"Nie po to lekarze ratują życie, żeby urzędnicy je niszczyli"

"Nie po to lekarze ratują życie, żeby urzędnicy je niszczyli"
"Nie po to lekarze ratują życie, żeby urzędnicy je niszczyli"
Źródło: TVN24

Beata Łomozik dwa lata temu przeszła przeszczep serca. Mieszka z trójką dzieci w zawilgoconej, zimnej suterenie. Według lekarzy powinna się natychmiast przeprowadzić, bo w jej stanie każda infekcja, to poważne zagrożenie dla zdrowia i życia. Urzędnicy bezradnie rozkładają jednak ręce i mówią: jedyna rada to czekać, bo nie ma wolnych lokali zastępczych. - Nie po to lekarze ratują życie, żeby urzędnicy je niszczyli - mówi ze łzami w oczach kobieta.

- To jest tak, jakby się człowiek na nowo narodził - mówi Beata Łomozik o swoim przeszczepie. Nowe życie, które otrzymała od lekarzy z Centrum Chorób Serca w Zabrzu nie jest jednak łatwe. Czteroosobowa rodzina mieszka w 37-metrowej kawalerce w suterenach starej kamienicy. Niewielki metraż to jednak nie wszystko. Mieszkanie sąsiaduje z zagrzybiałą i wilgotna piwnicą. Grzyb z piwnicy przeniósł się też do mieszkania chorej kobiety. Nie pomógł nawet remont wykonany kilka miesięcy temu.

I to nie wszystko. Grzybica pojawiła się też na ciele Pani Beaty. - Wykryto u mnie grzyby pleśniowe - tłumaczy.

"Nie po to lekarze ratują życie"

Lekarze, w tym kardiochirurg który przeszczepił kobiecie serce uważają, że natychmiast powinna się ona przeprowadzić. - Można mówić o bardzo dużym sukcesie związanym z tym zabiegiem. Pacjentka bardzo dobrze przeszła sam zabieg i dalszą terapię, dlatego tym bardziej zależałoby nam, żeby teraz kolejne wiele lat przebiegło w spokoju i by nie doszło do powikłań - mówi dr hab. n. med. Michał Zakliczyński ze Śląskiego Centrum Chorób Serca.

Beata Łomozik dodaje: - Nie po to lekarze ratują życie żeby urzędnicy je niszczyli.

Bezradność urzędników

Dramatyczną sytuację kobiety urzędnicy znają bardzo dobrze. O jej problemach wie zarówno wójt, jak i pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ośrodek mieści się nawet w tym samym budynku, w którym mieszka pani Beata - na pierwszym piętrze kamienicy. Pojedyncze pokoje ośrodka są większe niż całe mieszkanie czteroosobowej rodziny. 215 metrów dla 17 urzędników. Bardziej niż siedziba pomocy społecznej szokuje jednak coś innego - zupełna bezradność urzędników.

Jedyna rada, to czekać

- Problem pani Beaty był poruszany na komisji mieszkaniowej - zapewnia Krystyna Klimus, Kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Goleszowie. Jak się jednak okazuje, urzędnicy chcieli przenieść rodzinę z suteren na poddasze.

Odpowiedzialny za przydział mieszkań wójt Goleszowa Krzysztof Glajcar też nie daje zbyt wielkiej nadziei. Jego jedyna rada to - czekać. Bo jak tłumaczy, "w tym momencie nie ma wolnych lokali zastępczych". - Nie ma czasu, ale ja nie mam lokalu - mówi Glajcar. I zapewnia, że szuka rozwiązania: - Pracuję nad tym - mówi.

Źródło: tvn24

Czytaj także: