Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski nie szczędzi słów uznania policjantom i prokuratorom pracującym nad sprawą kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z muzeum w Auschwitz. Zaznaczył jednak, że złapanie winowajców nie byłoby możliwe, gdyby nie podsłuchy. I dodał: - Otrzymaliśmy bezprecedensową ilość około 500 informacji wskazujących na możliwe tropy. Cieszę się, że to nie ja zdecyduję o podziale nagrody.
Według ministra sprawiedliwości, policjantom nie udałoby się złapać złodziei, gdyby nie możliwość wykorzystania w działaniach operacyjnych podsłuchów.
- Ta operacja nie skończyłaby się, gdyby nie to, że policja mogła zastosować podsłuchy. Policjanci muszą mieć możliwość korzystania z tych technik - powiedział Krzysztof Kwiatkowski w programie "24 godziny". Minister o szczegółach mówić nie chciał, ale wyjaśnił, że takiej sytuacji śledczy mogli m.in. sprawdzić w porozumieniu z operatorem, jakie telefony logowały się do sieci w danym miejscu; a także podsłuchiwać wybrane numery, po wytypowaniu potencjalnych sprawców.
Wskazał też na imponujące tempo pracy policjantów i prokuratorów zajmujących się tą sprawą. - Ich zaangażowanie pokazuje, jak bardzo zdeterminowani byli przy tym śledztwie - nie krył uznania minister. Zaznaczył jednak, że wielką pomocą były informacje od "zwykłych" Polaków.
Ta operacja nie skończyłaby się, gdyby nie to, że policja mogła zastosować podsłuchy min sprawiedliwości
500 zgłoszeń, nagroda do podziału
Nagroda za pomoc w ujęciu sprawców to niebagatelne 115 tys. zł. Prawdopodobnie jednak zostanie podzielona. - Były przynajmniej dwa niezwykle ważne zgłoszenia - ujawnił Krzysztof Kwiatkowski, dodając jednocześnie, że "bardzo ważnych było wiele". - Cieszę się, że to nie ja zdecyduję o podziale nagrody - przyznał.
- Otrzymaliśmy około 500 zgłoszeń. To bezprecedensowa ilość, nieporównywalna z żadnym innym śledztwem - podkreślał Krzysztof Kwiatkowski, dziękując wszystkim, którzy pomogli śledczym w ujęciu złodziei.
Otrzymaliśmy około 500 zgłoszeń. To bezprecedensowa ilość, nieporównywalna z żadnym innym śledztwem minister sprawiedliwośi
Kto zlecił kradzież? Na pewno nie Polak
Minister Kwiatkowski potwierdził, że zleceniodawcą kradzieży nie był Polak. - Cieszę się mogąc powiedzieć, że zleceniodawcą nie był żaden obywatel Polski - powiedział szef resortu sprawiedliwości. Zasugerował ponadto, że trop prowadzić może nie tylko do bezpośredniego zleceniodawcy kradzieży, ale nawet dalej. - Pełną satysfakcję jako prokurator generalny będę miał wtedy, kiedy będę mógł państwu zakomunikować, że dotarliśmy do zleceniodawcy tego, a może i tego finalnego - powiedział Kwiatkowski.
Amatorszczyzna?
Kwiatkowski w "24 godzinach" powiedział ponadto, że kradzież napisu była planowana na długo wcześniej. - Mimo to, sprawcy musieli dwukrotnie podejść na teren muzeum. To świadczy o działaniach amatorskich - nie bez satysfakcji skomentował minister.
Z zaniepokojeniem natomiast zauważył, że już sama możliwość dwukrotnego wejścia na teren obozu w nocy "daje do myślenia".
Wcześniej krakowscy prokuratorzy poinformowali, że zamierzają wszcząć śledztwo w sprawie uchybień bezpieczeństwa na terenie muzeum. W odpowiedzi, rzecznik muzeum tłumaczy, że "zabezpieczenie tak rozległego terenu jest rzeczą niezwykle trudną".
Kradzież w Auschwitz
Oryginalny napis "Arbeit macht frei" został ukradziony z obozowej bramy w piątek nad ranem. Policja prowadziła intensywne śledztwo. Napis – pocięty na trzy części - odzyskano w niedzielę wieczorem.
Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży oraz uszkodzenia zabytkowego napisu, będącego dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury usłyszało czterech mężczyzn. Piąty zatrzymany w tej sprawie przez policję odpowie za udział w grupie przestępczej oraz nakłanianie do kradzieży. We wtorek sąd zdecydował o aresztowaniu na cztery miesiące czwórki podejrzanych, co do piątego - decyzje podejmie w środę.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24