w miejsca najpoważniejszych obrażeń. Zaapelował przy tym o oddawanie krwi, wskazując że górnicy będą potrzebowali m.in. środków krwiozastępczych.
Oprócz monitorują przebieg choroby oparzeniowej u rannych i w miarę potrzeb wykonują u nich nacięcia odbarczające oraz wycinają duże obszary martwicze.
- Tam gdzie jest martwica, może być infekcja - wyjaśnił dr Nowak. I dodał, że praktycznie każdy z górników przeszedł już jeden czy dwa takie zabiegi. Niektórzy z nich poddawani są także zabiegom w komorze hiperbarycznej.
"Podjęli decyzję, widocznie była potrzebna"
Dyrektor „oparzeniówki” odniósł się także do piątkowej decyzji o transporcie jednego z rannych górników śmigłowcem LPR do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej. Mężczyzna ten zmarł w poniedziałek.
Dr Nowak uważa, że wtedy ktoś tę decyzję podjął i widocznie była ona słuszna i potrzebna. Przypomniał, że po piątkowej katastrofie pacjenci byli rozwożeni po innych szpitalach m.in. dlatego, że w Siemianowicach nie było wystarczającej liczby miejsc. - Myślę, że lekarz, który o tym decydował, na pewno nie naraziłby pacjenta na transport – ocenił.
Zaznaczył także, że jeśli się tworzy pewne centra, a nie tworzy się za tym odpowiedniej organizacji i odpowiednich środków, zawsze mogą być jakieś nietrafione decyzje.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, PAP