Nikt nie jest w stanie policzyć, ile osób pracujących w gastronomii posługuje się podrobionymi książeczkami sanepidu. Co za tym idzie, nie wiadomo również, ilu nosicieli groźnych bakterii znajduje się wśród nich. Zdobycie sfałszowanej książeczki jest bardzo proste: wystarczy znaleźć w internecie ogłoszenie, umówić się na spotkanie i zapłacić kilkadziesiąt złotych. Proceder kwitnie od lat. Materiał "Blisko Ludzi" TTV.
Książeczek sanepidowskich wymaga się od wszystkich pracowników, którzy mają jakikolwiek kontakt z żywnością, np. kucharzy czy kelnerów w restauracjach. Zawierają one potwierdzone pieczątką oraz podpisem lekarza aktualne wyniki badań.
Ich wykonanie zajmuje ok. dwóch tygodni i kosztuje około 200 zł - badania nie należą zatem do najtańszych.
Między innymi z tych powodów chętnych na zakup sfałszowanych książeczek nie brakuje. Ich nabywcami są najczęściej ludzie młodzi, podejmujący pracę sezonową w gastronomii. Z szacunkowych badań sanepidu wynika, że nawet co druga książeczka znajdująca się w obiegu to falsyfikat.
- Rodzi to zagrożenie dla klientów. Przy "sprzyjających" okolicznościach osoba chora, która przygotowuje posiłek, może zakażać jedzenie i napoje - wyjaśnia w rozmowie z TTV Paweł Grzesiowski z Centrum Medycyny Zapobiegawczej.
Mnóstwo ogłoszeń w internecie
Podrabiane książeczki nie są w Polsce nowym zjawiskiem. W internecie można znaleźć setki ogłoszeń o sprzedaży sanepidowskich książeczek in blanco. Jak ustaliła dziennikarka "Blisko Ludzi" TTV wystarczy zadzwonić pod podany numer, umówić się na spotkanie i zapłacić kilkadziesiąt złotych za "lewy" blankiet.
W książeczce, którą zaoferowano reporterce, znajdowały się wyniki badań, potwierdzone pieczątką oraz lekarskim podpisem.
Lekarz, który miał je parafować zapewnił, że nie ma z procederem nic wspólnego. - Na 100 procent jest to fałszerstwo. Na 100 procent - podkreśla. - Ja takich rzeczy nigdy w życiu nie zrobiłem - dodał.
Łatwizna
O tym, jak łatwo zdobyć podrobioną książeczkę dziennikarzom "Blisko ludzi" opowiedzieli pracownicy gastronomii.
- Mieliśmy zapowiedzianą w zakładzie pracy kontrolę sanepidu. Na 15 pracujących osób książeczki posiadały wtedy dwie lub trzy - wspomina kelner pracujący w jednej z restauracji. - Moja przełożona zasugerowała, że ma znajomego, który zajmuje się wyrabianiem książeczek sanepidowskich i może pomóc. Była to kwestia trzech dni i 50 złotych - dodaje.
Rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar przyznaje, że inspektorzy znają problem. Ale chyba nie jego skalę, bo - jak ujawnia rzecznik - z Inspektoratu na policję trafia w tej sprawie ledwie kilkanaście powiadomień rocznie.
- Trudno jest powiedzieć, dlaczego problemu jeszcze nie udało się rozwiązać. Być może organy ścigania mają ważniejsze sprawy na głowie - zastanawia się Bondar.
Rzecznik wyjaśnia również, że od kilku lat książeczka sama w sobie nie uprawnia do pracy z żywnością, a każdy zatrudniany pracownik powinien wcześniej przejść badania lekarskie zakończone odrębnym zaświadczeniem. - Sama książeczka do niczego nie służy - podkreśla Bondar. To właśnie jej najczęściej wymagają jednak pracodawcy. Zdaniem Bondara, dzieje się tak dlatego, że brak im odpowiedniej, aktualizowanej na bieżąco, wiedzy.
Za fałszowanie i posługiwanie się podrobionymi dokumentami grozi teoretycznie kara do pięciu lat pozbawienia wolności. W praktyce jednak sprawcy pozostają bezkarni.
Autor: kg / ŁOs / Źródło: "Blisko ludzi" TTV
Źródło zdjęcia głównego: "Blisko ludzi" TTV